
Analiza zwiastuna “Fantastycznej Czwórki”. Są Beatlesi, ale na kolana nie rzuca
Pierwsza rodzina Marvela doczeka się swojej trzeciej ekranizacji. Dopiero za kilka miesięcy przekonamy się, czy wreszcie będzie to produkt całkowicie udany, ale przyznać trzeba, że zwiastun “Fantastycznej Czwórki” na kolana nie rzuca.
Premierę filmu Matta Shakmana zaplanowano na 25 lipca. Na początku lutego opublikowano zaś pierwszy oficjalny zwiastun. To swoista odpowiedź, a zarazem zapowiedź bitwy, jaką w okresie wakacyjnym stoczą ze sobą Marvel i DC. Z jednej strony “Fantastyczna Czwórka: Pierwsze kroki”, z drugiej zaś “Superman”, o którego trailerze nieco już opowiadałem.
Zwiastun “Supermana” jest przy tym dobrym punktem wyjścia do rozważań nad filmem Marvela, bowiem… diametralnie różnym. O ile bowiem przy produkcji Jamesa Gunna dowiedzieliśmy się o istnym zatrzęsieniu bohaterów na ekranie, o tyle produkcja Shakmana prezentuje się zdecydowanie skromniej. Być może za skromnie.




Ale to już było

Trailer do F4 nie zdradza zbyt wiele, zwłaszcza, jeśli chodzi o fabułę. Pewność możemy mieć w zasadzie co do jednego - znowu zostaniemy zapoznani z genezą powstania pierwszej rodziny Marvela. Być może opowieść ta będzie stanowiła wyłącznie wątek retrospektywny i nie zajmie zbyt dużo czasu ekranowego, ale skoro umieszczono ją w zwiastunie, to najpewniej będzie inaczej i to na niej skoncentruje się znaczna część filmu. Pytanie, czy to w ogóle potrzebne.
Geneza zdobycia umiejętności przez Reeda Richardsa (Pedro Pascal), Sue Storm (Vanessa Kirby), Bena Grimma (Ebon Moss-Bachrach) i Johnny’ego Storma (Joseph Quinn) jest tyleż powszechnie znana, co nieszczególnie angażująca. Niewiele rzeczy można z niej wycisnąć, a jednocześnie niewiele przedstawić inaczej, aby pozostawało to zgodne z kanonem obowiązującym w komiksach. Niewykluczone przy tym, że warstwa fabularna będzie również oscylowała wokół ponownej podróży kosmicznej, tak przynajmniej zdaje się zapowiadać sposób wypowiedzi Reeda Richardsa.
Multiwersum nie zginie

Wprowadzenie Fantastycznej Czwórki ma związek z “Avengers: Doomsday”. To właśnie w tej produkcji nowojorska rodzina ma odegrać znaczącą rolę, najpewniej stać się częścią Avengers i walczyć z Doktorem Doomem (Robert Downey Jr.). Dooma w zapowiedzi lipcowego filmu nie zobaczyliśmy, ale istnieje spora szansa, że - niczym Thanos - pojawi się w scenie po napisach. Ba, zaskoczeniem byłoby, gdyby go tam zabrakło.
Zanim jednak F4 stanie się częścią większej grupy, musi uporać się z zagrożeniem na własnym podwórku. Własnym do tego stopnia, że zupełnie odmiennym od tego, co widzieliśmy w większości dotychczasowych produkcji Marvela. Nowy Jork ze zwiastuna to nie jest Nowy Jork Ziemi-616, a więc zamieszkiwanej między innymi przez Spider-Mana. To miasto zupełnie inne, retro futurystyczne, architektonicznie odmienne od innych wariantów.
Pole do dywagacji jest więc raczej niewielkie. Wszystko wskazuje na to, że F4 będzie elementem składowym multiwersum. Projekt ten, chociaż krytykowany nawet przez największych fanów MCU, dalej się rozwija, dalej dokładane są do niego kolejne elementy. Zdaje się, że o tym też będzie opowiadał film Shakmana. Richards i spółka muszą jakoś trafić do innej rzeczywistości. Coś też musi sprawić, że z własną Ziemią się pożegnają.
Czy to Galactus?

Najprostszym tropem jest oczywiście Galactus (Ralph Ineson). W trailerze widzimy go raptem przez kilka sekund, które wystarczyły, aby na twórców spadła fala krytyki związana z jednym argumentem - Galactus jest za mały. Nie wytrzymuje porównania z tym, jak wyglądali Celestiale w “Eternals”. Powiem jednak niczym Zbigniew Boniek: spokojnie.
Galactus to nie jest postać fizyczna. To kosmiczny byt o niespotykanej sile, mocy i głodzie, który napędza jego działanie. Może przybierać różne formy, a co za tym idzie bez trudu zmieniać swoją wielkość. Najbardziej znany wizerunek Galactusa to w istocie robotyczny gigant z hełmem i gargantuicznymi rogami, taką też zapowiedź dostajemy w trailerze, ale absolutnie nie oznacza to, że Pożeracz Światów musi cały czas wyglądać jednakowo.
Dodajmy przy tym, że przedstawienie Galactusa jako wielkiego - ale nie większego od Ziemi - jest zgodny z pierwszymi komiksami o Fantastycznej Czwórce. Na jednym z paneli Reed Richards wyciąga rękę do złola i bez problemu sięga w okolice jego twarzy. Większy problem odczuwam raczej z tym, że Galactus w “Fantastycznej Czwórce: Pierwszych krokach” nie wywołuje natychmiastowego poczucia zagrożenia o niespotykanej skali. Jego wejście w trailerze nie robi większego wrażenia, dostarcza tylu emocji, co drugoligowe Kaiju z “Supermana”, a chyba nie o to chodziło.
Jak to wygląda!

Ogólnie jednak, chociaż zwiastun nie sprawił, że padłem na kolana, muszę go docenić za kilka kwestii, a przynajmniej za styl. Tak dopracowanego filmu Marvela w tej kwestii nie mieliśmy naprawdę od dawna. “Fantastyczna Czwórka” faktycznie daje vibe lat 60., w których to ma toczyć się akcja. Zgadza się wszystko - stroje, paleta kolorów, architektura, technologia. Gdy po ulicach Nowego Jorku sunie Fantasticar, nie mam wątpliwości, że to najbardziej cool samochód, jaki dało nam MCU.
Bardzo pozytywne wrażenie zrobiły też ubrania dla członków Fantastycznej Czwórki. Dają one poczucie swoistej miękkości, a przede wszystkim komiksowości. Stanowią nic innego jak hołd w stronę Jacka Kirby’ego. To właśnie ten rysownik odpowiada za początki istnienia pierwszej rodziny i to właśnie jego ujęcie bywa określane mianem najlepszego. Jednocześnie pojawiło się sporo wątpliwości odnośnie tego, czy The Thing powinien nosić pełny strój, czy też, jak utarło się w filmach, paradować w samych portkach. Kanoniczna odpowiedź jest prosta - początkowo Grimm miał taki sam kostium, jak pozostała trójka. No dobrze, nosił jeszcze niebieski hełm ukrywający brzydotę, ale to pomińmy.
Pominąć nie można natomiast kilku scen pokazujących spacer The Thinga po Nowym Jorku. Bohater jest wtedy ubrany w prochowiec i kapelusz, co sprawia, że fani mogą krzyknąć: wreszcie. Ten prosty, ale charakterystyczny strój również stał się wizytówką Grimma. Zapewniał mu anonimowość i bezpieczeństwo, których po przemianie potrzebował szczególnie mocno.
Oczywiście, zamykając już wątek Stwora, warto wspomnieć o niedopracowanym CGI. Zwłaszcza usta poruszają się dość niemrawo, ale spokojnie - do premiery zostało jeszcze pięć miesięcy, Marvel zdąży wprowadzić drobne korekty. Najważniejsze zaś, że cała Fantastyczna Czwórka wygląda niczym wyrwana z kartek komiksu i daje poczucie sztucznej autentyczności. Nie kryje, że jest wyimaginowaną drużyną superbohaterów, a ujęcie na całą rodzinę - będące mrugnięciem okiem i oczywistym nawiązaniem do wstępu Beatlesów w programie “Ed Sullivan Show” - jest po prostu piękne.
Przeczytaj również






Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych