Recenzja gry: Lost Planet 3
Zima jeszcze daleko przed nami, a na pewno taka jaka panuje na E.D.N. III, czyli wieczna. Ostatni raz na aktualnej generacji konsol Capcom zabiera nas na wyprawę po Lost Planet. Fani serii mogą się zdziwić oraz przestraszyć i to niekoniecznie w pozytywnym znaczeniu.
Sytuacja jak zwykle się powtarza. Niczym wirus traktujemy nasza planetę i płaczemy, że jest nam źle, bo nie daje się na niej żyć. Jako, iż jest już po fakcie, pozostaje tylko wyruszyć w kosmos po ratunek. A dokładniej pisząc – po zgubę, dla kupy kamieni, która zostanie celem naszej „cywilizacji”. Taki nieprzyjemny los spotyka E.D.N. III, bogatą w energię termalną kosmiczną skałę, która skrywa niejedną tajemnicę. Na jej wrogiej dla ludzi powierzchni panuje potwornie niska temperatura, ale nasz geniusz – szkoda, że nie działał wcześniej – opracował kombinezony pozwalające wytrwać spartańskie warunki (dzięki systemowi dysz wokół głowy, nie potrzebujemy nawet hełmów). Powierzchnię zamieszkują w naszym mniemaniu potwory z koszmarów – jedne wyglądają jak chodzące tulipany, inne jak skorpiony albo kraby, wszystkie są jednak równie zabójcze. Łączy je też to, że zamiast krwi, w żyłach mają energię termalną. Zresztą pod lodem również jest jej pełno. I tak się przypadkowo składa, że ów płynne paliwo jest tym, czego potrzebuje Ziemia, by przetrwać. Korporacja NEVEC zaczyna więc wrogie wydobycie i nic dziwnego, że stworkom się to nie podoba. W tym całym bajzlu ląduje Jim Payton – najemnik z błękitnej planety, który pragnie zrobić swoje i wrócić do rodziny. Jak to w grach bywa, przeznaczenie ma dla niego zupełnie inne plany. O czym dowiadujemy się już na początku, bo Lost Planet 3 to kontynuacja - w formie prologu, opowiedziana przez retrospekcję, czyli istny przepis na porażkę. I jakby to Wam napisać...tak też się stało.
Soplem w oko
Gdy ukończyłem kilka pierwszych poziomów dwójki miałem wrażenie, że cofnąłem się do czasów PSone i trafiłem na piracki egzemplarz, ponieważ na pierwszy rzut oka brakowało filmików i fabuły. Taka jednak była uroda Lost Planet 2. Przyznaję więc, korzystałem z legalnych inaczej wersji i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Z czasem jednak zrozumiałem, że nie ma to jak oficjalny i co ważne kompletny produkt. Dlatego też, gdy dowiedziałem się, iż trzecia część serii Capcomu otrzyma bohatera z prawdziwego zdarzenia oraz historię, a nie serię kolejnych starć, byłem bardzo zadowolony. Wszystko uległo zmianie po kilkudziesięciu minutach od początkowego filmiku, bo ponownie obcowałem z wybrakowanym produktem.
Jak to jest, że z tak dobrze zapowiadającej się historii wyciśnięto tak niewiele. Gdy tylko główna linia fabularna zostaje zarysowana, nic już nie będzie dla Was niespodzianką. Każdy zwrot akcji, nasuwa się sam i to dużo wcześniej niż rzeczywiście nastąpi. Co gorsza, nie byłem w stanie nawiązać więzi z Jimem, wyglądającym jak fuzja Johna Cusacka z Kevinem Durandem. O wiele bardziej przypadła mi do gustu jego żona, która podsyłała mu co i rusz filmiki (nie, nie takie o jakich myślicie zbereźnicy). Małżonka wydaje się być osobą pełną życia, którą wypełniają uczucia względem protagonisty i do tego jak pomysłową. Podesłała bowiem do mecha trochę muzyczki, której można słuchać podczas spacerów w kupie żelastwa (istnieje tez opcja wgrania własnych kawałków). Problem w tym, że czasem ta opcja nie działa w miejscach, w których wcześniej funkcjonowała. Z kolei, pozostali bohaterowie są denni jak to tylko możliwe. Spora w tym zasługa kiepskiej animacji i często nie zgrywającej się mimiki i głosów. Natomiast z wrogami nie jest lepiej. Poziom ich inteligencji jest marny, by nie rzec zerowy. Atakują idiotycznie i nie sprawiają większych trudności w eksterminacji. Wielkość również nie ma znaczenia - ogromne potworki bardzo często się powtarzają, a ich ataki są przewidywalne jak kolejne odcinki telenowel. Jasne, ubicie monstrum przewyższającego nas kilkukrotnie daje satysfakcję, lecz jedynie za pierwszym razem. Przy kolejnym spotkaniu jest najzwyczajniej w świecie odtwórczo.
Poza słabymi teksturami i dorysowującymi się elementami w stylu speed painting, tworzącymi grafikę jak początku PlayStation 3, największym koszmarem jest...muzyka. Z założenia, powinna budować atmosferę i uzupełniać wydarzenia z ekran, ale nieeeeee. W tym wypadku jest tak wnerwiająca, że nie miałem wyjścia - uwierzcie mi – i musiałem wyciszyć dźwięk całkowicie. Wiele nie straciłem, bo wszelkie odgłosy i tym podobne brzmią sztucznie jak ogłoszenia wyborcze. Chciałbym Wam napisać, że arsenał wynagradza wszystko, ale tak nie jest. Domyślnie nosicie ze sobą, pistolet, granaty i dwie mocniejsze spluwy do wyboru. Nie ma ich wiele i skromne opcje rozbudowywania nie przynoszą większych zmian. Miałem wrażenie, że równie dobrze można nie inwestować w ekwipunek oraz mecha, a i tak z łatwością ukończyć kampanię. I po co wprowadzono opcję autoschylania? Wystarczy, że w niemal każdej strzelance w opcjach domyślnie aktywowane jest autocelowanie, jakbyśmy byli totalnymi sierotami. Może to drobiazg, ale lubię mieć możliwość obniżenia pułapu swoje postaci. Wymieniłbym to bez wahania za ten bezużyteczny system chowania się za osłonami, z którego po prostu nie trzeba korzystać, w obliczu tak durnych wrogów. O liniowych do bólu poziomach – w stylu Final Fantasy XIII - nie wspominam...a jednak to zrobiłem.
Samotny promień
Sytuacji nie uratują dzienniki (audio i tekstowe) do odnajdywania, poboczne misje, naprawy polegające na kręceniu gałkami, rozwalanie pokonanych (większych) wrogów gdy już zastygną czy opcja szybkiej podróży. Ta gra to jedno wielkie rozczarowanie, niebezpiecznie zbliżające się do kategorii kompletnej tragedii.
Najgorsze jest to, że Lost Planet 3 ma fajne elementy, ale są one tak małe i rzadkie, że giną przywalone masą kaki. Spodobały mi się na przykład śnieżne burze, gdy atakują naszego bohatera w jego stalowym rumaku. Jazda na wyciągarce również jest przyjemna. Natomiast wejście do komnaty wypełnionej wybuchowymi pęcherzami to doprawdy rozrywające przeżycie. Sposób w jaki potworki eksplodują także wywołuje uśmiech na twarzy. Problem w tym, że to właściwie wszystko, ale tak to bywa w przypadku przeciętniaków.
Multi(crap)player
Będąc zawiedzionym przygodą dla pojedynczego gracza liczyłem, że może tryby rozgrywki wieloosobowej zdołają mi wynagrodzić stracony czas. Jakże srogo się myliłem. Recenzowany ostatnio Splinter Cell: Blacklist dostarczył naprawdę dopracowane możliwości zabawy, z ludźmi z całego świata. Lost Planet 3 udostępnia graczowi kilka trybów, ale żaden nie jest na tyle dobry, by zanurzyć się w zdobywanie doświadczenia i reputacji na wirtualnej dzielnicy. Idąc jednak po kolei. Po zalogowaniu, Waszym oczom jako pierwsza ukaże się opcja szybkiej gry, której jak mniemam nie trzeba tłumaczyć. Następnym trybem jest 5 na 5, dający możliwość rozegrania bitwy drużynowej (z cyklu wyrżnąć wszystkich wrogów), ustawiania i bronienia posterunków (same przecież tego nie zrobią), wydobywania energii termalnej oraz scenariusza (z góry narzucone cele). Listę uzupełnia przetrwanie wśród akridów (3 na 3), gdzie po kolejnych falach wirtualnych maszkar, drużyny ścierają się ze sobą. Systematycznie biorąc w nich udział zyskujecie walutę, którą rozbudowujecie swoją postać w tzw. kuli postępu, czyli okrągłemu drzewku z bajerami - od lepszych umiejętności, po urządzenia ułatwiające prowadzenie walki. Tyle suchych faktów, czas na wrażenia.
„O rzesz ku...ziemny!!!” - te słowa najczęściej padały z moich ust podczas obcowania z tym tytułem poprzez sieć. O ile, toporne ruchy postaci mają jakieś wytłumaczenie w kampanii, bo tam walczymy z npc'ami, o tyle podczas zażartej młócki miałem ciągłe wrażenie, iż ktoś doczepił mi odważniki do stóp. Bynajmniej nie było to winą wolnego łącza, bo akurat tym razem miałem dostęp do uczelnianej autostrady danych. Na dłużej nie zdołały mnie nawet przykuć mechy (po jednym na drużynę). Uznałem, że czas na zmianę. Zabawa w ustawianie posterunków okazała się nieosiągalna, ponieważ nikt nie chciał szaleć w tym trybie. Pozostało mi pozyskiwanie energii z akridów i tam dopiero się zaczęła...tragedia...Wciąż mając supernet, przeżyłem istny festiwal teleportacji w najmniej spodziewanych momentach. Biegnę sobie korytarzem, bohater robi przewrotkę przez przeszkodę i zaraz robi kolejną i kolejną. Przed sobą mam prosty korytarz, który nagle zmienia się w ślepy zaułek. Pruję do bydlaka i w ułamku sekundy pojawiam się pięć metrów dalej, ładując ołów w niewinną skałę. Od dawna nie spotkałem tylu wkurzających błędów. Jak można było dopuścić do takiego stanu rzeczy? Nie mam pojęcia, ale wiem, iż łatka 1.01 nie pomogła. Scenariusz nie poprawił mojego mniemania o multi. Jedynym, malutkim plusem był wygląd frakcji, czyli najemników i śnieżnych piratów.
Giń kosmiczny pomiocie!
Po zobaczeniu napisów końcowych znów poczułem się jakbym trafił na egzemplarz, który uciekł przedwcześnie z fabryki i trafił w moje ręce spod lady. Ostatni raz taki growy ochłap został nam rzucony przy okazji premiery Star Trek The Video Game. O dziwo, tamten tytuł wymagał ode mnie mniej samozaparcia w celu ukończenia. Jednym z najgorszych uczuć podczas grania jest dla mnie chęć jak najszybszego skończenia gry. To wręcz boli i smutno mi, gdy z kolejną generacją na horyzoncie, ta aktualna dostaje takie gnioty, zamiast same dobre i bardzo dobre tytuły. Przypomina mi się sytuacja Red Faction, gdy ostatnia część, czyli Armageddon okazała się najsłabszą z serii. Czasami wybranie innego kierunku kończy się strzałem w stopę i rykoszetem, który trafia też w drugą. Na pierwszy rzut oka zapowiadało się, że wprowadzone zmiany przyciągną do serii nowych fanów i zapewne troszkę rozjuszą starych. A tak, mamy pozycję, która zgodnie zniechęci (prawie) wszystkich i spowoduje, że w przypadku czwartej części Capcom będzie musiał zaprezentować takie materiały, iż gałki oczne wyjdą nam uszami albo i niżej. Każda z części Dead Space jest lepsza i przy solidnych poszukiwaniach nabędziecie wszystkie w cenie Lost Planet 3, do czego zachęcam.
Ocena - recenzja gry Lost Planet 3
Atuty
- ma koniec
- posoka tryskająca z wrogów
- żona głównego bohatera
- mech
Wady
- wnerwiająca muzyka
- wygląd...właściwie wszystkiego
- monotonna
- zero strachu
Lost Planet 3 – szkoda że nie zostałaś w odległej galaktyce. A teraz, gdzie jest mój Dead Space.
Przeczytaj również
Komentarze (50)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych