Recenzja: Ninja Gaiden 3 (PS3)
Celem jaki przyświecał ekipie Team Ninja, od jakiegoś czasu dowodzonej przez Yosuke Hayashiego, było uczynienie z Ninja Gaiden 3 najlepszej gry akcji dostępnej na rynku. Przed premierą tego tytułu twórcy przechwalali się, iż udało im się znaleźć złoty środek, dzięki czemu miał on przypaść do gustu zarówno starym wyjadaczom serii, jak i zupełnie nowym w temacie graczom.
Operacja ta zakończyła się co prawda powodzeniem, jednakże pacjent... nie zniósł jej zbyt dobrze. Owszem, udało mu się przeżyć, jednakże ma poważne problemy z odzyskaniem dawnej sprawności.
Zacznijmy jednak od tego, co deweloperom się udało. W przeciwieństwie do poprzednich odsłon cyklu, Ninja Gaiden 3 może pochwalić się całkiem sprawnie poprowadzoną, przekazywaną w formie mało efektownych przerywników, fabułą. Fakt, wciąż można się tutaj doszukać pewnych niejasności i twistów, które naprawdę ciężko ogarnąć przy pierwszym podejściu do gry, jednakże każde wydarzenie w jakim bierzemy udział ma tutaj swoje logiczne uzasadnienie. Zadaniem Ryu Hayabusy będzie tym razem stawienie czoła tajemniczej organizacji „Alchemików”, której reprezentantem (przynajmniej przez większość zabawy) jest niejaki Regent of the Mask. Facet przywodzi na myśl głównego bohatera filmu V jak Vendetta – twarz ukrywa pod maską, mówi w zabawny sposób, jest śmiertelnie niebezpieczny... brakuje chyba tylko sztucznych ogni. Sprawą zainteresowały się organizacje militarne dbające o porządek na świecie w momencie, w którym ten zabija premiera Wielkiej Brytanii, przy okazji dając do zrozumienia, że to właśnie Ryu jest tym, kogo tak naprawdę szuka.
Jak zapewne wiecie (wystarczy rzut okiem na jakiekolwiek przedpremierowe materiały), prawa ręka Hayabusy została przez niego obciążona klątwą, która rzekomo osłabia stopniowo jego możliwości witalne. Paradoksalnie jednak daje to graczom nowe możliwości eksterminacji przeciwników – kiedy bowiem dzierżące katanę ramię zaczyna pulsować na czerwono, wystarczy przytrzymać „trójkąt”, by nasz podopieczny błyskawicznie powalił na kolana trzech – czterech przeciwników. Warto przy tym nadmienić, iż umiejętność ładuje się niesłychanie szybko, więc ten taniec śmierci będziemy często kontynuować przez dobrych kilka minut. Od czasu do czasu zdarzają się również momenty, w których bohater zaczyna czuć ból, jaki teoretycznie powinien utrudnić mu poruszanie się. Czas wtedy jednak zwalnia, dając mu możliwość jeszcze bardziej efektywnego cięcia wrogów. I gdzie tu logika? Dodatkowo, po posłaniu do piachu pewnej ilości tych średnio rozgarniętych nieszczęśników, bądź wykonaniu jakiegoś efektownego combosa, Ryu otrzymuje możliwość wezwania wielkiego smoka, który zabija wszystkich wrogów jacy znajdują się w jego pobliżu, przy okazji odzyskując pełnię zdrowia. Chyba nie muszę mówić, jaki to ma wpływ na poziom trudności gry?
A skoro o poziomie trudności mowa... Ninja Gaiden 3 to zdecydowanie najbardziej przystępna część serii. Podstawy systemu walki pozostały wprawdzie nietknięte (stare, doskonale nam znane kombinacje ciosów wchodzą bez najmniejszego problemu), jednakże jeszcze na standardowym „normalu” kluczem do sukcesu jest wystarczająco szybkie klepanie kwadratu i trójkąta „na ślepo”. Kiedy rozwiązanie to przestaje być skuteczne, wystarczy dołożyć do tego machanie analogiem na wszystkie strony. Dlatego też, jeśli mieliście już do czynienia z pierwszą lub drugą Sigmą, na starcie polecam uruchomienie gry na „hardzie”, bowiem dopiero tam poczujecie się jak w domu. Kategorycznie odradzam natomiast „easy”, gdzie Ryu jest praktycznie nieśmiertelny i automatycznie blokuje ciosy przeciwników - nie uważam się za żadnego wirtuoza slasherów, a z przejściem gry na normalnym poziomie trudności nie miałem żadnych problemów.
Nie mam natomiast zielonego pojęcia, dlaczego uczynienie gry bardziej zjadliwą dla mniej hardkorowych graczy, miałoby związać się z uproszczeniem rozgrywki do samej walki. Naprawdę, w Ninja Gaiden 3 nie uświadczymy żadnej, powtarzam, ŻADNEJ interakcji z otoczeniem. W poprzednich częściach serii niszczyliśmy chociażby skrzynie, a niektóre nawet otwieraliśmy kopniakiem. Tutaj... no cóż, biegamy po dosyć ładnych, aczkolwiek bardzo korytarzowych lokacjach, które niestety stanowią wyłącznie tło dla uwijającego się w krwawych piruetach Hayabusy.
Do elementów, które Hayashiemu udało się najzwyczajniej w świecie zepsuć, dołączyć należy również klimat tej produkcji, przywodzący na myśl bardziej filmy science-fiction z lat osiemdziesiątych, aniżeli grę opowiadającą o wojownikach ninja. W trakcie zabawy odwiedzimy w miarę współczesny Londyn, Tokio, futurystyczną bazę, w której prowadzi się tajne eksperymenty na ludziach, pustynię i ruiny jakiegoś miasta, wioskę Hayabusa oraz... dżunglę. Większość misji rozpoczyna się od efektownego skoku z dużej wysokości, który Ryu kończy wylądowaniem na niczego niespodziewającym się oponencie. Z otoczeniem wiążą się jednak pewne akcje kontekstowe, jakie możemy wykonywać wyłącznie w miejscach, w których zostało to przewidziane przez twórców. To nic, że Ryu potrafi przeskoczyć z jednego samolotu do drugiego (kiedy oba lecą z dużą prędkością kilka kilometrów nad ziemią), skoro chwilę później przeszkodą nie do ominięcia jest dla niego barierka. To nic, że wspina się na duże wysokości, skoro najzwyczajniej w świecie nie potrafi pływać. Podobne przykłady można mnożyć i mnożyć, jednocześnie dowodząc, że w kwestii sprytnego ukrywania niewidzialnych ścian i rozmaitych ograniczeń, ekipa Team Ninja pozostała jeszcze w dobie poprzedniej generacji konsol.
Jakby tego było mało, w grze nie ma żadnego zarządzania ekwipunkiem – nie mamy możliwości ulepszania dzierżonego przez nas oręża, ba, gra przez bite dziewięć godzin potrzebnych na jej ukończenie nie zaskakuje nas absolutnie niczym nowym. Twórcy zdecydowali, iż odkryją przed nami wszystkie karty już w pierwszym rozdziale, toteż nie liczcie na to, że poza kataną, shurikenami i łukiem, natkniecie się na jakąkolwiek inną broń. O walce przy pomocy tej pierwszej już Wam opowiedziałem, toteż dodam tylko, że shurikeny nie przydają się tutaj do niczego (równie dobrze mogłoby ich nie być), a z łuku skorzystamy w trakcie kilku starć z latającymi przeciwnikami oraz w pewnym... celowniczku na szynach (tak, nawet na takie rzeczy w Ninja Gaien 3 znalazło się miejsce). Na tym jednak nie kończą się oskryptowane akcje – od czasu do czasu zabijemy kogoś po cichu, a zdarzy nam się również ponosić na rękach pewną małą dziewczynkę...
Jako, że kwintesencję zabawy stanowi walka, warto zatrzymać się na moment przy przeciwnikach. Przez większość zabawy będziemy zabijać uzbrojonych w rozmaite rodzaje oręża (od karabinów maszynowych, przez noże i katany, po wyrzutnie rakiet) ludzi, a od czasu do czasu na naszej drodze staną także psy (katana przechodzi przez nie jak nóż przez masło). Wraz z postępami w fabule zaczniemy jednak stawiać czoła coraz bardziej wymyślnym maszkarom, takim jak klasyczne zombiaki, zmieniające się w umięśnionych mutantów lub krzyżówki ludzi i węży, by wreszcie zacząć mierzyć się... z demonami. Oczywiście, główną atrakcję gry nadal stanowią bossowie – walki z tymi większymi podzielone są na etapy, w których atakujemy ich kolejne słabe punkty, natomiast w trakcie pojedynków jeden na jednego z nieprzewyższających nas rozmiarami „szefami”, musimy wykazać się refleksem.
Jak już wcześniej wspomniałem, ukończenie gry zajmuje około dziewięć godzin. Co zrobić po ujrzeniu napisów końcowych? Ninja Gaiden 3 niespecjalnie motywuje nas do tego, by zabawę zaczynać jeszcze raz (bo niby po co?), toteż z ciekawości można odpalić tryb multiplayer. Niemniej, jego niewielka popularność dobitnie świadczy o tym, że długo to on raczej nie pociągnie. Do dyspozycji graczy oddano dwa warianty rozgrywki – Ninja Trials – czyli zestaw prób, które możemy ukończyć samotnie lub z towarzyszem (potrafi przyciągnąć na dłużej, jeśli uda się znaleźć kogoś chętnego do gry) oraz Versus, gdzie zmierzymy się z maksymalnie siedmioma wojownikami. Kiedy na mapie walczy ze sobą ośmiu graczy, przy tempie zabawy znanym z singla, panuje taki chaos, że już po kilku minutach zaczyna się myśleć o opuszczeniu rozgrywki...
Na koniec zostawiłem sobie kwestie techniczne. Pomijając wszelkie ograniczenia, o których pisałem powyżej, Ninja Gaiden 3 wygląda i działa naprawdę nieźle. Grafika nie jest może najwyższych lotów, jednakże animacja ruchów bohatera wynagradza nam wszystkie niedogodności. Co ciekawe, gra działa w stałych 60 klatkach na sekundę, co dzisiaj należy do rzadkości. Pewne zastrzeżenia mam jednak do warstwy dźwiękowej. Muzyka jest po prostu taka sobie – nie przeszkadza, ale i nie wpada w ucho. Aktorzy podkładający głosy postaciom również wykonali solidną, rzemieślniczą robotę (naprawdę przypadł mi do gustu chyba tylko Ryu), jednakże twórcom brakuje przywiązania do detali. Dlaczego naszych towarzyszy, którzy kontaktują się z nami przez radio, słyszymy tak, jakby stali kilka metrów od nas? Może się czepiam, ale skoro inni deweloperzy zwracają uwagę na takie szczegóły, Team Ninja nie powinno dostać od nas żadnej taryfy ulgowej.
Ninja Gaiden 3 to swego rodzaju półprodukt. Hayashi wypełnił ten tytuł masą zupełnie nowych, aczkolwiek nie do końca przemyślanych rozwiązań. Gra jest naprawdę bardzo przystępna, jednakże z niezrozumiałych przyczyn pociągnęło to za sobą drastyczne uproszczenia w rozgrywce. Jeśli dołożyć do tego praktycznie niegrywalny multiplayer, wychodzi nam gra, którą nie warto na chwilę obecną się interesować. W zasadzie nie wiem, komu w tym momencie mógłbym ją polecić – fani serii będą mocno zawiedzeni, bo powiązania z korzeniami zostały zerwane, natomiast nowi w temacie gracze, przyzwyczajeni do dopracowanych gier konkurencji, od razu poczują, że „coś tu jest nie tak”. Dlatego też, wstrzymajcie się z zakupem do momentu, w którym cena tego tytułu spadnie poniżej przysłowiowej stówki – w przeciwnym wypadku będziecie sobie pluć w brodę, że mogliście o wiele lepiej wydać swoje pieniądze.
Ocena - recenzja gry Ninja Gaiden 3
Atuty
- Fabuła sprawia wrażenie przemyślanej
- Gra jest bardzo przystępna
- Oprawa graficzna może się podobać
- Rozbudowany system walki
- Efektowne quick time events
- Bardzo płynna animacja
Wady
- Uproszczenie rozgrywki do biegania i siekania przeciwników
- Przez całą zabawę jesteśmy skazani na katanę, łuk i shurikeny
- Ekwipunku nie można ulepszać
Tecmo popełniło najgorszą odsłonę serii, która po świetnych odsłonach z podserii Sigma obraża Ryu Hayabusę i cały dorobek Ninja Gaiden. Unikać jak ognia.
Przeczytaj również
Komentarze (53)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych