10 kultowych horrorów, które każdy fan kina grozy powinien obejrzeć
Horror niejedno ma imię i za to go kochamy. Historia tego podgatunku kinematografii jest niezwykle burzliwa i niejednorodna, a to co straszyło ludzi jeszcze kilkadziesiąt lat temu, dziś często wyłącznie śmieszy. Są jednak obrazy, wywołujące we współczesnym widzu podobne emocje jak w przypadku ludzi, którzy oglądali je w czasie premiery. O takich właśnie filmach chciałbym tu opowiedzieć.
Kino grozy jest niezwykle różnorodne i chyba właśnie na tym zasadza się jego fenomen. Wszak straszyć mogą zarówno zwierzęta, i to nawet te, które z pozoru nie wydają się groźne, co zresztą pokazuje także ta lista, jak i stworzenia, których próżno szukać na łonie natury. Typowymi horrorowymi straszakami są nie tylko ludzie z krwi i kości, jak choćby maniakalni zabójcy, ale także potwory z zupełnie innego wymiaru. Największe dzieła należące do tego gatunku biorą na tapet przeróżne motywy kulturowe, wydawać by się mogło już z kompletnie martwych dzieł literackich, sprawiając, że stają się one zaskakująco aktualne.
Naturalnie ta skromna lista klasyków kina grozy w żaden sposób nie może wyczerpać bogactwa tego filmowego gatunku i nawet do tego nie aspiruje. Wybrałem dziesięć klasycznych filmów, które zapisały się w świadomości fanów X muzy, bez których ciężko sobie wyobrazić dyskutowanie o horrorach. W dodatku każdy z nich prezentuje nieco inne podejście do straszenia. Większość to klasyki, które należy znać, ale może się w tu znaleźć jeden czy dwa filmy, których nie oglądali nawet najbardziej wytrawni fani kinematografii.
Ptaki reż. Alfred Hitchcock
Klasyczny film Alfreda Hitchocka, chyba najbardziej znane dzieło Mistrza - obok “Psychozy” - przypomina o dawnym i już nieco zapomnianym słowie, jakim jest “dreszczowiec”. “Ptaki” trudno bowiem nazwać prawdziwym horrorem, jednocześnie jednak w swoich czasach był to obraz przerażający, głównie ze względu na znakomitą oprawę audiowizualną, klimat stałego zagrożenia i aktorstwo. Sam widziałem go raz, w dzieciństwie, i zrobił wtedy ogromne wrażenie. Choć więc film ten dziś być może nie straszy już tak jak kiedyś, nadal budzi szacunek i uczy respektu do ptaków, nie tylko gołębi...
Egzorcysta reż. William Friedkin
Większość fanów horroru zgodzi się pewnie, że najwybitniejszą ekranizacją prozy Stephena Kinga jest “Lśnienie” Stanleya Kubricka, następnie możemy wymienić również “Misery” Roba Reinera, które nie jest typowym horrorem, a raczej thrillerem. Z zakwalifikowaniem do odpowiedniego gatunku dzieła Briana de Palmy nie ma najmniejszego problemu. Jest to niewątpliwie horror skrzyżowany z dramatem psychologicznym, opowiadający z jednej strony o rodzaju patologicznego związku pomiędzy córką a matką, a z drugiej o prześladowaniu nastolatki przez jej otoczenie. Wszystko od początku zmierza do wiadomego finału, który jednak wbija w fotel. Sam King na początku wypowiadał się o tym filmie lekceważąco, z książki “Dance Macabre” wiadomo jednak, że mocno go cenił. Kilka lat temu powstał remake, trudno powiedzieć po co...
Suspiria reż. Dario Argento
Pochodzący z Rzymu reżyser należy do klasyków kina grozy, a “Suspiria” to bez wątpienia jego najważniejsze dzieło. Obraz o którym można by napisać cały artykuł, choć w sumie nie wiadomo po co, bo właściwie powiedziano o nim już wszystko. Największym paradoksem tego dzieła jest chyba to, że z pozoru wygląda ono jak tani, włoski film, w którym nic - łącznie przecież z typowym dla tych produkcji dubbingiem - nie trzyma się kupy, a jednak mix strony wizualnej z niesamowitą muzyką, autorstwa prog-rockowego zespołu Goblin, robi piorunujące wrażenie. Miałem tę przyjemność oglądać ów film na dużym ekranie i muszę przyznać, że długo był on dla mnie jedyną produkcją potrafiącą i straszyć, i śmieszyć dosłownie w tym samym momencie.
Halloween reż. John Carpenter
Nie sposób byłoby pominąć pierwszego filmu otwierającego serię, której głównym bohaterem jest Michael Myers. Doczekała się ona już wielu remake’ów, w tym tego z 2018 roku, w którym do swej ikonicznej roli Laurie Strode powróciła Jamie Lee Curtis. Dzieło Carpentera w zasadzie rozpoczęło modę na filmowe slashery, które miały się doskonale aż do 1996 roku, kiedy to w kinach pojawiła się pierwsza część filmu “Krzyk”, niejako zamykająca podgatunek, w którym nie dało się już powiedzieć niczego więcej. I choć sam uważam, że “Halloween” mocno się dziś zestarzało, nadal warto zwrócić na ten film uwagę, choćby pod kątem budowania napięcia i strony audio-wizualnej.
Coś reż. John Carpenter
O wiele lepiej starzeje się kolejne dzieło amerykańskiego reżysera, który nieprzypadkowo jest jedynym twórcą, który otrzymuje w tym zestawieniu dwa miejsca. Nie chodzi bynajmniej o to, że jest to autor moich ulubionych horrorów, a raczej o fakt, że “The Thing”, oparte na opowiadaniu Johna W. Campbella, prezentuje zupełnie inne podejście do straszenia niż obraz o Michaelu Myersie, co pokazuje niezwykle szerokie horyzonty tego artysty. Bliżej mu do science-fiction niż filmów sensacyjnych, a uwagę zwraca tu przede wszystkim niezwykła umiejętność budowania klaustrofobicznej atmosfery nieufności wobec wszystkich członków załogi bazy naukowej na Antarktydzie. Znakomitość tego filmu zasadza się również na tym, że można go dowolnie interpretować. Nieprzypadkowo “Coś” często zestawia się z “Obcym” Ridleya Scotta, bo to dwa bardzo podobne filmy stojące na dokładnie tej samej półce, jeśli chodzi o jakość i znaczenie dla kinematografii.
Mucha reż. David Cronenberg
Film Davida Cronenberga to przykład na to, że remaki jednak mają sens, pod warunkiem, że biorą się za nie twórcy z tak bogatą wyobraźnią jak rzeczony Kanadyjczyk. Opowiadający o wyjątkowo nieudanym eksperymencie naukowym film straszy przede wszystkim fizyczną przemianą, granego przez Jeffa Goldbluma, głównego bohatera. Nie jest to żaden przypadek, bowiem Cronenberga interesuje przede wszystkim cielesność i jej wymiary, czego dowody dawał wielokrotnie, także w filmie “Existenz”, który do dziś stanowi jedną z najbardziej udanych wariacji na temat wirtualnej rzeczywistości. Jeśli szukacie kina grozy, które brzydzi, odpycha, wywołuje skrajne emocje to z całą pewnością jest to pozycja dla Was.
Koszmar z ulicy Wiązów reż. Wes Craven
Chyba najwybitniejsze dzieło, zmarłego w 2015 roku, Wesa Cravena to przykład horroru konceptualnego. Pewnie już dawno zdążyliśmy zapomnieć o koszmarach, prześladujących w dzieciństwie, przez które często nie byliśmy w stanie zasnąć. I oto wspomniany reżyser powołuje do życia kolejnego wielkiego potwora, Freddy Krugera, który atakuje swoje ofiary wyłącznie w ich snach. Ciężko o bardziej sugestywną wizję, zwłaszcza że wspomnianego anty-bohatera znakomicie gra Robert Englund. Oczywiście formalnie dzieło Cravena nawiązuje do podgatunku slashera, ale jest na tyle oryginalne, że ciężko w jego wypadku mówić o jakiejkolwiek wtórności.
Harry Angel reż. Alan Parker
Gdybym miał wymienić mój ulubiony film z tej listy nie zastanawiałbym się ani sekundy, tylko wskazał właśnie na mocno niedoceniane dzieło Alana Parkera. Niedoceniane, bo mimo niewątpliwej klasy, rzadko pojawia się w zestawieniach klasycznego kina grozy i być może znajdzie się osoba, która jeszcze go nie oglądała. Szczerze mówiąc zresztą na to liczę! “Harry Angel” ma bowiem wszystkie cechy wielkiego dzieła filmowego. Świetny, skomplikowany scenariusz z zaskakującym zakończeniem. Niepokojącą atmosferę gnijącej Luizjany, którą przecież za kilkadziesiąt lat tak mocno pokochają fani pierwszego sezonu “True Detective”. Przede wszystkim zaś fantastyczne aktorstwo: doskonale dopasowanego do roli Mickey Rourke'a, zjawiskowej Lisy Bonnet, a także Roberta de Niro w jednej ze swych najlepszych ról. Scena obierania i jedzenia jajka to mistrzostwo świata, której za żadne skarby nie powinno się pokazywać dzieciom, bo jeśli zobaczą jak wspaniale mogą wyglądać ludzie mający długie paznokcie to jeszcze zaprzestaną ich obcinania.
Martwe Zło reż. Sam Raimi
Nieprzypadkowo to właśnie film Sama Raimiego pojawia się na końcu, bo prezentuje on już zupełnie inne podejście do straszenia i od biedy można go nazwać horrorem post-modernistycznym. Niektórzy oczywiście mówią o czymś w rodzaju komedio-horroru, ale ta etykieta w żadnym stopniu nie opisuje tego i podobnych filmów z lat 90-tych (takich jak choćby “Martwica Mózgu” Petera Jacksona), które choć nadal potrafią bardzo solidnie wystraszyć, oferują już mocno ironiczne podejście do pewnych rekwizytów znanych z klasycznego kina grozy. Wielkim atutem dzieła Raimiego jest rzecz jasna idealnie dobrany aktor. Bruce Campbell, bo o nim mowa, wcale nie gra, on po prostu jest Ashem Williamsem (znanym także dzięki świetnemu serialowi “Ash kontra Martwe Zło”). Igranie z konwencją, smoliście czarny humor i specyficzne podejście do gore, czynią z “Evil Dead” klasyk nowoczesnego kina grozy, bez którego pewnie nie byłoby tak udanych produkcji z ostatnich lat jak choćby “Cabin in the Woods”.
Przeczytaj również
Komentarze (113)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych