Recenzja: Skylanders Superchargers (PS4)
Nie dostaniemy już gry, w której głównym bohaterem będzie Spyro. Teraz fioletowy smok został wdrożony do nowej ekipy stworków Skylanders. I każdego trzeba dokupić osobno! Nie jest to jednak tak drogie, jak myślicie. A poznać serię naprawdę warto!
Jako fan oryginalnej trylogii ze Spyro z pierwszego PlayStation nie mogłem przeżyć tego, co zrobiono z moim ulubieńcem. Może i odsłony z PS2 nie były najlepsze, ale przecież zawsze można spróbować raz jeszcze na PlayStation 3! Tyle że deweloper, któremu powierzono kontynuowanie marki, nie widział sensu raz jeszcze próbować z kolorowym platformerem w starym stylu. Wymyślił więc, że na popularności Spyro wypromuje nowy cykl – figurkowe Skylanders. I pomimo tego, że sam smok stracił niewinny wygląd na rzecz aparycji upiornego jaszczura (co zupełnie mnie odrzuciło), a dodatkowe postaci do gry trzeba było dokupować za niemałe pieniądze (to też), pomysł przyjął się na rynku. I bardzo dobrze, że tak się stało.
Zacznijmy od podstaw. Każda odsłona Skylandersów wnosi nowy zestaw początkowy – grę, specjalny portal i kilka figurek. Stawiając postać na portalu, ta przenosi się do gry, a poza tym mamy naprawdę ładnie wykonaną figurkę, więc dzieciaki i kolekcjonerzy znajdą tu dodatkową wartość. Postaci mają swoje wyjątkowe właściwości i gry nieustannie nas namawiają na dokupienie kogoś nowego, ale to żaden obowiązek. Po kilkunastu godzinach z najświeższą odsłoną nie mogę powiedzieć, że czułem presję tych „reklam”, ale zdecydowanie dokupię jeszcze parę Skylandersów.
Założenia rozgrywki nie są zbytnio skomplikowane – wybrany bohater dysponuje trzema odmiennymi atakami, a my przemierzamy kolorowe i całkiem pomysłowe plansze, na zmianę masakrując wrogie oddziały i wykonując proste zadania logiczne. Każdy poziom zawiera masę odnóg od głównej ścieżki do celu, gdzie czekają nas dodatkowe łupy, znajdźki (m. in. 200+ zmieniających statystyki czapeczek!) i wyzwania. Kawał świetnego adwenczera z obowiązkowym co-opem do dwóch graczy. Ale to tylko podstawa serii!
Każda odsłona ma bowiem jakiś specjalny bajer. W Trap Team łapaliśmy przeciwników i wykorzystywaliśmy ich w walce, w Swap Force mogliśmy zamieniać tułowia dwóch postaci i tworzyć kogoś nowego, a w Superchargers dostajemy pojazdy. Są one potrzebne w misjach do przejazdów na czas, walki z przeciwnikami na arenach oraz wyścigów, a wszystko to łącznie stanowi niemal połowę czasu spędzonego z grą, także autka i reszta maszyn nie są niczym upchniętym „żeby było”. I tak, te wyścigi (online/offline) opierają się na założeniach z Crash Team Racing czy innych Mario Kartów – wielu zawodników, kilka okrążeń i power-upy poukrywane w skrzyniach. Zdecydowanie trafiony pomysł!
Pochwalić muszę też to, w jaki sposób pojazdy ograniczają wydatki. W poprzednich odsłonach niektóre części planszy były wydzielone i dostępne wyłącznie dla postaci o danym żywiole. Żywiołów było 8-11 na przestrzeni serii, więc nie mając przynajmniej po jednej postaci z każdego z nich, nie mogliśmy zaliczyć planszy w stu procentach. Tym razem ogranicza nas coś innego – rodzaj używanego pojazdu, a te są trzy: naziemny, podwodny i latający. Mamy tu wciąż do czynienia z zawartością niedostępną dla posiadaczy samego zestawu startowego, ale wystarczy dokupić dwie maszyny zamiast sześciu figurek postaci, żeby móc spróbować wszystkiego. No, prawie wszystkiego, bo niektóre rodzaje wyścigów zarezerwowane są dla specjalnych paczek Racing Action Pack, ale nie mogę powiedzieć, że bez nich nie ma z czego wybierać.
Zostając jeszcze przy wyścigach, na pewno na wyobraźnie zadziałało Wam porównanie do kultowego CTR. Otóż nie jest tak różowo – tory są przepiękne, a model jazdy uzależniony jest od części auta (czy innego pojazdu), lecz mało pomysłowe power-upy, które zresztą załączają się same (zapomnijcie o wyczekaniu z odpaleniem jakiejś pułapki), sprawiają, że po kilkunastu wyścigach mamy wrażenie powtarzania dokładnie takich samych potyczek, takie nieustanne deja vu. Sytuację nieco ratuje paliwo przeznaczane na przyspieszenie lub spowalniający innych laser, lecz nie daje to odpowiedniej losowości i niespodzianych zwrotów w trakcie rywalizacji sieciowej, by wracać do gry tylko po to, żeby się pościgać.
Już jako piesi Skylandersi odwiedzimy nieźle zaprojektowane i pomysłowe plansze, by wymienić choćby królestwo chmur z mgłą przysłaniającą otoczenie czy fermę kur, gdzie możemy powiększać lub pomniejszać dowolne przedmioty – gość rzuca w Was bombami? Powiększcie mu ją w trakcie rzutu i niech upadnie pod jej ciężarem. Zabawny motyw. Powraca również prosta, ale diablo wciągająca karcianka Skystones Smash (uproszczony Hearthstone) i ścieżki rozwoju postaci. Warto wspomnieć, jak płynnie działa kooperacja – wystarczy włączyć drugiego pada, położyć figurkę na portalu i w pół sekundy towarzysz jest już w grze. Równie łatwo może z niej wyjść lub zmienić bohatera. Czas reakcji jest niesamowicie szybki, ale tak było już od pierwszej części.
Nowy portal jest na kablu USB i posiada miejsce na kryształ z uwięzionym przeciwnikiem z Trap Team, a to nie koniec wstecznej kompatybilności. Do Superchargers przenieść możemy każdą postać z dowolnej odsłony, do tego już z nabitym poziomem doświadczenia i umiejętnościami, gdyż postęp zapisuje się w chipie samej figurki. Co ciekawe, jeśli macie bezprzewodowy portal od pierwszej części z PS3, ten również bez problemu zadziała! Wtedy wystarczy kupić cyfrową wersję gry i jakiś pojazd, bo co najmniej jeden wymagany jest, żeby w ogóle zacząć zabawę.
Skylanders: Superchargers bawi graczy w każdym wieku, ale ma ogromną wadę – brak polskiej wersji językowej. Pierwsza część dostała pełną polonizację na PS3, lecz każda kolejna odsłona o polskim graczu już nie pamiętała. To boli, bo fabuła o ponownym ratowaniu świata przed złym Kaosem nie jest niczym specjalnym, ale z polskimi dialogami i zabawnym słowotwórstwem pewnie wiele by zyskała. Mój młodszy kompan zupełnie nie rozumiał, co się dzieje, i chciał pomijać wszystkie cutscenki. Aktorzy głosowi spisali się świetnie, żarty są na znośnym poziomie, ale cóż z tego, gdy dzieciaki nie rozumieją? A można by łączyć w ten sposób pokolenia!
Poza tą kwestią języka, bardzo się tą produkcją ekscytuję, bo Skylanders to dla mnie ogromnie pozytywne zaskoczenie. Na potrzeby recenzji skombinowałem poprzednie części i zauważyłem nieustanny rozwój serii, co jest szalenie ciekawe, biorąc pod uwagę, że co roku mamy nową odsłonę, a ta jest już piąta i wcale nie czuć zmęczenia tematem. Wręcz przeciwnie! Szkoda tylko, że wydawca nie dostarczył dodatkowych pojazdów i nie miałem jak sprawdzić samemu wodnych czy powietrznych wyścigów. Wciąż jednak jestem zadowolony z tego, co dał mi sam zestaw startowy, a że jego cena oscyluje w granicach 220 zł, nie można narzekać na bezczelne wyłudzanie pieniędzy.
Jakie to pieniądze? Około 50 zł za postać i ponad stówka za zestaw z pojazdem i trasami. Ale nie przejmujcie się – figurki ze starszych odsłon kosztują grosze! W tę niedzielę na PS Site pojawi się przegląd całej serii i poradnik, jak mądrze zabrać się za te gry i nie zbankrutować.
Ocena - recenzja gry Skylanders SuperChargers
Atuty
- Pojazdy
- Bezproblemowy co-op
- Karcianka Skystones Smash
- Wsteczna kompatybilność figurek
- Nie jest aż tak wymagające finansowo
Wady
- Brak polskiej wersji językowej
- Wyścigom brakuje głębi
Jeśli widzicie Skylandersy jako śmierć marki Spyro albo gierkę nastawianą na wyłudzanie pieniędzy, polecam spróbować i zweryfikować swoje poglądy. Sam zestaw startowy w rozsądnej cenie dostarcza masę frajdy.
Przeczytaj również
Komentarze (7)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych