Reklama
Brigandine: Legend of Runersia – recenzja. Wojna wszystkich ze wszystkimi

Brigandine: Legend of Runersia – recenzja. Wojna wszystkich ze wszystkimi

Patryk Dzięglewicz | 22.12.2020, 08:00

Powroty zapomnianych przez lata cykli gier stają się ostatnio niemal normą, chociaż często jest to raczej ponura nekromancja niż prawdziwe zmartwychwstanie. Czasem jednak pewna koncepcja dostaje nowe życie, nie tracąc przy przy tym swoich korzeni. Tak właśnie jest z grą Brigandine: The Legend of Runersia łączącej w sobie elementy strategii, taktyki oraz RPG, na recenzję której zapraszam.

Dzisiaj nieco zapomniana, ale kiedyś dość popularna odmiana gatunku strategii tzw. dominacja wreszcie doczekała się tytułu, który udanie przypomni nam jak grało się dawniej. Założenia takiego stylu zabawy polegają na tym, iż mamy kilka królestw/frakcji o zbliżonym potencjale, zasobach oraz sytuacji wyjściowej, gdzie wybieramy jedną ze stron i staramy się podbić wszystkich rywali, i to właśnie proponuje nam Brigandine: Legend of Runersia.

Dalsza część tekstu pod wideo

Początki serii zresztą sięgają roku 1998, gdy na pierwsze PlayStation pojawiło się Brigandine: The Legend of Forsena, chcące zresztą nawiązać walkę z podobnym hitem wydanym na Segę Saturn, czyli Dragonforce. Nowa gra właśnie wydana pod tą marką na Nintendo Switch nie jest wprawdzie kontynuacją fabularną tamtej odsłony, ale świetnie wpisuje się w założenia zabawy sprzed lat, więc pod względem technicznym można ją uznać za sequel. 

Połączy nas legenda

Brigandine: Legend of Runersia – recenzja. Wojna wszystkich ze wszystkimi

Fabuła w recenzowanym Brigandine: Legend of Runersia nie odbiega zbytnio od typowego fantasy (z gotyckimi domieszkami) w stylu japońskim i zabiera nas na kontynent Runersii, o którego opanowanie walczyć będzie 6 nacji. W tle przewija się narracja o pięciu potężnych, magicznych artefaktach, tytułowych Brigandinach, każdy w pod opieką jednego narodu, stanowiąca tło, na którym śledzimy historię liderów poszczególnych państw. Każde ma swoje powody, by przystąpić do kontynentalnej wojny z mniej lub bardziej szlachetnych pobudek. O ile jednak sama otoczka fabularna do rozbudowanych nie należy, to poszczególne scenariusze naprawdę potrafią zainteresować, a co najważniejsze zazębiają się, bowiem część spraw tylko zasygnalizowanych przy jednej postaci może być bardziej naświetlona przy wyborze innej. Dostępne nacje, a właściwie ich liderzy są mocno zróżnicowani i każdym gra się inaczej.

Mamy do wyboru: kresowe, na wpół barbarzyńskie, groźne Królestwo Norzaleo, kupiecką  republikę Guimoule z liderką-baletnicą; piracki, wyspiarski sojusz Zjednoczonych Narodów Mirelvy z panią kapitan u władzy; imperialne do bólu Święte Cesarstwo Gustava, wojowniczą teokrację Mana Salessia, chcącą zaprowadzić na kontynencie jedyną wiarę; a także, moje ulubione, plemię amazonek Shinobi, z całkiem ponętną półnagą córką władczyni - Talią. Jak widać liczba dostępnych możliwości w Brigandine: Legend of Runersia jest całkiem zadowalająca, zwłaszcza że przy okazji dołączy do nas wiele innych interesujących postaci, mających pewne znaczenie dla opowieści, która wcale nie kończy się po pokonaniu wszystkich rywali. Jeśli komuś wciąż będzie mało to po zaliczeniu kampanii dostępny jest dodatkowy rozdział tzw. Alternate Chapter, gdzie możemy stworzyć własną nację.

Podboje w Brigandine: Legend of Runersia 

Brigandine: Legend of Runersia – recenzja. Wojna wszystkich ze wszystkimi

W każdym razie jeśli chodzi o kwestie fabularne obyło się bez sztucznego przesytu, ale ciekawie, zróżnicowanie i z polotem. Sam podbój kontynentu też nie jest taki prosty jak mogłoby się wydawać i nawet po zaliczeniu całkiem rzeczowego treningu, w trakcie głównej rozgrywki, bywa że mamy styczność z nieobeznanym wcześniej problemem/sytuacją. W recenzji Brigandine: Legend of Runersia nie sposób też nie wspomnieć, że gra preferuje agresywny styl zabawy narzucając nam przy tym limity czasowe zarówno w warstwie strategicznej (5 lat tj. 24 tury na unifikację Runersii) jak i taktycznej (12 tur na pojedyncze starcie), więc skierowana jest ku graczom wolącym raczej działać niż planować, chociaż i tego też nie braknie.

Ogólnie na mapie znajdziemy 40 placówek/miast do opanowania, wystarczająco by było się nad czym głowić. Lata podzielone są na pory roku, a te na dwie fazy: organizacji i działania. W pierwszej przesuwamy nasze wojska na linie frontu bądź powołujemy nowe, druga to po prostu bitwy. Nasze armie specjalnie wielkie nie są - składają się z drużyn, w których skład wchodzi rycerz-dowódca i kilka zwerbowanych przez nas różnorakich magicznych istot, od ślicznych aniołów, wróżek czy jednorożców począwszy po mniej przyjemne gobliny, żywiołaki czy oczywiście smoki, razem wszystkiego ponad 50 typów. W każdym razie rycerzy i potworów jest zatrzęsienie, a ponadto wzorem chociażby gier z serii Fire Emblem, jeśli tylko chcemy zmieniamy im klasę, ekwipunek, umiejętności bądź szkolimy wysyłając na zadania poboczne. 

Myśl globalnie, działaj lokalnie

Brigandine: Legend of Runersia – recenzja. Wojna wszystkich ze wszystkimi

Utrzymanie wojska w Brigandine: Legend of Runersia jednak kosztuje, a walutę stanowi tutaj Mana, której pewną ilość otrzymujemy na początku każdej pory roku. Nie wystarczy więc powołać wojaków, trzeba też ich za coś utrzymać, a jej deficyt wpływa bardzo negatywnie na ich zdolności bojowe. Ogólnie rzecz biorąc to Mana właśnie utrzymuje tutaj balans rozgrywki, dzięki czemu gracz się nie nudzi i ciągle ma jakieś wyzwanie przed sobą. Nim dojdzie natomiast do walki bezpośredniej najlepiej wcześniej, na danym odcinku frontu, wytworzyć sobie lokalną przewagę. Wprawdzie nie oznacza to, iż będąc mniej licznym nie możemy odnieść zwycięstwa, lecz trzeba wziąć pod uwagę, iż sztuczna inteligencja przeciwników jest na wysokim poziomie.

Wróg racjonalnie reaguje na nasze poczynania, mądrze wykorzystuje zalety swoich jednostek, a także znakomicie orientuje się w terenie, który wpływa na zdolność bojową poszczególnych istot, tak jak we wspomnianych już grach z serii Fire Emblem. Tyle że warunki terenowe nie stanowią tylko drobnej niedogodności, lecz naprawdę mocno (pozytywnie bądź negatywnie) wpływają na statystyki i umiejętności danego rycerza oraz jego podwładnych. Giganci znakomicie czujący się na równinach, w lesie będą ślepi i bezbronni; wodne potwory niebezpieczne w rzekach i morzu na lądzie dadzą się wyrżnąć jeden za drugim; skrzydlate anioły chociaż odporne na modyfikatory są za to łatwe do zestrzelenia i tak dalej. Cóż, podsumowując tę część recenzji Brigandine: Legend of Runersia, trzeba uważać gdzie się stąpa. Żeby starcia zawsze były w miarę wyrównane wprowadzono pewne ograniczenie, w bój mogą ruszyć maksymalnie 3 drużyny. Osobiście uważam takie rozwiązanie za trochę zbyt daleko posunięte, ale rozumiem zamiar twórców, którzy chcieli, by każda bitwa wywoływała rumieńce na twarzy, a nie była czymś w rodzaju karnej ekspedycji.

Małe zgrzyty

Brigandine: Legend of Runersia – recenzja. Wojna wszystkich ze wszystkimi

Starcia toczą się w stylu znanym z wielu turowych taktycznych RPG, tym razem jednak na planszy podzielonej na heksy a nie kwadraty. Jak już pisałem nie należy się obijać, bowiem mamy ograniczenie w liczbie tur, aczkolwiek dowódcy z wysokimi poziomami doświadczenia mają pierwszeństwo w wykonywaniu ruchów. Dowódca ponadto posiada pole kontroli, czyli obszar gdzie jego podwładni będą najskuteczniejsi walce. Zwyciężamy pokonując wszystkich wrogich generałów na planszy, ewentualnie zajmując wrogą twierdzę i utrzymując ją do końca bitwy. Na przebieg starcia i korzyści z niego wpływa jeszcze wiele innych drobniejszych rozwiązań, ale ich wymienianie trochę by trwało, więc zostawiam to do odkrycia graczom.

Ponarzekam przy okazji na kilka spraw: po pierwsze na jednostajność map, niby mamy ich kilka rodzajów, lecz po pewnym czasie sceneria zaczyna nużyć; po drugie nasze wojska inwazyjne zawsze zaczynają bitwy na skraju mapy, a dojście do przeciwnika trochę trwa, więc tury idą na zmarnowanie; po trzecie pewna irytująca przypadłość – nasi wojacy stosunkowo często pudłują, nawet pomimo wysokiego współczynnika celności. Dziwi mnie też w w Brigandine: Legend of Runersia brak wstawek animowanych, obrazujących pojedynek jak w pierwowzorze z PSX-a, które z pewnością podniosłyby grywalność. Pomimo tych zgrzytów starcia sprawiają sporo radości, zwłaszcza dzięki elementom RPG, pozwalającym naszym podwładnym awansować na kolejne poziomy, dzięki czemu nasza armia stale się rozwija.

Gotyckie klimaty i śliczne liderki w Brigandine: Legend of Runersia

Brigandine: Legend of Runersia – recenzja. Wojna wszystkich ze wszystkimi

Jeśli chodzi o oprawę wizualną rzuca się w oczy nierówność wykonania tego elementu gry. Ta gorsza połowa jak już zostało napisane to plansze bitewne, co oczywiście nie oznacza, że brzydkie, lecz jednak mocno pachnące starą szkołą i klasykami sprzed lat. Dla jednych będzie to zaleta dla innych wada, ale niezależnie czy gramy na małym ekranie konsolki czy dużym TV wszystko prezentuje się zgrabnie i przejrzyście, ponadto możliwości przybliżania widoku są całkiem spore.

Przejdźmy do tego co zostało wykonane fenomenalnie, czyli tła widziane podczas dialogów oraz sylwetki postaci. Utrzymane są w stylu gotycko-średniowiecznego fantasy i narysowane mocną kreską w stonowanych kolorach, jakby wyciągnięte z książki z obrazkami. Wszystko przesycone jest jakby dzikością i co tu dużo mówić seksualnością. Jak ktoś poszukuje strategii o nieco brutalniejszej atmosferze będzie miał jak znalazł. Wszystkie wydarzenia podkreśla wyniosły głos japońskiego narratora, idealnie pasujący do całej otoczki Brigandine: Legend of Runersia.

Recenzowane Brigandine: Legend of Runersia udowadnia że oprócz głośnych hitów Nintendo Switch ma do zaoferowania także mniej znane ale solidne produkcje. Gra nie podbije serc rzeszy fanów, nie będzie rozchwytywana czy stawiana na piedestale, ale tym co odważą się po nią sięgnąć zapewni przynajmniej 50 godzin rozrywki na najwyższym poziomie. Podbój i elementy RPG, któż się nie skusi, zwłaszcza że panny w grze są całkiem pociągające.


Ocena wersji na PS4

Zwykle to gry z PlayStation 4 portuje się na Nintendo Switch, ale zdarzają się przypadki odwrotne pokroju ciepło przyjętego Brigandine: The Legend of Runersia. Wydany w czerwcu na wspomnianą hybrydową konsolę tytuł to połączenie elementów Grand Strategy (dominacja), taktyki i RPG-a pojawił się wreszcie na platformie Sony. Jeśli chodzi o rozgrywkę samą w sobie, w stosunku do recenzowanej przeze mnie jakiś czas temu wersji na Switcha, zasadniczo nic się nie zmieniło. Dalej to wciągająca acz wymagająca konkwista świata gry, o którego zjednoczenie walczy sześć nacji. Szkoda iż nie pokuszono się o jakąś rozbudowę fabularną scenariusza, czy nową grywalną frakcję, ale to co jest wciąż wystarcza. Nie oznacza to, że z samą mechaniką gry nic nie zrobiono bowiem najnowsza łatka wprowadza całą listę usprawnień, w większości jednak niewidocznych na pierwszy rzut oka i likwiduje zauważone błędy. 

Najbardziej podpasowały mi nowe potwory oraz zwiększenie limitu ich posiadania oraz więcej opcji dostosowania poziomu trudności do własnych preferencji, a także poprawa sztucznej inteligencji niektórych bohaterów. Patch rzecz jasna nie dotyczy tylko wersji PS4, bowiem posiadacze konsoli Nintendo też go otrzymali. Ogólnie rzecz biorąc na obu konsolach mamy tą samą sytuację, więc nie ma dylematu odnośnie tego w jaką edycję inwestować. Nawet wizualnie PS4 kontra Switch Brigandine: The Legend of Runersia wygląda podobnie, a czwórka ma tylko przewagę pod względem rozdzielczości i szybkości animacji (60 klatek). Kolory też wydają się bardziej nasycone, ale biorąc grafikę jako całość skoku jakościowego specjalnie nie ma. 

Co ciekawe tła widoczne podczas dialogów bardziej klimatyczne wydawały mi się na konsoli Nintendo, bowiem na PlayStation 4 w moim odczuciu mają ostrzejsze krawędzie, co lekko kłuje w oczy. Mimo wszystko styl wizualny jest wciąż dość oryginalny i może się podobać. Podsumowując. Jeśli ktoś nie grał w ten tytuł na Switchu, bo nie chciał bądź nie posiada może spokojnie bawić się grą na konsoli Sony. Wersja dla sprzętu Nintendo ma wprawdzie przewagę mobilnego grania, ale PlayStation 4 nadrabia to wyższą rozdzielczością oprawy wizualnej. Wciąż warto chociaż spróbować w wolnych chwilach od poważniejszych produkcji.


 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Brigandine: The Legend of Runersia

Atuty

  • Scenariusze poszczególnych bohaterów
  • Podbój wymagający myślenia i dający sporo frajdy
  • Sztuczna inteligencja przeciwników na dobrym poziomie
  • Dodatkowy rozdział po zakończeniu głównej rozgrywki
  • Elementy RPG

Wady

  • Mimo wszystko mamy dość jednostajne bitwy
  • Problemy z celnością naszych wojaków
  • Podejście do przeciwnika trochę trwa
  • Parę innych, drobnych błędów

Powrót lubianej sagi wydanej na pierwsze PlayStation ponad 20 lat. Zaskakująco wciągająca mieszanka strategii z podgatunku dominacji oraz elementów RPG. Oczywiście nie należy zapomnieć o interesującym, a przy tym dość oryginalnym stylu wizualnym.
Graliśmy na: NS

Patryk Dzięglewicz Strona autora
Były recenzent na PS Site, obecnie pisze dla PPE.pl. Uwielbia japońskie gry RPG, japońską animację, strategie i książkową fantastykę. Interesuje się historią, geopolityką oraz kolekcjonuje figurki i anime. Z wykształcenia technik ochrony środowiska oraz laborant. Tworzy teksty o grach od ponad 15 lat z dorobkiem ponad setki recenzji.
cropper