Egzorcyzm (2024)

Egzorcyzm (2024) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Trzeba mieć talent...

Piotrek Kamiński | 23.06, 20:00

Podupadły aktor, który ostatnich paręnaście lat spędził na dnie butelki, z białym proszkiem szczypiącym nozdrza, bierze się w garść i zdobywa rolę w remake'u popularnego horroru z lat siedemdziesiątych, po tym jak oryginalny aktor ginie w tajemniczych okolicznościach. Na planach filmów o demonach potrafią ponoć dziać się dziwne rzeczy. Będzie trochę spoilerów, bo chcę wyjaśnić dlaczego ten film tak mnie zabolał.

Trzeba mieć talent, żeby z pomysłu o takim potencjale zrobić tak nijakiego, generycznego straszaka. Mamy tu film o robieniu filmu i choć nie zostaje to nigdy wprost powiedziane, ma to być remake klasycznego "Egzorcysty" z 1973 roku. Co ciekawe - reżyser dzisiejszego filmu jest synem Jasona Millera, a więc ojca Karrasa z tamtego klasyka. Może nie ma to żadnego związku z samym filmem, ale wydało mi się i tak szalenie ciekawym detalem.

Dalsza część tekstu pod wideo

W głównej roli Tony'ego Millera zobaczymy Russella Crowe, który musiał wysilić się do roli, skutecznie przechodząc między dobrym aktorstwem, kiedy jest po prostu Tonym, kiepskim aktorstwem, kiedy usiłuje grać przed kamerą i odkręconym aktorstwem, kiedy demon zaczyna dochodzić do głosu. Sam Russell jest jak najbardziej solidny w każdym z tych wcieleń. Problemem jest natomiast scenariusz, jego jakość, potencjał i stopień jego wykorzystania. Ponieważ zrobić nijaki film o demonie przejmującym kontrolę nad człowiekiem można zrobić zawsze. Nie będzie to zapewne film stricte straszny, bo dzisiejsi scenarzyści potrafią jechać wyłącznie na sprawdzonych już patentach, ale z to kompetentnie zrobiony. Od linijki, jak to się mówi. Rzecz w tym, że ten scenariusz mógł być ostatecznie czymś dużo, dużo ciekawszym!

Egzorcyzm (2024) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Spoilerowo narzekam na fabułę

Klękajcie narody

Nasz główny bohater zjechał kiedyś na samo dno. Nakłaniał żonę na usunięcie ciąży, ćpał i pił wszystko, co nawinęło mu się pod rękę. Miało to związek z traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa, kiedy jako ministrant doświadczył na własnej skórze najgorszej możliwej strony kościoła. Udało mu się przywrócić swoje życie na właściwy tor - ma nie najgorszą relację z córką, Lee (Ryan Simpkins), nie pije, bierze udział w castingach. Rola księdza sprawia jednak, że wracają wspomnienia, a wraz z nimi potrzeba ucieczki. Potrzeba, którą najłatwiej zrealizować płynnym środkiem znieczulającym...

Później natomiast pojawia się wątek opętania - dziwne plamy na ciele, lunatykowanie, zimne poty. Cała ekipa, na czele z reżyserem, jest przekonana, że Tony zwyczajnie wpadł w cug, że bierze coś. My jednak doskonale wiemy, że prawda jest znacznie trudniejsza do uwierzenia, że jakieś nieopisane zło, z trudnych do zrozumienia powodów przylgnęło do aktora i nie puści, póki go nie zniszczy. I w tym cały problem! Gdyby filmowcy nie byli tak dosłowni w swoim przekazie, gdyby zostawili większe pole do własnej interpretacji, film byłby tylko lepszy. Albo nawet gdyby poszli w ekstremum, ale to drugie. Gdyby na koniec filmu okazało się, że nigdy nie było żadnego opętania, że Tony zwyczajnie pękł, zaczął chlać, ćpać i wyżywać się na wszystkich dookoła, dobrze się przy tym ukrywając, byłbym pod niemałym wrażeniem. Reżyser zdaje się przez chwilę bawić tym pomysłem, ale już samą otwierającą film sceną śmierci poprzedniego aktora jasno pokazuje, że demon planu filmowego jest jak najbardziej prawdziwy, więc cały ten dalszy taniec z postacią Crowe'a nie ma żadnego sensu...

Egzorcyzm (2024) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Ta obsada zasługiwała na więcej

Ojciec Conor

W pozostałych rolach zobaczymy jeszcze przede wszystkim Chloe Bailey oraz Davida Hyde'a Pierce'a, choć w pary scenach w tle przewinie się jeszcze Sam Worthington. Bailey gra młodą aktorkę/piosenkarkę, która wciela się w nową wersję Regan, opętanej dziewczynki z "Egzorcysty" - co jednak w ogóle nie jest istotne. Filmowcy nawet nie próbują sugerować, że to ona mogłaby zostać opętana, a w filmie widzimy ją głównie po to, aby mogła być obiektem fascynacji córki Tony'ego, Lee. Najjaśniejszym punktem filmu jest bez dwóch zdań Hyde Pierce w roli księdza, którego zadaniem jest moralne wsparcie i duchowa opieka nad ludźmi na planie. Ojciec Conor łączy w sobie spokój, dobroduszność i nutkę tajemniczości, a robi to w taki sposób, że widz z początku trochę się go wręcz boi, aby później bezgranicznie mu kibicować i gorliwie wierzyć w każde jego słowo. To iście magnetyczna postać, którą zagrać mógł tylko i wyłącznie ktoś z takim talentem i zmęczonym, udręczonym wręcz spojrzeniem, jak David Hyde Pierce.

No dobrze, ale rozmawiamy o horrorze, więc wypada zadać jedno, bardzo ważne pytanie: czy "Egzorcyzm" jest straszny? Raczej nie, choć nie można mu odmówić kilku całkiem klimatycznych scen, kiedy sytuacja z demonem nie jest jeszcze aż tak natrętna. Większość tych motywów straszących oglądamy z perspektywy Lee, dzięki czemu sceny, takie jak Tony stojący nagle przed drzwiami do pokoju, gdzieś na końcu korytarza, po czym znikający i znowu się pojawiający, potrafią wywołać pewien niepokój. Szkoda jedynie, że większość z nich kończy się zwykłym jump scare'em, zwykle wyczuwalnym z kilometra. No i samo opętanie, jak już wspominałem, nie należy do najbardziej nowatorskich - ciemne oczy, rany na ciele, coś dziwnego pod skórą, skręty ciała. To wszystko już było.

"Egzorcyzm" mógł być świetnym filmem, a zamiast tego wyszedł potworek, który sam nie wie czym chce być. Dziury w logice postaci są tak gigantyczne, że wręcz zabawne, motywom straszącym brakuje polotu, a i warstwa emocjonalna w relacji ojciec-córka pozostaje w znacznej mierze niewykorzystana. Definicja zmarnowanego potencjału.

P.S. Jedynym, co "Egzorcyzm" ma wspólnego z "Egzorcystą papieża", jest Russell Crowe w roli głównej - informuję, bo ja byłem w szoku, że to nie jest jakiś prequel czy coś.

Atuty

  • Bardzo dobra, ale ostatecznie zmarnowana obsada;
  • Kilka klimatycznych scen;
  • Interesujący, szkoda że nie w pełni wykorzystany pomysł.

Wady

  • Nudne opętanie;
  • Kilka ledwie nadgryzionych, niedokończonych wątków;
  • Logiczne dziury głębokości Rowu Mariańskiego;
  • Koncertowo zmarnowany potencjał na coś prawdziwie interesującego.

Russell Crowe gra aktora, który gra egzorcystę. Był potencjał na interesującą dekonstrukcję tematu i sięgnięcie po miano arthouse'owego horroru, ale ostatecznie wyszła beznamiętna papka z paroma dobrymi momentami. Wielka szkoda.

3,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper