The Last of Us Part I

The Last of Us Part I na PC to kolejny dowód na to, że opóźnienie premiery może być zbawienne

Kajetan Węsierski | 15.04.2023, 13:00

W życiu pewne są trzy rzeczy - śmierć, podatki i kontrowersje w branży gier wideo. Właściwie każda decyzja deweloperów ciągnie za sobą jakieś konsekwencje i niekiedy nie toczy się walka o to, co lepsze, a po prostu o wybranie mniejszego zła. I jakkolwiek to nie brzmi, tak już jest. Czasem bowiem dwie ścieżki, różniące się zaledwie detalami, mogą mieć zupełnie odmienne konsekwencje. Efekt kuli śnieżnej, trzepot skrzydeł motyla i tak dalej. 

Biorąc to pod uwagę, czasem trudno jest choćby myślami wejść w przysłowiowe buty osoby decyzyjnej. A prawdopodobnie nie ma studia, które z takimi wyborami - niemal jak u Antygony - nie ma do czynienia przynajmniej raz w cyklu powstawania gry wideo. Można sobie jednak wyobrazić, że najczęściej do takich sytuacji dochodzi już niemal pod sam koniec. Cóż, przynajmniej pozorny.

Dalsza część tekstu pod wideo

Mam tu na myśli jedną, konkretną sytuację. Podjęcie decyzji, czy ogłosić przesunięcie premiery i rzeczywiście się temu poddać, czy może wydać produkcję bynajmniej bezbłędną. W obu przypadkach krytyka graczy będzie nieunikniona. Jest więc tak, jak napisałem na samym początku - trzeba trafić w mniejsze zło. I czasem się to udaje, a czasem… Cóż, najlepszy przykład tej drugiej perspektywy mogliśmy obserwować niedawno. 

The Last of Us Part 1 na PC

Niektórzy - jak ja - obserwowali to z boku. Inni - jak setki tysięcy fanów - miało nieprzyjemność przekonać się o tym pierwszoosobowo, na własnej skórze. Mam tu oczywiście na myśli niechlubną premierę najnowszego odświeżenia pierwszej części przygód Joela i Ellie od Naughty Dog, po której kurz będą musieli ścierać ze swojego drzewiej nieskalanego logo jeszcze przez jakiś czas. 

Premiera była bowiem ogromnym wydarzeniem, a nic nie zapowiadało klapy, jaką się okazała. Wszak fanów serii The Last of Us w żadnym wypadku nie brakuje. Nie można nawet powiedzieć, aby było ich mniej, niż dziesięć lat temu przy okazji pierwotnej premiery, albo te kilkadziesiąt miesięcy wstecz, gdy dostaliśmy sequel. Serial wyprodukowany przez HBO Max zrobił robotę - Hollywood ma dużą moc. 

Co więcej, wcześniejsze produkcje od Naughty Dog, które przenoszono ze sprzętów Sony na PC, były sukcesem jakościowym. Tym razem coś jednak poszło nie tak, a gracze już po pierwszych godzinach zabawy zaczęli tłumnie wbijać do Internetu, aby tam wbijać szpilki w wydawców, którzy wypuścili taki projekt na sprzedaż oraz dystrybutorów, którzy do tego dopuścili. Oberwało się chyba każdemu. 

Jakkolwiek kontrowersyjnie to nie zabrzmi - zasłużenie. Stan gry rzeczywiście był faktyczny, a nie trzeba było przeżyć tego samemu, aby zostać zalanym setkami memów, wywodów i anegdotek związanych z tym, jak to postacie potrafiły łamać się wpół, Joel wyglądał jak z nieudanej fanowskiej animacji, a budynki znikały w oczach, jakbyśmy mieli do czynienia z innym podgatunkiem Sci-Fi

A wystarczyło poczekać… 

Obecnie sytuacja jest już oczywiście względnie opanowana, choć szambo się wylało. Twórcy robią naprawdę fajną robotę w kontekście naprawiania tego, co zepsute i polerowania tego, co zepsute było nieco mniej. Niesmak jednak pozostaje. I teoretycznie można rzec, że „mądry Polak po szkodzie”, ale trudno takim nie być. Co więcej, wydaje mi się, że jakbym zobaczył stan gry, którą oddano w ręce graczy na premierę, jeszcze przed nią, to wtedy również byłbym tym „mądrym”. 

Skąd takie przeświadczenie? Wychodzę z prostego założenia - lepiej wykazać się cierpliwością i dostać to, na co się czeka, niż kupić coś będącego pół-produktem „na już”. Mam tak od zawsze i tyczy się to również gier. Jeśli za dzieciaka chciałem Minecrafta, to zbierałem na niego odpowiednio długo, zamiast sięgać po mobilne podróbki za kilka dolców, które do oficjalnych sklepów Apple i Google wślizgnęły się chyba tylnymi drzwiami. 

Przy największych hitach AAA od gargantuicznych studiów zatrudniających tysiące pracowników, mam to samo. Wolę poczekać. Jasne, gdy na miesiąc przed debiutem dowiaduję się, że 30 dni zamienia się w 333, to nie jest to niczym przyjemnym. Niemniej, czas leci, a być może sprawi to, że samo obcowanie z tak wyczekiwanym tytułem będzie po prostu jeszcze przyjemniejsze? Nie wiem, ale prawdopodobieństwo daje jasną odpowiedź. 

Gdybym był „z tej drugiej strony”, to kierowałbym się dokładnie takimi samymi wartościami. Wiem, że dziś wchodzą także kwestie giełdowe, milionów milionowych współprac i grubych umów z grubymi rybami. Niemniej, mój wewnętrzny romantyzm, przez którego pryzmat często patrzę na ukochaną branżę, woła, że na pierwszym miejscu zawsze powinien być odbiorca - konsument, gracz i fan (w jednym), który wydaje swoje pieniądze.

Moralność 

Na zakończenie „nie chcem ale muszem” odwołać się do kwestii moralności. Wszak nie jest w zgodzie z nią, by być świadomym, że coś nie działa dobrze (a wręcz nie działa wcale) i wciąż to wydać. Przypadek jak przy Cyberpunku 2077, a miałem wrażenie, że nauczka odbije się nie tylko na CD Projekt RED, ale także całej branży. Jednak nie. Niestety dalej mamy z tym do czynienia, gdyż nie uwierzę, że nikt nie widział, jak mocno całość jest „zabugowana”. 

Tak więc moje stanowisko w tej sprawie jest jasne - lepiej opóźnić premierę. Nawet dwa razy - albo i trzy, jeśli zajdzie potrzeba. Nie ma sensu wydawać niedokończonej gry, albo takiej, przy której jeszcze przez najbliższe tygodnie będą się musiały toczyć prace naprawcze. I to pewnie w formie nadgodzin, albowiem wylane zepsute mleko trudniej uprzątnąć, niż takie, które się po prostu popsuło w kartonie. 

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do The Last of Us Part I.

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper