Po 20 godzinach w Dragon Age The Veilguard czuję, jakbym grał w całkowicie inny tytuł
Dragon Age The Veilguard - przez prawie 5,5 roku doświadczenia w pracy na PPE.pl - to dla mnie druga najdziwniejsza premiera w historii. Tuż obok God of War Ragnarok od Sony. Choć w obu przypadkach mogę mówić o "najdziwniejszej premierze", ich znaczenie jest diametralnie różne.
Zacznę od drugiego przypadku, bo będzie on dość krótki. Mianowicie - wydawca przy God of War Ragnarok niesamowicie zaskoczył mnie pewnością jakości swojej gry. Gdy dostajemy klucz recenzencki na daną produkcję, sukcesem jest, kiedy pojawia się on na naszych skrzynkach pocztowych dwa tygodnie przed premierą. Zazwyczaj wydawcy wysyłają te klucze tydzień, max półtora tygodnia przed debiutem. Sony było tak pewne siebie, że udostępniło krytykom swój produkt ponad 3 tygodnie wcześniej, co pozwoliło wsiąknąć w historię i wymaksować ją nawet przed oficjalną premierą. Tak się buduje zaufanie i sprawia, że recenzent ma kupę czasu, aby zapoznać się z pełną zawartością produktu bez przymusu zarywania nocy, aby dotrzeć do napisów końcowych przed zejściem embarga.
Z kolei w tym pierwszym przypadku, jako redakcja, nie otrzymaliśmy kodu recenzenckiego kilka dni przed premierą, aby móc podzielić się ze swoją społecznością wrażeniami z rozgrywki. Nie była to pierwsza taka sytuacja, bo podobnie było - lecz z innych powodów - przy Black Myth Wukong, rozszerzeniach do Alan Wake 2 czy Kena: Bridge of the Spirits, co skończyło się wybraniem ostatniej z dostępnych opcji, a więc kupnem tytułu i wskoczeniem do zabawy dopiero w momencie oficjalnej premiery. Innej możliwości, nie mówiąc o wcześniejszym dostępie, nie było.
Niemniej - w przypadku Dragon Age The Veilguard polska centrala otrzymała zielone światło na udostępnienie nam kodu recenzenckiego dopiero trzy czy nawet dwie godziny przed odblokowaniem tytułu dla wszystkich zainteresowanych, więc wskoczyłem do zabawy chwilę przed pozostałymi odbiorcami. Lepsze to niż nic, ale niesmak pozostaje, a Electronic Arts jest już atakowane z wielu stron przez graczy z całego świata za dziwne selekcjonowanie redakcji czy twórców treści (przykładowo na YouTube).
Wsiąknąć na maxa
Tym bardziej może to wydawać się zabawne, że po takiej sytuacji wsiąknąłem w Dragon Age The Veilguard na dobre. Zarwałem już dwie nocki z tym tytułem, a przez prawie 3 dni spędziłem w świecie wykreowanym przez ekipę BioWare prawie 20 godzin. Szmat czasu, który zapewne poświęciłbym na coś innego niż granie w tytuł, który by mnie nie urzekł. A przynajmniej w początkowych rozdziałach fabularnych i questach rozpoczynających serię zadań towarzyszy.
Szczerze powiedziawszy brakowało mi od wielu lat tytułu, który swoimi mechanikami czy po prostu schematem rozgrywki przypominałby mi swoją formę tytuły BioWare, a szczególnie trylogię Mass Effect. Dwaj towarzysze, misje lojalnościowe kompanów, koło umiejętności, zamknięte lub pół-otwarte lokacje, ciekawie zaprojektowane miejscówki, posiadanie swojej bazy wypadowej, gdzie pielęgnujemy relacje z sojusznikami, przyjemna eksploracja wynagradzająca wsadzanie nosa w każdą mysią dziurę, odblokowywanie nowych umiejętności dla wielu postaci, sporo dialogów (choć te akurat w moim odczuciu są najsłabszym ogniwem gry, bo przy niektórych można usnąć), widoczna prostota, a jednocześnie spora przyjemność w starciach z wrogami, czy nawet taka pierdoła, jak system wiadomości od współpracowników. Mógłbym wymieniać bez końca.
Ciężko mi stwierdzić, czy to niedobór projektów BioWare w ostatnim czasie, czy Dragon Age The Veilguard to po prostu przyjemna produkcja. Taka na mocną ósemkę, bo gdybym miał ocenić grę teraz, o takiej ocenie bym myślał. Na pełną recenzję - od innego redaktora - przyjdzie jeszcze czas, a ja w ostatnim akapicie wyjaśnię, dlaczego czuję się, jakbym grał w inny tytuł.
Onu i Jenu
Najnowszy projekt kanadyjskiego studia wzbudził sporo emocji ze względu na kwestię inkluzywności i reprezentacji mniejszości. Ta na materiałach przedpremierowych była dość mocna wciskana, ba, na Steamie w kategoriach produkcja EA ma wbite LGBTQ+. Następnie mogliśmy dojrzeć "jabłko Adama" u jednej z kobiecych bohaterek czy rozbudowany kreator, który pozwalał nawet wybrać sposób, w jaki mają zwracać się do nas rozmówcy. Nie powiem - wyglądało to po prostu słabo.
Mając wbite niespełna 20 godzin w Dragon Age The Veilguard mogę powiedzieć, że nie czuję tego nacisku na inkluzywność. Przez ten czas spotkałem wyłącznie jednego bohatera, Gubernatora w Treviso, używającego "Onu/Jenu". Jednakże takie występy to dla mnie żadna nowość, bo w Star Wars Outlaws z takim NPC-em także miałem styczność. Pamiętam również notatki w Dead Space Remake, gdzie w końcowych rozdziałach gry takowa postać też występowała.
W przypadku wspomnianego już wyżej jabłka Adama dojrzałem je u Harding dopiero po kilku godzinach gry. Gdy sobie przypomniałem o tym problemie. Jeśli miałbym porównać mimikę Key Vess z przywołanego już Star Wars Outlaws, to w produkcji Ubisoftu problem ten był o wiele większy i bardziej rzucający się w oczy od pierwszych minut zabawy.
Zamieszania i niedoskonałości
Zdaję sobie sprawę z tego, że w dalszej części przygody spotkam więcej elementów z inkluzywności, bo sporą rolę w historii ma odegrać niebinarna postać. Nie jestem w stanie opisać, czy jej wątek jest napisany z sensem, czy też wrzucony do gry na siłę. Do tej pory czuję, że pełna wersja gry Dragon Age The Veilguard to całkowicie inna gra niż ta na materiałach promocyjnych przed premierą, gdzie wspomniany nacisk na DEI był widoczny gołym okiem. Jednocześnie BioWare to oficjalnie kolejny deweloper, który (nagle) nie potrafi tworzyć ładnych kobiecych postaci, a temat poruszałem głębiej już tutaj. Bellara czy Neve nie dorównują do pięt Morrigan czy Cassandrze.
Przy tym wszystkim pamiętajmy o jeszcze jednym - świat Dragon Age zawsze był różnorodny. Antiva, Tevinter czy Orlais to miejsca, gdzie różnorodność jest częścią historii i struktury społecznej. Kulturowe różnice, konflikty na tle religijnym czy zróżnicowane podejście do magii w różnych częściach Thedas są bardziej wyeksponowane niż różnice w orientacjach czy tożsamościach. BioWare wykorzystało to, by zaprezentować inkluzywność jako część świata fantasy, w którym żyją postacie o różnych motywacjach. Gdyby scenarzyści wykonali lepiej swoją pracę, a dialogi były ciekawsze, nie mielibyśmy czasu zastanawiać się, czy tu jest wciskane DEI, a czy tutaj jest inaczej. A że poziom rozmów z większością bohaterów jest cholernie żenujący, to cóż...
Niemniej - moje wrażenie z Dragon Age The Veilguard są obecnie pozytywne i cieszę się, że nad BioWare nie powinny wisieć czarne chmury, które uniemożliwiłyby stworzenie kontynuacji Mass Effect. Ale przed otwarciem szampana poczekam jeszcze do raportów sprzedażowych, no i oczywiście ukończenia fabuły. Z pewnością wrócę z jeszcze jednym tekstem, gdy ujrzę napisy końcowe.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Dragon Age: The Veilguard.
Przeczytaj również
Komentarze (300)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych