The Flame in the Flood - recenzja gry
"Rogalik" na tratwie? Już same założenia produkcji autorstwa The Molasses Flood wydawały się oryginalne na tyle, aby wesprzeć ich Kickstartera. Sprawdziliśmy, czy gra twórców Bioshock Infinite porwie nas wartkim nurtem dobrej zabawy.
Świat nawiedziła wielka powódź. Ostały się jedynie pojedyncze wysepki stanowiące nie zawsze spokojną przystań wśród morderczych nurtów wielkiej rzeki. Gdzieś w środku tego całego zamieszania podróżuje Scout – dziewczyna walcząca o przetrwanie wraz ze swoim wiernym psim towarzyszem Aesopem. Pewnego dnia odbiera one niewyraźny sygnał radiowy i wiedziona ciekawością wyrusza na poszukiwanie położonego wyżej terenu, który pozwoli jej poznać treść wiadomości.
Pierwsze krople deszczu
The Molasses Flood to studio składające się z niezwykle utalentowanych twórców, którzy niegdyś pracowali nad masą głośnych gier AAA. Wśród opracowanych przez nich tytułów warto wymienić chociażby Halo 2, Homefront i serię Rock Band. Wszyscy z nich, natomiast, spotkali się razem podczas produkcji Bioshock Infinite. Z czasem zapragnęli niezależności i ruszyli z kampanią crowdfundingową mającą na celu ufundowanie gry należącej do gatunku rogue-lite zatytułowanej The Flame in the Flood.
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że głównym bohaterem gry jest wspomniana rzeka, która doprowadza Scout w różnorodne, losowo generowane miejsca. Każda nasza rozgrywka przebiegać będzie nieco inaczej, co jest tradycyjnym mechanizmem dla tego gatunku. Bawić się możemy w trybie kampanii, gdzie musimy przebyć 10 zróżnicowanych terenów, na których będą miały miejsce również wydarzenia fabularne, lub przemierzać wartką rzekę bez wyznaczonego celu – w nieskończoność.
W obu trybach główna oś rozgrywki jest mniej-więcej taka sama. Zatrzymujemy tratwę przy dokach lasów, stacji naprawczych, kościołów i porzuconych domów, gdzie zbieramy surowce i zasoby, które pomogą nam przeżyć w bardzo niesprzyjającym środowisku. Teoretycznie twórcy określają swoją grę mianem rogue-lite, jednak niech was to nie zmyli, bowiem próg wejścia w The Flame in the Flood jest niezwykle wysoki. Za pierwszym podejściem nie udało mi się przepłynąć nawet pierwszej lokacji. Musimy nauczyć się radzić sobie z dzikimi bestiami, głodem, chłodem, pragnieniem, zmęczeniem i nie tylko. A czas płynie nieubłaganie i każda zmarnowana minuta działa na naszą niekorzyść.
Smutna bohaterka na tratwie. Wszystko płynie...
Spiesz się powoli
Zachodzi tutaj pewien paradoks w systemie rozgrywki. Z jednej strony charakter gry praktycznie wymusza sprawne przemieszczanie się po świecie i mniejszy nacisk na samą eksplorację. Z drugiej natomiast zmuszeni jesteśmy cierpliwie polować na zwierzęta i skrzętnie zarządzać ekwipunkiem. Wbrew pozorom jest bardzo dużo zmiennych, które musimy mieć na uwadze. Po drodze zgarniamy sporo roślinności i innych przedmiotów. Te cenne warto załadować na plecy pieskowi, bo po naszej śmierci ograniczony ekwipunek Aesopa przenosi się do kolejnego podejścia do gry. Część rzeczy możemy również zostawić na tratwie i warto rozważyć, co może przydać nam się w tym konkretnym momencie, a co jesteśmy w staine odłożyć.
No właśnie – twórcy położyli mocny nacisk na grzebanie w plecaczku, a tymczasem zbyt długie przeglądanie bagażu również działa na naszą niekorzyść. Czas w The Flame in the Flood nie zatrzymuje się w chwili otwarcia ekwipunku i zdarzyło mi się umrzeć z głodu, gdy próbowałem na szybko coś zjeść. Nie do końca przypadło mi do gustu takie rozwiązanie, ale rozumiem, że jest to pewien element mechaniki mający na celu utrudnić rozgrywkę.
Panika to najgorsze co może nam się przytrafić. Warto, wbrew pozorom, zachowywać rozwagę i uczyć się gry, a z każdym zgonem będzie nam szło lepiej. Bardzo dużo zależy tutaj oczywiście od czynników losowych. Może bowiem się okazać, że zabraknie nam surowców, by chociażby usztywnić złamanie, albo zabandażować sobie ranę. Im dłużej gramy, tym jednak lepiej operujemy nawet ograniczonym asortymentem przedmiotów.
My tu sobie przeglądamy bagaż, a życie nieuchronnie ucieka
Na wodzie najbezpieczniej
Poza potrzebami fizjologicznymi, kolejnym wrogiem Scout w grze są dzikie zwierzęta. Oczywiście nie chodzi tu o króliczki, które możemy łapać, gdy tylko nauczymy się przygotowywać odpowiednią pułapkę. Cały czas narażeni jesteśmy, zwłaszcza w nocy, na ataki wilków, dzików, niedźwiedzi i innych dzikich bestii. Jeżeli nie znajdziemy narzędzi, które pozwolą nam przygotować zasadzkę – musimy salwować się ucieczką. Aesop nie jest psem bojowym, ale przynajmniej ostrzeże nas przed niebezpieczeństwem. Bohaterka może próbować odganiać od siebie dzikie zwierzę przy pomocy trzymanego w rękach kija, ale jesteśmy w stanie zyskać w ten sposób jedynie kilka sekund.
Pływanie na tratwie jest świetną mechaniką. Nadaje grze pewien aspekt zręcznościowy, bo prąd potrafi czasem być na tyle wartki, że nie jesteśmy w stanie zwolnić i tracimy częściowo sterowność. Poza tym rzeka zmusza nas do podejmowania decyzji. Tratwy nie możemy zatrzymać, a zazwyczaj kolejne lokacje znajdują się na tyle blisko siebie, że mamy możliwość odwiedzić tylko jedną. Gdy wyruszymy z jej doku nie będziemy w stanie wymanewrować tak, by dopłynąć do kolejnej, tylko porwani zostaniemy przed siebie.
Nie wszędzie woda jest przejrzysta
Graficznie jest to tytuł co najmniej ciekawy i z pewnością dopracowany. Brakuje mi jedynie cel-shadingu, który obiecywały screeny na Kickstarterze. Sprawiał on, że The Flames in the Flood prezentowało się niczym groteskowy komiks, a teraz jest „po prostu okej”. Ogromne brawa należą się za dobór utworów muzycznych do ścieżki dźwiękowej. Melancholijna gitara i chrypiący śpiew dodają grze amerykańskiego uroku. Potęgują również uczucie samotności i doskonale wpasowują się w dziką atmosferę przemierzanej przez bohaterkę okolicy. Jest to nastrojowa muzyka, która doskonale sprawdzi się w deszczowe jesienne wieczory przy kubku gorącej herbaty.
[ciekawostka]
Gra nie ustrzegła się jednak drobnych błędów. Zdarzyło się, że Aesop nie przeniósł mojego bagażu do kolejnego podejścia, pomimo tego, że taka jest mechanika gry. Ponadto często zdarza się, że muzyka ucina się, zamiast zanikać i przechodzić w inny utwór. Czasem bohaterka zacinała się również i biegła w jednym kierunku, mimo że dawno puściłem odpowiedni klawisz. Nie są to wyjątkowo uporczywe problemy, ale jest ich całkiem sporo i pojawiają się relatywnie często.
The Flames in the Flood nie jest mistrzem w swoim gatunku, ale z pewnością spędzicie z nim miło czas. Przygody Scout i Aesopa wyróżniają się spośród innych „rogalików” niezwykłym, wręcz sentymentalnym, klimatem świata w czasach po upadku społeczeństwa, kiedy władzę nad cywilizacją przejęła natura. Być może ta ciekawa atmosfera pozwoli nowym graczom zakochać się w tym gatunku. Warto jednak pamiętać, że próg wejścia jest stosunkowo wysoki i bardzo łatwo się odbić.
Ocena - recenzja gry The Flame in the Flood
Atuty
- Ciekawa oprawa graficzna
- Fenomenalna ścieżka dźwiękowa
- Pomysłowa mechanika
- Bardzo wciągająca
- Niezwykle rozbudowany system tworzenia przedmiotów
Wady
- Dużo drobnych błędów
- Czas upływający również na ekranie ekwipunku
- Tylko dwa, choć bardzo żywotne, tryby gry
The Flame in the Flood to dobra gra, która z pewnością wyróżnia się spośród innych produkcji należących do "rogalików". Świetny klimat i doskonała ścieżka dźwiękowa mogą przyciągnąć wielu graczy, do tego hermetycznego gatunku.
Graliśmy na:
PC
Przeczytaj również
Komentarze (9)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych