Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat (2025) - recenzja filmu [Disney]. Marvel zjada własny ogon

Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat (2025) - recenzja i opinia o filmie [Disney]. Marvel zjada własny ogon

Roger Żochowski | 13.02, 00:01

„Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat" to pierwszy film o słynnym trykociarzu po odejściu Steve’a Rogersa (Chris Evans). Dla części fanów Kapitan Ameryka skończył się właśnie po tym odejściu, ale Disney zaplanował nowe rozdanie. Jak w pierwszym solowym filmie sprawił się nowy bohater Ameryki? 

Już od jakiegoś czasu Disney łączy narrację filmów ze swoimi serialami i podobnie wygląda to tutaj. Jeśli wybieracie się do kina warto przede wszystkim nadrobić serial „Falcon i Zimowy żołnierz", bo to właśnie w jego finale Anthony Mackie, który gra Sama Wilsona aka Falcona, oficjalnie przyjmuje tytuł Kapitana Ameryki, a tym samym wielką odpowiedzialność za sztandar, jaki musi nosić na piersi. Znajomość serialowych przygód Falcona nie jest oczywiście niezbędna, by śledzić akcję filmu, ale moim skromnym zdaniem - bardzo wskazana. Podobnie jak powrót do.... starusieńkiego Hulka. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Ameryka wita nie tylko nowego Kapitana, ale również prezydenta, Thaddeusa Rossa. I to właśnie postać znana z "Incredible Hulk" z 2008 roku, w którą tym razem wciela się debiutujący w Marvelu Harrison Ford, jest w centum zainteresowania. O tym, że „Indiana Jones" świetnie sprawdzi się w roli prezydenta USA mogliśmy przekonać się choćby w filmie „Air Force One" z 1997 roku i tutaj aktor również doskonale bawi się swoją rolą i momentami jego wątek wskakuje wręcz na pierwszy plan. A że przy okazji „użycza" też twarzy czerwonemu Hulkowi, jego postać tylko zyskuje w oczach widza. Ba, po seansie czułem zawód, że było go tak mało i czułem się trochę oszukany przez trailery, które nie tylko obiecywały co innego, ale zdradziły największą niespodziankę filmu.

Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat (2025) - recenzja i opinia o filmie [Disney]. Indiana Hulk  

Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat (2025) - recenzja

„Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat" to najkrótszy film o Kapitanie Ameryce i jeden z najkrótszych w całym multiversum Marvela, wszak zamyka się w niespełna dwóch godzinach. Nie uważam tego za wadę, bo w ciągu 120 minut można opowiedzieć świetną historię i początkowo film taką właśnie zapowiada. Zmęczony nieco tymi wszystkimi filmami Marvela naładowanymi efektami CGI i akcją goniącą na złamanie karku, liczyłem po prostu na dobry szpiegowski thriller, który wyłamie się trochę ze schematu. A nawet bardziej niż trochę. Niestety sama historia ostatecznie nie wyróżnia się z tłumu, jest sztampowa, potrafi przynudzać, a jeśli idąc do kina wiemy, że do filmu dokręcane były sceny, sprawne oko wyłapie, że spójność narracji na tym ucierpiała. 

Zbliża się kolejny kryzys światowy, a żeby mu zapobiec, trzeba będzie przeprowadzić śledztwo i odkryć międzynarodowy spisek. Kurtyna. Pikanterii zamieszaniu dodaje fakt, że w sprawę zamieszany jest były kolega kapitana Ameryki, Isaiah Bradley, na którym przez lata eksperymentowano, a którego posądza się próbę zabójstwa prezydenta Rossa. Nuda, naprawdę nuda. A szkoda, bo Anthony Mackie (przypomnijmy, że to właśnie ten aktor gra pierwsze skrzypce w serialu „Twisted Metal”) w roli nowego kapitana Ameryki sprawdza się naprawdę dobrze i niespecjalnie nawet tęskniłem za Chrisem Evansem. Jest charyzmatyczny i czuć chemię w jego relacjach z innymi postaciami (zwłaszcza Rossem i Dannym Ramirezem, nowym Falconem), sęk w tym, że Marvel dość szybko sprowadza nowy firm po prostu do bycia „kolejnym Marvelem". Niby rozwija uniwersum po Endgame, pojawia się wątek nowych Avengersów, ale finalnie nie rusza w ogóle do przodu. Niby ma poważniejszy, bardziej przyziemny ton, ale nigdy nie wychodzi poza przyjęty margines. I co z tego, że relacje głównych bohaterów są dobrze napisane, skoro scenariusz nie daje im błyszczeć?

Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat (2025) - recenzja i opinia o filmie [Disney]. Te same klocki  

Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat (2025) - recenzja

Oczywiście dla fana popcornowego kina będzie to nadal bardzo dobrze skrojone widowisko, bo efekty specjalne stoją na dobrym poziomie, a akcja jest warta, zwłascza w drugiej połowie filmu, ale jakoś podskórnie wierzyłem, że faktycznie będzie to nowy początek dla MCU i po świetnym w mojej opinii „Deadpool & Wolverine” (jeden z najbardziej dochodowych filmów 2024 roku) studio pójdzie za ciosem. Tymczasem już w połowie filmu miałem wrażenie, że Marvel trochę postraszył czymś nowym, zrobił kółko i serwuje mi to co już znam. Brakuje tu po prostu jakiegoś magnesu, który pozwoliłby nam ponownie uwierzyć w to uniwersum. I jego potencjał na rozwój. 

Jeśli z nostalgią wspominacie postać Thanosa i kolejne filmy nakręcające widza przed ostatecznym starciem z nim, tutaj antagoniści zostali potraktowani po macoszemu. Użyłem słowa antagoniści, bo jest ich w sumie kilku. Giancarlo Esposito to klasa sama w sobie, ale czemu Marvel nie wykorzystał należycie jego talentu? Nierówno wypadają też postacie drugoplanowe. Symbolem nijakości jest Ruth Bat-Seraph, izraelska superbohaterka, na obecności której film bardziej stracił niż zyskał.

„Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat" bywa zabawny i ma kilka naprawdę emocjonalnych momentów oraz pomysłowo nakręconych scen. Ot, niezobowiązujący popcorniak na weekend, jakich Marvel stworzył wiele. No właśnie - to powinien być bardziej odważny krok do przodu. Potencjał był, ale jak widać wybrano bezpieczny schemat dalej zjadając własny ogon. Szkoda. 

Atuty

  • Harrison Ford wypadł naprawdę dobrze
  • Anthony Mackie jako Kapitan Ameryka
  • Kilka udanych sekwencji akcji
  • Niespodzianki i nawiązania do starszych filmów

Wady

  • Sztampowa, momentami nudna historia
  • Niektóre postacie poboczne wypadają bardzo słabo
  • Niewykorzystany potencjał antagonistów
  • Nie wnosi niczego nowego do uniwersum
  • Ta formuła już się przejadła
  • Czerwony Hulk to tylko haczyk z trailera

Not great, not terrible. Marvel znowu drepcze w miejscu.

5,5
Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper