Gry wideo a podróże. Wirtualne światy potrafią poszerzać horyzonty
Piszę ten tekst będąc jakieś dziesięć tysięcy metrów nad Ziemią. Jak się pewnie trafnie domyślacie - siedzę w samolocie. Dla mnie oznacza to tyle, że kończę wakacje i wracam do codzienności. Bynajmniej szarej - lubię moją rutynę i nawet mimo tego, iż ten pierwszy tydzień zawsze jest wymagający psychicznie, cieszę się, że mogę wracać do pracy, którą po prostu lubię. To ułatwia sprawę.
Jak wspominałem już rok temu, a także przed dwoma laty, mamy z żoną tradycję, która objawia się zakupem nowych gier na każdy tego typu wyjazd. Czasem stawiamy na zupełne nowości, a niekiedy odkrywamy w ten sposób nowe wersje tytułów sprawdzonych wcześniej na innych sprzętach. Tym razem postawiliśmy na obie opcje - a ja chciałbym się dziś skupić zwłaszcza na tej drugiej. Sięgnąłem bowiem po przenośne Immortals Fenyx Rising.
Mam z tym tytułem dość ciekawą historię. Począwszy od tego, że jeszcze przed premierą miałem okazję brać udział w pokazie zorganizowanym przez Ubisoft, przez kilkukrotnie powracanie do produkcji na PC i PlayStation, aż po sięgnięcie po nią na konsoli od Nintendo - właśnie w ostatnich kilkunastu dniach. Ah, dla kontekstu zdecydowanie powinienem wspomnieć, że naszą podróżniczą destynacją była Grecja.
Moja własna Odyseja
Pierwszy raz postanowiłem więc postawić na ciekawy zabieg i wybrać grę, która klimatem i tematyką pokrywa się z miejscem, do którego lecę, a także samymi założeniami odkrywania antycznej Hellady. Przyznam, że Immortals nie było moim pierwszym wyborem, jako że produkcję zwyczajnie znałem. Prędzej postawiłbym na Assassin’s Creed: Odyssey (gdyby nie brak wersji na NS poza chmurą), a blisko mi było także do Hadesa (ostatecznie uznałem, że wolę się relaksować, niż denerwować).
Grać zacząłem oczywiście - aby nie łamać założeń - w dzień wylotu. I błyskawicznie dotarło do mnie, jak świetnym było to wyborem. Odkładając nawet na bok fakt, że po licznych aktualizacjach i poprawkach, produkcja Ubisoftu śmiga i wygląda na „Pstryku” bardzo przyzwoicie - najważniejsze było to, że już po kilkudziesięciu minutach czułem ten grecki klimat. Czułem się otoczony przez mitologię, historię, bogów i herosów.
I tak leciały dni, a w międzyczasie okrążania kontynentalnej Grecji (swoją drogą - serdecznie polecam, niektóre miejsca robią nieopisane wrażenie), biegałem po fantastycznym świecie własnym bohaterem, rozprawiałem się z kolejnymi pomiotami zła, podziwiałem jońskie kolumny i wsłuchiwałem się w przesiąknięte kąśliwym humorem boskie przepychanki słowne i wypowiedzi Zeusa.
To sprawiło, że cała wycieczka otrzymała kolejny wymiar. Jeszcze bardziej doceniałem to, co przedstawili twórcy w grze i dodatkowo cieszyłem buzię nawet z najmniejszych rzeczy w muzeum, kojarząc pewne sprawy z Immortals: Fenyx Rising. Jasne, wiedziałem od dawna i niejednokrotnie pisałem, że walor edukacyjny w grach ma ogromną siłę, ale pierwszy raz tak mocno zetknąłem się z tą warstwą podróżniczą. I było cudownie.
Gry a podróże
„Gry kształcą” to frazes powtarzany prawdopodobnie niemal tak często, jak często rzucany jest w ciemno i bez żadnego poparcia. Chciałbym więc, aby przy okazji tego tekstu miało to nieco inny wydźwięk. Bo faktem jest, że projekty będące owocami naszego ukochanego hobby rzeczywiście mają moc by poszerzać horyzonty i rozwijać. Nawet jeśli często dzieje się tak pod płaszczem przyjemnej rozgrywki i trzeba się w to wszystko nieco bardziej zagłębić.
Nie chodzi mi tu nawet o tak oczywiste dzieła jak będące punktem wyjściowym tekstu Immortals: Fenyx Rising czy wspomniane już wcześniej Assassin’s Creed: Odyssey oraz Hades. Powiedzmy sobie szczerze… Większość z nas, będąc w Stanach Zjednoczonych, szukała (bądź szukałaby) miejsc znanych z Grand Theft Auto. A przechadzając się po Nowym Jorku, trudno byłoby nie rozglądać się za znanymi punktami z Marvel's Spider-Man od Insomniac Games.
Nawet pomimo tego, że wiele gier wyłącznie bazuje na pewnych założeniach związanych z architekturą czy klimatem (zarówno przeszłości, jak i teraźniejszości), wciąż potrafią w bardzo dużym stopniu wpływać na nasze poznawanie świata i odkrywanie ciekawych kwestii związanych z konkretnymi aspektami. W moim przypadku było na przykład tak, że przed premierą „Ghost of Tsushima” poznałem historię całej wyspy, a także wojen, o których tematykę zahacza.
A wymieniać można przecież w nieskończoność… Cała seria Assassin’s Creed umożliwia nam w naprawdę sporym stopniu zapoznać się realiami konkretnych czasów. Zresztą, Ubisoft doskonale zdaje sobie z tego sprawę - z wielką dumą prezentowali nam ich specjalny tryb edukacyjny, który pozwalał przechadzać się po wykreowanych wirtualnych światach. Zawsze patrzyłem na gry, jak na coś z mocą edukacji, ale nigdy jak na wirtualne muzea. Teraz się to zmieniło.
Wirtualnie i w rzeczywistości
Na zakończenie mogę napisać tylko, że polecam to absolutnie każdemu, bo jest to dosłownie nowy wymiar odkrywania gier wideo. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy może to zgrać w ten sposób (wszak zapewne Just Cause na Rodos nie przyniesie podobnych wrażeń), ale zachęcam, aby mimo wszystko większą uwagę przykuwać do wartości tworzenia świata oraz tego, z czego inspiracje czerpali twórcy. Czasem to iście magiczne doświadczenie.
Okazuje się bowiem, że jesteśmy w stanie dostrzec rzeczy, które normalnie nam umykają. Bardzo często odbiór gry kończy się wyłącznie na warstwie związanej z rozgrywką, a cała reszta robi za tło, w które niekoniecznie lubimy wnikać. I to błąd, który sam zwykłem popełniać. Tymczasem, pora kończyć tekst - czeka na mnie Assassin’s Creed Odyssey, którego zamierzam teraz spróbować w całkiem nowym sposób.
Przeczytaj również
Komentarze (8)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych