Mario

Dlaczego Nintendo nie zdobyło wystarczającej popularności w Polsce?

Krzysztof Grabarczyk | 19.06.2022, 11:00

Pegasus. Przedkomunijne marzenie, które u wielu graczy kategorii wiekowej 30+ zapoczątkowało życiową pasję. Możliwość kierowania, czynnego udziału w pikselowej szopce opartej na zręczności była wszystkim. Tych lat nie zapomnimy nigdy. Ironia życia w tym konkretnym przypadku tkwi w faktycznym pochodzeniu systemu i tych wszystkich niezapomnianych gier. Powtarzające się składanki, złote "czwórki" i "piątki", było fajnie, fajniusio. 

Kilka lat później jasnoszare pudełko zrewolucjonizowało świat elektronicznej rozrywki, otwierając dla konsol erę trójwymiarów, nowych napędów. Polska tym samym zaczęła stawać się "krajem PlayStation". Ggdzieś w tym ferworze rynkowej zmiany, technologicznej farsy, prasowej burzy - zapomnieliśmy, że początkiem konsolowego szału naszego lokalnego podwórka stało się Nintendo, choć nieoficjalnie. SNESa bowiem nie widzieliśmy tutaj przenigdy, Nintendo 64 oznaczało życie ponad stanem finansowym. Kto normalny wydałby 1/3 wypłaty na grę wszech czasów, The Legend of Zelda: Ocarina of Time? PlayStation nie pozostawiło rywalom zbyt wiele na skromnej, polskiej arenie. Mimo tego, nadal tkwię w przekonaniu, że w naszej historii gamingu był to czas cudów. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Kwestia ceny

PSN

Historia sprowadzenia tajwańskiej wersji Nintendo Entertainment System jest materiałem na arcyciekawą biografię. Dużo w niej niedostatecznie znanych nazwisk zrębów biznesu gier w Polsce. Poświęcimy temu osobny artykuł. Skupmy się na pokoleniowych faktach - w Pegasusa graliśmy wszyscy. Nawet po dekadach, zimową porą 2004 roku na miejskich targowiskach sprzedawano tzw. "zestawy gier telewizyjnych". Za niebotyczną sumę 30 złotych otrzymywaliśmy imitację pada oraz konsoli, często wzorowanych albo na Sega Saturn lub samym dziadku PSX. Pamiętam to dobrze. Na rynek zmierzał m.in. Devil May Cry 3, pisano w PSX Extreme/Neo Plus elaboraty o Resident Evil 4 (prawie jak obecnie w obliczu renowacji) natomiast dziedzictwo wielkiego Nintendo sprzedawano za bezcen. Wartość historyczna to jedno, oficjalnie patenty chroniące NESa straciły ważność gdzieś w tym samym roku. Pegasus czy cokolwiek innego w nazwie imitującego legendarny system Nintendo stanowiły najważniejsze pięć minut dla gier Nintendo w naszym kraju. Wprawdzie nigdy nie widziałem klasycznej Zeldy na żadnej z targowych składanek, czy Samus Aran. 

Tych doświadczyłem w pełnej krasie dzięki GameCube. Najbardziej konsolowa ze wszystkich, przyciągnęła dość atrakcyjną ceną w stosunku do konkurencji. Podobnie jak wielki za Oceanem precedesor, Nintendo 64 - przegrała z powodu problemu piractwa. Dla jednych plagi, dla innych jedynej możliwości poznania najwybitniejszych produkcji z przełomu wieków. Pewnego, letniego popołudnia do głowy uderzyła mi nostalgia w dużej nadwyżce wspomnień. Poszukując informacji sprzed dziejów, zasięgnąłem po archiwalne wydania prasowe. O dziwo, polskie sklepu (90% obecnie nie istnieje) oferowały gry na Nintendo 64 w dość zaporowej cenie. Wspomniana Okaryna Czasu równoważyła się z wydaniem niebotycznej sumy 349 złotych. W czasach gdy wyjazd za granicę w poszukiwaniu lepszego życia oznaczał posiadanie paszportów wszelakich. Zarobki tradycyjnie kilkukrotnie niższe przy najwyższych cenach gier na terenie całej Europy. 349 z 700-800 złotych średniej pensji? No jak żyć, panie premierze (nie pamiętam ówczesnego szefa rządu). Nintendo również tworzyło wizerunek firmy przyjaznej graczom, nieprzyjaznej zewnętrznym deweloperom. 

PlayStation niczym mityczny Prometeusz przyniosło ogień w postaci takich serii jak Resident Evil, Tekken, Abe i masa, masa innego dobra. Jako gracze poczuliśmy krew, dosłownie. Posiadanie własnego komputera z miejsca budziło klasyczny "szacun na dzielni". Rodzina Nintendo stroniła od przemocy, zanim Shinji Mikami nie popadł w krótki romans dzięki sławetnemu Capcom 5. Zrobił to nie dla chęci zysku lecz na drodze uszanowania całokształtu firmy. Wprawdzie rzeczywistość zweryfikowała te piękne ambicje, lecz umowa zapisała na się na karcie branżowych legend wśród deweloperów. Nintendo 64 nigdy nie zdobyło uznania, w starciu z Sony nie miało szans. Swoje zrobiło również piractwo. Sytuacja ekonomiczna, zaporowe ceny gier i praktyka dystrybucji. Wyobraźcie sobie już wtedy sytuację gdy w sklepie nagle zabrakło oczekiwanej przez Was gry - prasa skutecznie podsyciła zapowiedzi, murowany hit. W kwestii PSX, nie był to duży problem. W kwestii kartridży - nowa partia egzemplarzy oznaczała trzymiesięczny postój. Popyt na dany tytuł spadał niemal automatycznie.

Kwestia podejścia

Switch

Czy poprzez piractwo staliśmy się krajem PlayStation? Można jedynie gdybać co stałoby jeśli to Xbox pierwszy zostałby złamany i odtwarzał zapasowe kopie gier. Warto się zastanowić co ograniczył nam problem piractwa? Przede wszystkim, kwestię rodzimych lokalizacji. Sprzedaż gier nadal była relatywnie niska, więc nie opłacało się angażować dodatkowych zespołów odpowiedzialnych za polonizację produktu. Drugą sprawą jest fakt, iż nikt z nas specjalnie się tym nie przejmował. To były zupełnie inne czasy, wszystko dopiero nabierało rozpędu, my nadal się uczyliśmy w szkole, pozbawieni finansowej niezależności. Oczywiście, nie usprawiedliwiam piractwa, lecz nie byłoby mnie stać na dwie, trzy gry miesięczne w tak zaporowej cenie. A wszystko ma swoją cenę. Marka PlayStation opłaciła to niską sprzedażą software'u. Obecnie jesteśmy już na innym poziomie świadomości. 

Czy sukces zagwarantowało piractwo? To trudne i łatwe pytanie. Wolelibyśmy uniknąć rozczarowującej odpowiedzi. Wiele osób dysponujących przegrywarką płyt CD znalazło sobie dodatkowe źródło dochodu. Giełdy zalewały imitacje oryginalnych wersji gier pisanych rosyjskimi okładkami oraz cieńszymi opakowaniami. Nintendo w Polsce kojarzono także syndromem gier dla dzieci. Chociaż Pokemania, czyli szał ciał na punkcie uniwersum GameFreaks poniekąd utożsamiam z drugim tak mocnym akcentem Nintendo na terenie naszego kraju. Nawet Wii nie zdobyło tak silnej atencji publiczności jak stworki będące nadal fenomenem sprzedaży na świecie. Nintendo nie odpowiada bezpośrednio za kreację potworków i uniwersum lecz korporacja nabyła prawa do marki po 2000 roku. GameCube również miał swoje pięć minut w polskiej telewizji. Spoty reklamowe z migawką Super Mario Sunshine, Star Fox Adventures oraz Eternal Darkness przewijały się w blokach reklamowych. GaCkowi nie udało się zdetronizować konkurencji, lecz wszyscy pamiętamy jego zasługi w temacie serii Resident Evil. Punkt zwrotny w historii konsol Nintendo. 

Drzewiej firma rygorystycznie praktykowała poprawność w grach, nie tylko autorskich. Każdy zewnętrzny projekt musiał odznaczać się brakiem krwi, seksualności, brutalności. GameCube zmienił to podejście. Życiorys Wii to przecież tak chore w brutalnych zapędach hity jak MadWordl czy NoMoreHeroes od mistrza Sudy 51. W Polsce było już chyba na to za późno. Dzisiaj, Switch radzi sobie całkiem nieźle lecz do skali PlayStation czy Xboxa nadal daleko. Zmieniło się również traktowanie Nintendo. Firma dba obecnie o bardziej ekskluzywny, drogi wizerunek. Ceny sprzętu, gier oraz akcesoriów mówią wiele. Nowe Apple branży gier. Polscy gracze również widzą ten wizerunek. Produktu firmy cieszą się większym zainteresowaniem niż za życia GameCube czy Nintendo 64. Dzięki czeskiemu dystrybutorowi, Conquest Entertainment, 2011 rok przyniósł jedyną w historii naszego kraju telewizyjną reklamę The Legend of Zelda: Ocarina of Time - wszystko z okazji "trójwymiarowego" wydania dla Nintendo 3DS. Jak postrzegacie sytuację z zainteresowaniem Nintendo w Polsce, dawniej i dziś? 

Źródło: własne
Krzysztof Grabarczyk Strona autora
Weteran ze starej szkoły grania, zapalony samouk, entuzjasta retro. Pasjonat sportów siłowych, grozy lat 80., kultury gier wideo. Pisać zaczął od małego, gdy tylko udało mu się dotrwać do napisów końcowych Resident Evil 2. Na PPE dostarcza weekendowej lektury, czasem strzeli recenzję, a ostatnio zasmakował w poradnikach. Lubi zaskakiwać.
cropper