Był sobie kot (2024)

Był sobie kot (2024) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Dziewięć żyć, to dużo za mało

Piotrek Kamiński | 19.06, 21:00

Beckett jest tłustym, rozpieszczonym kocurem, który ma wszystko, może wszystko i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Regularnie przeszkadza swojej pani w pracy nad ważnym lekiem, od którego może zależeć przyszłość całej populacji pszczół na świecie, nie próbuje nawet polubić byłego/jakby chłopaka swojej pani. Kiedy niespodziewanie kończy mu się ostatnie z dziewięciu żyć, dostaje szansę powrotu... Ale pod jednym warunkiem!

Kiedy milion osób majstruje nad jednym scenariuszem, to niemal zawsze jest to dla mnie bardzo zły znak. No bo jak mamy dostać spójną logicznie i tematycznie opowieść, bogactwo odwołań i inteligentny humor, kiedy w liście płac mamy wymienionych aż sześć osób odpowiadających za fabułę? Dołożymy do tego reżysera, którego największym dotychczasowym sukcesem było współtworzenie scenariusza do całkiem ciepło przeze mnie wspominanego "Na fali" i już widać, że droga do sukcesu będzie wiodła pod górkę. Stromą górkę.

Dalsza część tekstu pod wideo

"Był sobie kot" (co było złego w "10 żyć"?) to historia trochę o kocie odradzającym się raz za razem w nowych zwierzętach, odrobinę o szalonym naukowcu i jego robopszczołach i gdzieś tam jeszcze przy okazji - a może właśnie głównie - o ratowaniu pszczół, bo bez nich dalsze życie na tej planecie byłoby mocno utrudnione. Efektem jest miszmasz scen i sytuacji, gdzieś tam jakoś trzymających się kupy, ale przy tym mających niemały problem ze zbudowaniem odpowiedniej stawki, napięcia, więzi z widzem. To taki trochę film o niczym - niby ekologiczna przygoda, ale pierwsze skrzypce gra kot przechodzący najbardziej zwariowany proces reinkarnacji w historii. I mówi do nas głosem Borysa Szyca.

Był sobie kot (2024) - recenzja, opinia o filmie [Monilith]. A gdzie jakiś sens i logika?

Rose i jej kot

Ta rozsiana po całej okolicy fabuła nie byłaby generalnie taka zła, gdyby służyła budowaniu pierwszej klasy gagów, w myśl zasady, że może i głupie, ale za to zabawne. I tak jak widać tu od czasu do czasu przebłyski geniuszu scenarzystów, tak większość gagów jest bardzo wyraźnie kierowana do najmłodszego widza, z masą dziwnych min i wygibasów na pierwszym planie. Omawialiśmy ten temat już milion razy, ale powtórzę się jeszcze raz. To, że kilkuletni berbeć będzie się śmiał, nie znaczy, że to jest dobrze zrobione. To ten nieziemsko leniwy typ humoru, powstały niemalże z wyrachowania twórców, bo tyle wystarczy, aby szczyle w przedszkolu wyły ze śmiechu. Dobry film familijny powinien angażować i dzieci i ich rodziców. Tu tego zabrakło.

Prócz głównego bohatera, postaciom brakuje ikry, lepiej rozpisanych wątków, a czasami również i sensu. Pani Becketta, Rose, jest żyjącą samotnie na wsi studentką, dla której wszystko kręci się wokół potrzeby ratowania pszczół. Pragnie stworzyć dla nich szczepionkę, która pozwoli im uodpornić się na chorobę, która i w naszym, prawdziwym świecie dziesiątkuje ten konkretny gatunek. Prowadzi ją profesor Craven, z jej uczelni. Tak naprawdę jednak chce on aby jej się nie udało, bo zamierza zalać rynek wymyślonymi przez siebie robopszczołami, na których zbije niebotyczny majątek. Może mi ktoś wyjaśnić dlaczego te robociki mają funkcję atakowania? Przecież zostały zaprojektowane do zapylania kwiatów... A skoro już się czepiamy, to po co pan profesor w ogóle pozwala swojej studentce prowadzić badania, skoro są mu one nie na rękę? Widzisz o co chodzi? Ta fabuła nie ma sensu.

Był sobie kot (2024) - recenzja, opinia o filmie [Monilith]. Ekspresowa lekcja pokory

Beckett

Całkiem szybko poznajemy też Larry'ego, byłego chłopaka Rose, który wyjechał na blisko rok surfować, ale zapomniał, że nie umie pływać. Jest absolutnie nieznośny, a jego chemia z Rose polega na tym, że zachęca ją do dalszej pracy i sam - jakimś cudem - również jest genialnym naukowcem. W temacie odnawiającego się między nimi uczucia mamy totalną posuchę. Filmowcy nie dają nam poznać postaci, nie pokazują ich rozmów na tematy inne, niż pszczoły, nie robią niczego, co pozwoliłoby poczuć cokolwiek, kiedy niechybnie zejdą się ze sobą pod koniec filmu.

Tak naprawdę jedynym, co w jakimś tam stopniu ratuje ten film jest Beckett. Z małego, uroczego kotka szybko przemienia się w coś na wzór Garfielda light - rozpieszczoną, tłustą, bezczelną kulę sierści, której wszystko się należy. Na przestrzeni filmu uczy się on jednak, że życie nie toczy się jedynie wokół niego i przekona się, jak to jest poświęcić się dla drugiej osoby. I tak jak jego odradzanie się w ciałach coraz to nowszych zwierząt jest całkiem zabawne, tak sama przemiana, moim zdaniem, następuje zdecydowanie zbyt prędko. Tak naprawdę to od sekundy, w której dowiaduje się, że Rose i jej badaniom coś grozi, natychmiast postanawia za wszelką cenę jej pomóc, przebijając się przez kolejne życia w tempie więcej, niż ekspresowym. Może to miało robić na nas wrażenie? Że nie dba o życie, byle pomóc swojej pani? Ale jeśli tak, to coś nie zagrało komunikacyjnie, bo w ogóle tego nie czuć.

"Był sobie kot" nie jest dobrym filmem. Można go obejrzeć, jasne. Do tego nawet rodzice parę razy prychną w kinowym fotelu przy co lepszych gagach, a zakończenie jest absolutnie urocze i odpowiednie, ale cała konstrukcja tego filmu leży i błaga, żeby ją dobić. Intryga nie ma sensu, różne wątki kłócą się ze sobą o to, który jest ważniejszy, postacie są płaskie jak kartka i generalnie panuje chaos. Maluchy będą zadowolone, więc jest to jakiś tam argument za, ale uważam, że da się znaleźć bardziej odpowiedni, rodzinny seans w to lato.

Atuty

  • Kolejne wcielenia Becketta potrafią być zabawne;
  • Uroczy finał;
  • Informuje maluchy o prawdziwym, ważnym problemie.

Wady

  • Chaotyczna, rozwarstwiona fabuła;
  • Mierny, nielogiczny czarny charakter;
  • Płaskie postacie;
  • Większość gagów opiera się na strojeniu min i dziwnych póz;
  • Masa niewykorzystanego potencjału.

"Był sobie kot", a później umarł. A później znowu był, ale to nieważne, bo tak naprawdę jest to film o ratowaniu pszczół, a nie o kocie. Chaotyczny, infantylny, niewiarygodny. Najmłodsi będą pewnie zadowoleni, ale nie jest to rozrywka wysokich lotów.

4,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper