Recenzja: EVE: Valkyrie (PS4)
Dostępne w PlayStation Store demo wyrządza pełnej wersji gry niesamowitą krzywdę. W trakcie kilku minut nie da się pokazać, jak dobrze lata się w kosmosie i toczy pojedynki z innymi graczami. Tak, to jedna z lepszych gier startowych na PS VR.
Te kilka minut oferowane przez wersję demonstracyjną prędzej kogoś zniechęci do pełnej wersji niż sprawi, że wyłoży niemałą przecież kwotę na pełną wersję. A jest jak na razie jedną z tych gier, która sens grania na PlayStation VR zdecydowanie uzasadnia. Kosmiczne symulatory nadają się do spędzania czasu w wirtualnej rzeczywistości idealnie. To, że siedzimy w kokpicie maszyny, pozwala lepiej oszukać nasz mózg i minimalizuje ryzyko występowania nudności. Ja – ku mojemu zaskoczeniu – nie miałem ich ani przez chwilę, mimo kręcenia beczek w powietrznych pojedynkach czy przyspieszania na zmianę z hamowaniem, by uciec ścigającemu mnie statkowi rywali. Widać, że jest projektowane od samego początku z myślą o wirtualnej rzeczywistości.
Oczywiście nie jest tak, że wszystko jest idealne. Grafika faktycznie mogłaby być lepsza, ale mając na uwadze moc PlayStation 4 – pewnego progu na razie się nie przeskoczy. To, co jest ważne, to fakt, że niższa rozdzielczość nie przeszkadza w rozgrywce, bo wszystko jest odpowiednio widoczne dzięki designowi gry. Do tego dochodzą wszelakie wskaźniki w interfejsie, pozwalające zorientować się w trakcie rozgrywki. Pod wrażeniem jestem także bardzo dobrej detekcji ruchu naszej głowy. Podobnie jak w innych grach startowych, ruchy głową odpowiadają za rozglądanie się, połączone tutaj z namierzaniem przeciwników, jeśli na przykład latamy klasą szturmową i wyposażeni jesteśmy w samonaprowadzające rakiety. Analogami sterujemy w pionie i poziomie, a bumpery odpowiadają za kręcenie beczek, które jak wspomniałem wcześniej – u mnie nie wywoływały żadnych problemów, a grałem raz prawie 3 godziny bez przerwy. Uczucie obecności w grze i widoki, jakie oferuje ten tytuł, naprawdę są w stanie przekonać bardziej sceptycznie nastawionych do VR graczy. Przynajmniej do tego, że nie jest to technologia bez sensu.
nastawione jest przede wszystkim na sieciowe potyczki, które możemy toczyć z posiadaczami PC-towej wersji. Spodziewałem się przejściowych problemów z racji startu gry, ale... nic takiego nie miało miejsca. Matchmaking w wieloosobowej rozgrywce jest błyskawiczny, a sama jakość połączenia – wyśmienita. Zero lagów czy zerwanych połączeń. Trochę boli mały wybór trybów gry. Mamy drużynowy deathmatch, którego chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć. Jest tryb kontroli i tu również nazwa mówi sama przez siebie. Jest też ten najbardziej rozbudowany tryb, który przynosi najwięcej frajdy i pozwala adrenalinie skakać co jakiś czas. Mowa o Carrier Assault. Podzielono go na kilka stopni. Z początku musimy przejąć przekaźniki i je utrzymać, by wyłączyć tarcze wrogiego statku. Oczywiście walczymy w tle z drużyną przeciwną, która ma ten sam cel. Gdy wykonamy pierwszy krok – przez jakiś czas będziemy mogli atakować wrogi statek-matkę, niszcząc jej słabsze punkty. Tutaj poza drużyną rywali musimy jeszcze uważać na działka obronne statku. Na sam koniec musimy rozwalić rdzeń, wlatując do wnętrza statku, przez co czuć możemy się niczym Luke Skywalker w swoim X-Wingu. Tryb jest bardzo dynamiczny i na tyle wyważony, że nie jest trudno o odwrócenie losów danej rundy, jeśli wiemy, co robić, i dobrze sobie radzimy z lataniem. Wpływ na powodzenie w trakcie gry ma też to, którą z klas statku będziemy grali. Co prawda CCP się nie siliło na oryginalność i mamy typowego szturmowca, klasę wsparcia i ciężkozbrojny statek stawiający siłę ognia nad zwrotność, wciąż jednak w drużynie każda z kategorii statku się uzupełnia.
Oczywiście każdy z tych trybów można rozegrać ze znajomymi, rywalizując ze sztuczną inteligencją, ale to lepiej traktować jak trening. Tak samo jak zawartość dla jednego gracza, która jest tak skromna, że gdyby deweloper cały tryb Chronicles udostępnił jako demo – nic by nie stracił. Parę misji w których poznajemy fabularną otoczkę gry (w sumie to i tak jest bez większego znaczenia w multiplayerze), do tego tryb eksploracji w których szukamy dzienników audio oraz tryb przetrwania z dwoma poziomami trudności. Tak szczerze – to poza rozszerzonym samouczkiem – nie widzę sensu istnienia tego trybu w aktualnym stanie. Chętnie bym to zamienił na więcej map w multiplayerze lub nowe tryby gry. Aktualnie by odblokować kolejne rzeczy musimy bardzo dużo grindować, co przy tak ograniczonej różnorodności trybów rozgrywki może nam się znudzić jeśli będziemy spędzali z EVE zbyt dużo czasu. Ale jeśli będziemy stosować się do zaleceń korzystania z VR (co godzina przerwa), to zagranie 3-4 rund dziennie z jednej strony wydłuży zdobywanie nam waluty w grze (ta leci naprawdę powoli), ale z drugiej sprawi, że nie poczujemy zmęczenia materiałem. Co wolimy – na to każdy sam sobie musi odpowiedzieć.
Ja do podchodziłem z umiarkowanym sceptycyzmem, głównie przez wcześniejsze problemy z nudnościami w grach VR (Driveclub VR, jeden tryb z Super Stardust Ultra VR, Scavengers Odyssey z PS VR Worlds), ale pozytywnie się zaskoczyłem. Gdyby nie fakt, że kolejne gry czekają w kolejce do zrecenzowania – VR odpalałbym na godzinkę dziennie tylko po to, by polatać sobie moim kosmicznym statkiem. Jeśli więc demo Was nie przekonało z powodu krótkiego czasu gry – z pełniakiem jest znacznie lepiej. Chociaż to, ile gra kosztuje, może wielu ludzi zniechęcić.
Ocena - recenzja gry EVE: Valkyrie
Atuty
- Poczucie "bycia" w grze jest niesamowite
- Proste w opanowaniu sterowanie
- Zero problemów z nudnościami
- Bezproblemowa gra sieciowa
Wady
- Tylko 3 tryby gry i 5 map
- Tryb dla jednego gracza jest zdecydowanie za krótki
Takie gry najlepiej sprawdzają się w wirtualnej rzeczywistości. Zero problemów zdrowotnych, proste w opanowaniu sterowanie i bezproblemowa gra po sieci. Gdyby tylko tej zawartości było więcej...
Przeczytaj również
Komentarze (30)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych