Call of Duty idzie w ślady Fortnite. Cóż, czasy się zmieniają…
Różnice pokoleniowe to coś, z czym trudno dyskutować. Co więcej, bardzo często jest to aspekt, który prowadzi do starć i nieporozumień między przedstawicielami różnych grup. Świat jest już tak zbudowany, że perspektywa osoby z jednej generacji różni się od tej, jaką ma ktoś z innej. Tak było zawsze i tak zapewne już zawsze będzie. Wpływ ma na to dużo aspektów i trudno byłoby je zamknąć w ramach jednej kategorii.
I choć możemy sobie wzajemnie wytykać, że w pewnych sprawach jest lepiej, a w innych gorzej, to są pewne fakty, które nie ulegają wątpliwości. Co więcej - wiele z nich popartych jest badaniami. Ja, jako dzieciak urodzony w latach 90., miałem okazję dojrzewać jednocześnie w erze smartfonów, jak i czasach, gdzie wychodziło się na trzepak i bawiło z kumplami w anime czy kreskówki, które przed chwilą leciały na Cartoon Network i RTL7.
Mam oczywiście swoje własne spostrzeżenia na temat tego, co było dla mnie lepsze, ale nie po to się tu dziś spotykamy. Jeśli spojrzeć na badania, to faktem jest, że „pokolenie smartfonów” (nie chcę, by brzmiało to obraźliwie - to po prostu stwierdzenie pewnych faktów) potrafi na dużo krócej skupić uwagę, nieustannie goni za nowymi bodźcami i potrzebuje ciągłych zastrzyków dopaminy, aby pozostawać w dobrym nastroju.
Gry wideo
Obserwujemy to między innymi w mediach społecznościowych (forma Tik-Toków czy optymalizacja filmów na YouTube dla najmłodszych, by nie przekraczały 10 minut), ale także w grach wideo. Tych oczywiście, które nastawione są na właśnie taką grupę odbiorców. Za przykład może posłużyć nam Fortnite, ale nadadzą się do tego wszystkie produkcje, w których mamy do czynienia z czasowymi eventami i Przepustkami Sezonowymi.
Chodzi bowiem o nieustanne podtrzymywanie zainteresowania, budowanie nowych doznań i dostarczanie świeżych emocji. W innym przypadku doszłoby po prostu do sytuacji, w której dzieciaki znalazłyby sobie inne innych źródło. Co ważne, przytoczyłem Fortnite nie bez powodu - jest to bowiem idealny przykład tego, jak radzić sobie w tych czasach. Znaleźli złote rozwiązanie: liczne crossovery!
Swego czasu napisałem nawet tekst, w którym wyróżniłem popularne postaci z popkultury, które znalazły się w kultowym battle royale. A to przecież nie koniec. Przy okazji przeróżnych dużych wydarzeń mamy do czynienia z licznymi wariacjami. Pamiętacie zabawę z Rękawicą Thanosa? Demogorgona ze Stranger Things? A może zapadło Wam w pamięć wspólne oglądanie zwiastuna Gwiezdnych Wojen, czy koncerty Travisa Scotta i Ariany Grande? Trochę tego było.
A tym, co jest kluczowe, jest to, że… To działa. Tak, takie podejście po prostu działa. Fortnite jest na rynku od wielu lat (od tylu, że ani na chwilę nie zawahałem się przy poprzednim akapicie, by nazwać ów tytuł kultowym) i cały czas ma się świetnie. Graczy nie ubywa, najwięksi fani nie przeskakują na nowe produkcje, a dziesiątki ludzi dalej świetnie bawią się w produkcji od Epic Games.
W ślady Fortnite’a…
Z tego względu kwestią czasu było, aż inne gry, które również dążą do długowieczności, pójdą tym samym torem. W FIFIE 23 mieliśmy już do czynienia na przykład z eventem związanym z Marvelem. A teraz, od kilku miesięcy, możemy przyglądać się poczynaniom, które w tym kontekście rozwija Call of Duty od Activision. Obecnie trudno byłoby mi nawet wymienić wszystkie zwariowane współprace, ale… Spróbujmy!
Przez ostatni rok w grze pojawili się operatorzy wzorowani na piłkarzach jak Leo Messi, Neymar czy Paul Pogba, a także gwiazdach muzyki, wśród których wyróżnić można Snoop Dogga, Nicki Minaj oraz 21 Savage’a. Niedawno natomiast ogłoszono kolejną współpracę. I tym razem do gry trafić ma sama Lara Croft z Tomb Raidera! Pozwolę sobie na troszkę szczerości i przyznam, że zerkam na to z lekkim uśmieszkiem politowania.
Nie dlatego, że żal mi ludzi, którzy się tam bawią. Jeśli tak jest, to świetnie. Zresztą, w gruncie rzeczy Call of Duty od jakiegoś czasu nie jest już grą, która przypomina trylogię Modern Warfare (nawet mimo oferowanych nam odświeżeń), czy fabularne cacuszko, jakim było swego czasu Black Ops. Dziś to projekt, którego deweloperzy kładą znacznie większy nacisk na wątki związane z multiplayer. Dlaczego? Bo się opłaca.
A skoro serwują nam coraz większą liczbę celebrytów (bez negatywnych konotacji - chciałbym tylko zebrać tę grupę w jedno), to oznacza, że system działa. Nie zdziwię się natomiast, jeśli po sukcesie Lary Croft przyjdzie pora na kolejne postacie z gier wideo. Może tak Elena z Uncharted? Albo Ellie z The Last of Us? Jakkolwiek abstrakcyjnie by to nie brzmiało, na tym etapie nie byłbym przesadnie zaskoczony.
Znak czasów
I choć, jak wspomniałem kilka akapitów wcześniej, wywołuje to u mnie więcej rozbawienia, niż zachęty do zabawy (a bliżej mi przecież do docelowej grupy odbiorców, niż wielu z Was, Drodzy Czytelnicy), to nie mam nic przeciwko temu. Wszak wciąż mogą się bawić w innych odsłonach, a tym, dla których śmiganie Neymarem jest frajdą, nie chcę tego odbierać. Skoro obu stronom to odpowiada, to w porządku.
Obawiam się jednak jednej rzeczy - to dopiero początek. Już przecież w Call of Duty pasuje to średnio. O ile Fortnite czy PUBG, które oferują w pewnym sensie zabawną rozgrywkę i „kreskówkową” grafiką, wydając się w tym spójne, o tyle próba podążania tą samą ścieżką przez tytuły nieco bardziej nastawione na powagę może okazać się ślepą uliczką. Nie chcę jednak postrzegać przyszłości w czarnych barwach. Może się pozytywnie zaskoczę? Zobaczymy.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Call of Duty: Modern Warfare II.
Przeczytaj również
Komentarze (63)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych