The Walking Dead - powody, dla których stałem się fanem show
Zombie przerażały i fascynowały mnie od momentu przekroczenia skromnych progów nie tak znowu skromnej rezydencji Spencer'a. Włóczące się bez celu truchła w pomieszczeniach będących architektonicznym fetyszem właściciela, bo tak twórcy spisali jego wizerunek za sprawą gromadzonej przez gracza dokumentacji w klasycznym Resident Evil, straszyły. Ale to tylko gra. Żywe trupy zdziesiątkowały widzów u kresu lat 60. ubiegłego stulecia, w pamiętną „Noc Żywych Trupów". Niewtajemniczonym podpowiem, że dzieło George'a Romero przed laty weszło w poczet własności domeny publicznej, więc seans jest dozwolony w każdym zakamarku Internetów. Resident Evil i Nighf ot the Living Dead, choć są tworami archetypicznymi ze świata gry i filmu postawiły zombie w roli drapieżców. Po Romero i Mikamim swoje dorysował niejaki Robert Kirkman, autor cenionych komiksów The Walking Dead. W 2010 roku, stacja AMC emituje premierowy epizod serialowej adaptacji.
Poster reklamujący The Walking Dead ujrzał światło dzienne 23 lipca, 2010 roku. Producenci show wykorzystali odbywający się Comic-Con w San Diego. Pierwsze ujęcia z premierowego odcinka kilka dni wcześniej trafiły do medialnego krwiobiegu. Publiczność zapamiętała zdjęcie czołgającego się korpusu w stronę bohatera, Ricka Grimes'a (Andrew Lincoln). Było to wydarzenie bezprecedensowe. Zombie od pokoleń kojarzono z filmoteką kategorii B, gdzie wciąż popularnością cieszy się m.in. Return of the Living Dead/Powrót Żywych Trupów (1985). Dan O'Bannon, autor scenariusza Ósmego Pasażera Nostromo nakręcił kultowy horror z parodystycznym zacięciem, pozbawiony krzty realizmu, ale takie były wtedy czasy. The Walking Dead ruszyło w stronę autentyczności, co w kontekście przemieszczających się „stad” nieumarłych brzmi niedorzecznie.
Typowi szwendacze
Prawie nigdy nie padło tutaj słowo zombie. Kirkman natomiast, nie szczędził tej wspólnej nazwy w zeszytach. „Zacząłem komiks, lecz nie używałem nagminnie terminu 'zombie'. Tańczyłem wokół tej nazwy. Myślę, że Glennowi słowo wymknęło się parę razy z ust. Wtedy zacząłem stosować inną terminologię, pod terminami 'czyhaczy' lub 'wędrowców'” - przyznał autor komiksów The Walking Dead, w styczniu ur. Hmm, co zatem się zmieniło, panie Kirkman? „Zrobiło mi się niedobrze od ciągłego przywoływania tych słów. Pomyślałem w końcu: 'chrzanić to, niech bohaterowie wołają na nich zombie, kto będzie się tym przejmował?” - jak powiedział, tak zrobił. Kirkman przy użyciu deski kreślarskiej chciał wrócić do pamiętnej Nocy Żywych Trupów. Pierwsze zeszyty miały stanowić ciąg dalszy opowieści ujętej w filmie z 1968 roku. Autor osadził narrację w zgodzie z duchem czasu, w latach 60. Zrezygnował z tej koncepcji, lecz szkiców nie zgniótł i nie wyrzucił do kosza. W 2013 roku na rynek trafiło wydawnictwo The Walking Dead #1: 10th Anniversary z okazji dziesiątej rocznicy debiutu pierwszego zeszytu. Kirkman zawarł pięć stron w formie retrospekcji wyraźnie inspirowanej nieśmiertelnym (huh) filmem Georg'a Romero. Czarnobiała stylistyka również nie jest dziełem przypadku. Kirkman uznaje tytuł Romero za drogowskaz dla całej historii kultury zombie.
Opuszczony stos aut, których właściciele przepadli, a jedynym śladem jest zeschnięta krew na tapicerkach. Badający teren, lokalny szeryf zdaje się nawet nie próbować analizować każdego przypadku z osobna. Kamera za moment skieruje się na leżącego, pluszowego misia, którego „ktoś” podniesie z nieludzką gracją. „Dziewczynko?” - pyta Rick Grimes. Dziecko nie jest już dzieckiem, lecz pierwszym szwendaczem na koncie Grimes'a. Prolog The Walking Dead demonstruje, że twórcy nie celowali w krótkoterminowość wydarzeń. Zarówno Resident Evil, jak i Noc Żywych Trupów to jednonocne przygody. Historia przerysowana do serialu jest pasmem wielu postaci, dialogów i co najmniej tysiąca trupów. Ale nie „zombie". Kirkman pozwolił sobie na użycie nazwy jedynie w komiksach. Co nagle zmienił serial? Odpowiedzią na to pytanie jest postawa Franka Darabont'a, oryginalnego showrunnera The Walking Dead. Chciał uniknąć skojarzeń ze słowem zombie w kontekście świata przedstawionego oraz wydarzeń. Fikcja w fikcji? Ani on, ani Kirkman tego nie chcieli. „Dla dobra tej historii nie możesz pozwolić, aby postacie wspominały o celowaniu w głowę, a przy okazji odwołując się do filmów Romero” - Kirkman próbuje tłumaczyć, jak istotnym aspektem jest autonomiczność jego uniwersum, również w serialu. „Więc musisz przypuszczać, że to odrębne uniwersum, w którym Romero nigdy nie stworzył współczesnych zombie. Dlatego postawiliśmy na 'szwendaczy'". Kiedy zasiadłem do pierwszej szóstki epizodów, brak słowa zombie w bestiariuszu było pierwszym, co wychwyciłem. A filmów o zombie oglądałem mnóstwo, natomiast w grach stłukłem ich tuzin więcej.
Szwendacze jedynie na początku budzili realne zagrożenie w oczach widza. Przechodząc wzdłuż kolejnych sezonów, ewoluowała ich charakteryzacja. W sezonie otwarcia zdarzały się przypadki unoszenia głazów przez nieumarłych, by rozbić szklane drzwi. Zupełnie jakby utkwiły w nich szczątki inteligencji. Widzę w tym maleńką referencję do filmów Romero, gdzie trupy czasem potrafiły „zabłysnąć". Od sezonu trzeciego, szwendacze stały się niezbędnym tłem, scenerią. W serialu bardzo cenię ujęcia, zwłaszcza takie w towarzystwie przyrody, czy zlepku małych domków, gdzie w tle kroczą nieumarli. Serial porzucił również próby racjonalnego wyjaśnienia, skąd wzięła się infekcja. Po prostu jest. Genezę upadku próbowano odtworzyć w cyklu Fear The Walking Dead, choć z czasem mini show ukierunkowało się w stronę jednoczesnej dramy i ekscytacji nową rzeczywistością. The Walking Dead niezmiennie doceniłem za realizację, pewną kameralność w ujęciach, gdzie reżyserzy próbują czasem tylko przez obiektyw kamery opowiedzieć jedną z miliona tragedii. A życie bohaterów idzie niezależnym torem.
Typowi ludzie
Rick Grimes, Daryl Dixon, Glenn i Maggie Ree, Carl, Judith, Rosita, Abraham, Carol, kłamczuszek i geniuszek Eugene, wreszcie Michonne i Negan. Wymieniłem tylko największe gwiazdy serialu. The Walking Dead dotarło do kresu ich wspólnej podróży. AMC zaplanowało dla nich oddzielne wycieczki. The Walking Dead: Dead City, Daryl Dixon, Rick and Michonne to zaplanowane, epizodyczne widowiska. Czy spytacie, która z postaci jest ulubieńcem publiczności? Myślę, że wszyscy bez wahania skierujemy wzrok w kierunku Dixona (Norman Reedus). Na nim wyrosła zresztą popularność aktora, którego jako gracze poznaliśmy w roli postapokaliptycznego kuriera, Sama Portera Bridges'a. Reedus miał już za sobą epizod w naszej branży. Jeśli kiedykolwiek zagraliście w średniej klasy The Walking Dead: Survival Instinct, to w grze wcielaliśmy się w naszego myśliwego, aby setki razy wbijać nóż w nieumarłe czachy. Daryl stał się gwiazdą show, której bali się uśmiercić sami producenci serialu. Teraz odjechał w stronę dedykowanego spin-offu.
The Walking Dead opisuje multum relacji. Takich z rodzaju skomplikowanych, niejednoznacznych i zupełnie oczywistych. Rick Grimes z lidera staje się przywódcą, czasem niezrównoważonym, zwłaszcza w najbardziej krytycznych chwilach. Po zakończeniu udziału w serialu obrósł legendą wśród swoich, wciąż pozostających na placu boju. The Walking Dead ewoluowało wraz z trendami. Najpierw grupa się ukrywała, następnie przemieszczała, aby ostatecznie tworzyć własne dystopie. Wzgórze, Królestwo czy Atlantę. I to właśnie ten osiadły tryb życia serial postrzega w kategorii największego wyzwania. Tytuł serialu nierzadko o wiele bardziej pasuje do ludzi niż nieumarłych. Najgorszym potworem zawsze pozostaje człowiek. The Walking Dead mocno ilustruje ludzką agresję, wolę przetrwania i chciwość. W świecie usłanym śmiercią to człowiek niezmiennie pozostaje gatunkiem autodestrukcyjnym.
Postacie i świat to argumenty dostatecznie przemawiające za jakością The Walking Dead. Serial, jak każde długoterminowe show, miewał wzloty i upadki. Czasem narzekano na brak akcji (hi, sezon drugi), innym razem zarzucano miałkość postaci, oraz ładowanie zbyt wielu zbędnych wątków. Ile ludzi, tyle opinii. The Walking Dead kupiło moją uwagę realizacją. Wątpię, by kiedykolwiek udało się przebić ten poziom. Wielu twórców gier zaczerpnęło z charakteryzacji szwendaczy. Ostatnio regularnie uprawiam parkour w Villedor, gdzie zarażeni są uderzająco podobni do nieumarłych ze świata Kirkmana i AMC. Przywództwa Ricka, oschłości Carol, logiki Maggie czy uporu Dixona również próżno szukać gdziekolwiek indziej. Nie zawsze było idealnie, ale nigdy przeciętnie. Inaczej nie ganiałbym z kuszą w Dying Light.
Przeczytaj również
Komentarze (30)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych