Life is Strange: Double Exposure - recenzja gry. Przed problemami nie da się uciec

Life is Strange: Double Exposure– recenzja i opinia o grze [PS5, Xbox, Switch, PC]

Grzegorz Cyga | 28.10, 17:00

Max Caulfield po wielu latach powraca z nowymi przygodami, mocami i rozterkami. Czy jest to powrót udany? Zapraszamy na recenzję Life is Strange: Double Exposure.

Do tej pory przez większość czasu Life is Strange była antologią przygotowywaną przez Dontnod Entertainment i Deck Nine Games. Jednak w końcu seria doczekała się pełnoprawnej kontynuacji, skupiającej się na dobrze znanej postaci. To z jednej strony była ekscytująca wiadomość, a z drugiej niepokojąca, zwłaszcza gdy się spojrzy na praktykę sprzedażową, na którą zdecydował się wydawca i tym samym wzbudził spory niesmak.

Dalsza część tekstu pod wideo

Mimo to miałem nadzieję, że po Deck Nine, które stworzyło niegdyś solidny prequel Behind The Storm, teraz przygotowało godny sequel popularnej opowieści. Byłem pewien natomiast tego, że Life is Strange: Double Exposure należy bardziej traktować jako kolejny sezon lubianego serialu, niż produkcję, która ma zrewolucjonizować markę czy też odłamu gier przygodowych zwanych interaktywnymi filmami. 

Druga szansa nie oznacza ucieczki od konsekwencji swoich działań

Life is Strange: Double Exposure - Max o drugiej szansie

Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz gracze mieli styczność z bohaterką, która po dziś dzień jest twarzą marki wydawanej przez Square Enix. Niewątpliwie niejedna osoba grająca w pierwszego "LiSa" zdążyła wziąć życie we własne ręce, a być może nawet je ułożyć. Tego samego próbuje dokonać protagonistka, pracująca obecnie na Uniwersytecie Caledon jako fotograf. Mimo tego, że jej codzienność jest już bardziej normalna, o całkowitym spokoju nie ma mowy. To, co się stało w Arcadia Bay, wciąż tkwi we wspomnieniach dziewczyny, a na domiar złego, los zsyła na nią kolejne trudne wydarzenie, jakim jest tajemnicza śmierć nowej przyjaciółki. Szybko jednak okaże się, że to w zasadzie klocek, który wprawia w ruch całe domino kłopotów.

Otóż z czasem sprawa przestaje być osobista tylko dla Max, ale i nabiera większego wymiaru. Podczas rozwiązywania zagadki napotkamy kilka osób. Każda z nich jest przejęta stratą koleżanki i próbuje nam pomoc, choć prawda jest taka, że mało która nie miałaby za uszami czegoś, co nie mogłoby się przyczynić do zaistniałej tragedii.

Scenarzyści postarali się jednak, aby kolejne ujawniane szczegóły w Life is Strange: Double Exposure wpływały na graczy i manipulowały ich emocjami, a przynajmniej pomagały zrozumieć, dlaczego osoba X dopuściła się czynu Y. Oczywiście te pozornie osobne sprawy mniej lub bardziej wpływają ba dalszy przebieg wydarzeń. Mając na uwadze, że w oryginale tylko kilka wyborów było naprawdę istotnych, uważam, że z tego zadania twórcy wywiązali się całkiem nieźle, bo na wiele z nich przygotowali informację zwrotną, chociażby w postaci postu na portalu społecznościowym, który posiada aplikację wbudowaną w smartfonie Max.

Life is Strange: Double Exposure - smartfon Max

Dlatego od momentu wieńczącego drugi epizod, z zaciekawieniem śledziłem kolejne wydarzenia i trudno było mi się oderwać od PlayStation 5. Duża w tym zasługa samej reżyserii scenek, dialogów, które brzmią naturalnie i animacji postaci, po których widać tkwiące w nich emocje. Niestety, nie zmienia to tego, że im dalej w las, tym scenariusz zaczyna cierpieć na sporo problemów.

Pomijając to, że różnica w wyborze nierzadko się sprowadza do dorzucenia lub pominięcia jednej kwestii dialogowej, co widać po ewidentnym cięciu ujęcia, najbardziej rzuca się w oczy to, że twórcom nie udało się zachować odpowiedniego balansu w mieszance dramatu obyczajowego, kryminału i science fiction. Nie dość, że każdy z tych aspektów ma widoczne dziury, to nie wszystkie postaci zostały dobrze nakreślone lub nie otrzymały znaczącej roli. Odnoszę wrażenie, że twórcom bardziej zależało na tym, abyśmy lepiej poznali napotkanych bohaterów i ich rozterki, niż na tym, co przeżywa Max. Ponadto są NPC-e, o których dowiadujemy się niewiele, do tego pojawiają się w całej historii tak często, że w pewnym momencie zapominamy o ich istnieniu. Co gorsze, wątki miłosne nie są dostatecznie rozwinięte i poza jedną sceną przywodzącą na myśl The Last of Us: Left Behind, wydają się wepchnięte na siłę.

Z tego powodu uważam, że poruszenie pewnych tematów, nawet jeśli niełatwych, ma na celu tylko sztuczne wydłużenie czasu. Jednak i tak dla mnie to nic w porównaniu ze zwrotami akcji, uświadamiającymi, że większość tego, co jest prezentowane, poza próbą przekazania, iż nie da się uciec od konsekwencji swoich czynów, nie ma właściwie znaczenia. Co więcej, twórcy dobitnie to pokazują, sięgając po kilka znanych z pierwowzoru zagrywek. Niestety, nie sprawiają one wrażenie miłego ukłonu w stronę fanów, a oczywistych klisz, których obecność tworzy więcej pytań niż odpowiedzi.

Nie byłoby to może tak rozczarowujące, gdyby nie fakt, że przez zakończenie iż miałem poczucie, że sporo z tych 13 godzin, jakie poświęciłem na tę produkcję, poszło na marne. To zaowocowało tym, że finalnie ciekawość, co Life is Strange: Double Exposure ma do zaoferowania, zamieniła się w spory niedosyt i pytanie "Czego ja właśnie, na potrzeby recenzji, doświadczyłem?", bo to z tym, czym była marka na początku, ma niewiele wspólnego, a więcej z Marvelem (do którego nawet jest nawiązanie) i to mimo tego, że Life is Strange: Double Exposure jest sequelem tytułu z 2015 roku

Nowa Max, nowe możliwości

Life is Strange: Double Exposure - Max w ciemni

Recenzowane Life is Strange: Double Exposure to mimo wszystko nie serial, na który nie mamy żadnego wpływu, a gra, czyli forma rozrywki, oferująca możliwość wejścia w skórę danej osoby i wykonywania różnych czynności. Oczywiście tak zwane interaktywne filmy nie mają nie wiadomo jak angażującego gameplay loopu czy wielu rozbudowanych mechanik, ale nie oznacza to, że rozgrywka przechodzi się sama. Twórcy regularnie oddają nam kontrolę nad Max i przydzielają nam zadania do wykonania. Co prawda, przebieg misji nadal jest bardzo liniowy, ale te kilka lokacji, do których trafiamy, są dość spore, przez co można mieć wrażenie, że poruszamy się po półotwartym świecie. 

Dzięki temu możemy dokładnie zbadać każdy kąt, znaleźć wywołujące wspomnienia zdjęcia, czy przedmioty, które wywołują u Max jakieś refleksje lub można je sfotografować. Chociaż Deck Nine Games nie tworzyło pierwowzoru, czerpie z rozwiązań stworzonych przez Dontnod Entertainment. Dlatego to, że Max nadal cyka fotki, zostało rozwinięte i dostosowane do tego, że w produkcji przemieszczamy się między dwoma wymiarami - "żywym" i martwym". 

Jednakże każdy występujący mechanizm jest ściśle powiązany z fabułą, dlatego gra robi z nich użytek tylko wtedy, gdy wymaga tego scenariusz. Szkoda tylko, że twórcy nie potrafili sensownie nakreślić okoliczności, w jakich Max otrzymuje nowe umiejętności, ani wykorzystać ich w jakiś ciekawy sposób.

Tak jak pisałem we wrażeniach z pierwszych dwóch rozdziałów, które są wstępem do tej recenzji, Max może w kilku miejscach na mapie przenieść się do drugiego wymiaru, by pozyskać jakąś informację poprzez rozmowę z daną postacią w równoległym świecie lub podsłuchanie jej. Co ciekawe, to "podejrzenie" innej rzeczywistości niekiedy może służyć za wyszukanie śladów należących do osoby, za którą musimy podążać. I to w zasadzie tyle. Nie pomaga to ani przy kilku łamigłówkach wymagających znalezienie konkretnej rzeczy w niezbyt dobrze oświetlonym miejscu, ani przy odnalezieniu opcjonalnych zdjęć. Z kolei, gdy znajdujemy się w większych lokacjach (do których nie otrzymujemy mapy), to nie możemy dowolnie przeskakiwać między wymiarami, tylko musimy znaleźć odosobnione miejsca (a te nie znajdują się za każdym rogiem) i dopiero przejść na drugą stronę, po czym znów całą placówkę przemierzyć z buta. 

Początkowo nie uważałem tego za problem, ale gdy w kilku momentach fabuła pozwalała na rzeczy, które chwilę wcześniej nie dawały takiego samego rezultatu, lub były niedostępne do wykonania, to ręce mi opadały. Zwłaszcza że z czasem Max zaczyna rzucać propozycje w stylu "pogadaj z tamtym typkiem i zapytaj o jego sekret, ale tak, aby nie wyczuł, że cię o to proszę, a ja skoczę w dyskretne miejsce i podsłucham waszą konwersację" albo "może mogłabym jakoś odciągnąć jego uwagę, aby odszedł od stolika".

Dlatego moim zdaniem nowe moce nie urozmaicają rozgrywki Life is Strange: Double Exposure w interesujący sposób, a co najwyżej ją wydłużają. Jest to szczególnie w trybie powtarzania sceny, w celu znalezienia nieodkrytych znajdziek. Mimo iż gra oferuje oddzielną opcję zresetowania danej sekwencji i podjęcia nowych wyborów, moduł eksploracji nie ma możliwości pominięcia danego filmiku, ani wczytania od danego punktu kontrolnego tylko cały fragment trzeba rozegrać od nowa i poświęcić kilkanaście minut na słuchanie znanych już nam linijek, wybrania czegokolwiek, by móc wrócić do miejsca, w którym może znajdować się ukryte zdjęcie. 

Dwa światy, a może to tylko iluzja?

Life is Strange: Double Exposure - Max w żywym świecie

Life is Strange: Double Exposure jest tytułem, który duży nacisk kładzie na opowiadaną historię, ale to nie znaczy, że Deck Nine przyoszczędziło na oprawie audiowizualnej. Patrząc na wykreowany świat z perspektywy trzeciej osoby, wygląda on pięknie. W odróżnieniu od Arcadia Bay nic nie wskazywałoby na to, że coś z tym miejscem jest lub będzie nie tak.

Takie przekonanie utrzymuje się, dopóki nie będziemy próbowali drastycznie zbaczać z ustalonej ścieżki, bo wówczas spotkamy się z niewidzialnymi ścianami, a grając w trybie z 60 klatkami, zdarzy się, że coś się nie wczyta odpowiednio szybko i będzie można zauważyć lekki pop-up, np. na tablicy z nazwą ulicy, do której jeśli zbyt szybko się zbliżymy, to tekst będzie przez ułamek sekundę delikatnie nieostry. Z drugiej strony, lokacje te zostały zaprojektowane tak, że nie tylko nie dają wielkiego pola do eksploracji, ale i do tego nie zachęcają. Mimo iż mamy lekką swobodę w przeszukiwaniu plansz, nie mają one zbyt wielu interaktywnych obiektów. 

Grając na PlayStation 5 przeważnie w trybie jakości, nie znalazłem też zbyt wielu błędów, bo najczęściej ograniczały się one do tego, że czasami jakiś skrypt się nie wczytał za pierwszym razem. Warto natomiast zwrócić uwagę na to, że Life is Strange: Double Exposure, podobnie jak poprzednie odsłony, nie posiada języka polskiego w żadnej formie. W tym przypadku nie jest to wada, bo nigdy seria go nie miała i nikt nie obiecywał, że teraz będzie inaczej. Po prostu trzeba to mieć na uwadze, szczególnie jeśli jest to pierwsza odsłona, z jaką ma się styczność, lub wraca do serii po latach rozłąki, bo tekstu do czytania jest sporo. 

Muzyka natomiast jak zwykle świetnie tworzy nastrój, a kiedy trzeba, dopasowuje się do atmosfery zdarzenia. Na szczególne docenienie zasługuje fakt, że twórcy zadbali o to, aby pojawiała się informacja, jaki utwór leci w danym momencie i kto go wykonuje. Zatem, jeśli ktoś będzie chciał stworzyć sobie nastrojową playlistę, to nie powinien mieć trudności z odnalezieniem poszczególnych piosenek. 

Czy warto było czekać na Life is Strange: Double Exposure? 

Life is Strange: Double Exposure zapowiadało się na wyjątkową część, bo nie dość, że wraca Max Caufield, to jeszcze w grze kontynuującej jej przygody sprzed lat. Niestety, pomimo obiecującego początku i tego, że można się wciągnąć w śledzenie kolejnych epizodów, finalnie czuć spory niedosyt. To niezła pozycja, która ma swoje momenty. Jednak zestawiając ją z pierwszą częścią lub jej prequelem, nie ma tego samego klimatu, poczucia tajemnicy i tak silnego wpływu na emocje, a przez to trudno ją postrzegać za kontynuację dorównującą kultowej produkcji sprzed lat. Z kolei patrząc na nią jako autonomiczne dzieło, może to być przyjemna przygoda na kilka wieczorów, lecz raczej nie zostanie ona na długo w pamięci.  Jednym zdaniem, Life is Strange: Double Exposure to solidna produkcja, ale nie najlepsze Life is Strange.

Ocena - recenzja gry Life is Strange: Double Exposure

Atuty

  • Powrót Max Caulfield
  • Przyjemna dla oka i ucha oprawa audiowizualna
  • Dobre animacje postaci
  • Porządnie napisane dialogi
  • Wciągająca historia...

Wady

  • ...ale pozbawiona emocjonalnego pierwiastka
  • Niesatysfakcjonujące zakończenia
  • Nowe moce nie są tak ekscytujące i sprawiają wrażenie próby usilnego wydłużenia rozgrywki
  • Brak możliwości pominięcia scen przy powtarzaniu sekwencji w trybie Explore Scene
  • Kilka przewidywalnych klisz

Life is Strange: Double Exposure próbuje chwycić kilka srok za jeden ogon. Z jednej strony Deck Nine próbuje grać na emocjach Max i jej fanów, a z drugiej iść własną drogą. Jednak zamiast chwytającej za serce czy też przynoszącej uczucie katharsis historii, mamy do czynienia z opowieścią, która budzi spory niedosyt.

Grzegorz Cyga Strona autora
cropper