Little Hope - recenzja gry. Udany horror od twórców Until Dawn

Little Hope - recenzja gry. Udany horror od twórców Until Dawn

Michał Włodarczyk | 30.10.2020, 20:30

Ponad rok temu miałem okazję sprawdzić Man of Medan - pierwszy tytuł wchodzący w skład antologii horrorów The Dark Pictures. Owoc współpracy Supermassive Games i Bandai Namco nieco mnie rozczarował, głównie za sprawą mało satysfakcjonującej kulminacji, ubogiego interfejsu i problemów technicznych. A jak wypadła najnowsza odsłona serii? O tym, czy deweloper wyciągnął wnioski, dowiecie się z recenzji The Dark Pictures Anthology: Little Hope, do przeczytania której zapraszam.

The Dark Pictures Anthology, opracowywane przez twórców udanego Until Dawn, pomyślane zostało jako seria krótkich, niezależnych od siebie tytułów z podgatunku gier przygodowych określanych jako interaktywne opowieści. Inspiracje przy projektowaniu kolejnych epizodów autorzy czerpią z różnych gałęzi horrorów, a gracze mają docelowo otrzymać aż osiem takich produkcji. Przed Little Hope ukazało się , które eksplorowało motyw opuszczonego statku widmo, tym razem jednak deweloper poszukał natchnienia w większej liczbie popkulturowych dzieł.

Dalsza część tekstu pod wideo

Tematem przewodnim recenzowanej pozycji jest polowanie na czarownice, które dokonało się pod koniec XVII wieku w Nowej Anglii, na północnym wschodzie USA. W czasie ok. pięciogodzinnej przygody można doszukać się motywów z cyklu Silent Hill, a także wielu filmowych obrazów, takich jak Czarownice z Salem, Omen, Wysłannik piekieł czy Wiedźma. Co jednak najważniejsze, nowa gra Anglików wypada lepiej niż zeszłoroczny odcinek The Dark Pictures, poprawiając większość felerów poprzednika.

"Welcome to Little Hope"

Little Hope - recenzja gry. Udany horror od twórców Until Dawn

Aby nie popsuć nikomu zabawy w Little Hope, zarys fabuły naszkicuję bardzo pobieżnie. Akcja rozgrywa się w czasach współczesnych, w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych. Wycieczka, na którą wybrało się troje studentów - Andrew, Taylor i Daniel - a także absolwentka Angela i profesor John, przybiera dramatyczny obrót na skutek wypadku. Bohaterowie odzyskują przytomność w pobliżu rozbitego autokaru, którym podróżowali, na domiar złego telefony nie mają zasięgu, a kierowca pojazdu zniknął z miejsca zdarzenia. Nie mając większego wyboru, grupa rusza w stronę położonego najbliżej miasteczka - Little Hope.

Niestety, miejscowość wydaje się być zupełnie opuszczona, stacjonarne telefony również nie działają, mimo to studenci zauważają znaki czyjejś obecności, w dodatku kilkoro z nich doznaje dziwnych wizji, w których pojawia się postać małej dziewczynki. Kim jest tajemnicze dziecko? Dlaczego wszystko, co przytrafia się grupie, zdaje się mieć związek z polowaniem na czarownice sprzed trzystu lat? Szybko okaże się, iż będzie to najtrudniejsza noc w życiu każdego z nich, a nadrzędnym celem stanie się przeżycie. Ale o tym, kto przetrwa i jakiej puenty doczeka się historia, zadecydujemy my.

Recenzowane Little Hope, jak już wspomniałem, jest reprezentantem gatunku gier przygodowych utrzymanych w konwencji interaktywnej opowieści. Tak samo jak w Man of Medan, Until Dawn czy Heavy Rain, twórcy proponują maksymalnie uproszczoną rozgrywkę, proponując w zamian rozbudowany scenariusz, zmieniający się na bieżąco w skutek podejmowanych przez gracza wyborów oraz odgrywanych sekwencji Quick Time Events. Jak zawsze więc w tego typu produkcjach, sercem i duszą gry jest snuta przez autorów opowieść, od której zależy powodzenie lub klęska takiego projektu.

Little Hope zalicza się na szczęście do tych udanych, oferując interesującą historię, rozmach narracyjny, grupę dobrze napisanych postaci i nieźle zarysowanych interakcji pomiędzy nimi. Żadnych tajemnic skryptu rzecz jasna Wam nie zdradzę, ale mogę zapewnić, iż słowa deweloperów o tym, że inspirowali się tytułami z serii Silent Hill, nie były puste. Oczywiście brytyjska produkcja nie operuje środkami wyrazu obecnymi w japońskim survival horrorze, a opowieść nie jest nawet w połowie tak głęboka, jak historia Jamesa z legendarnej "dwójki", tym niemniej autorzy dołożyli wielu starań, by wydarzenia na ekranie trzymały nas w napięciu aż do zaskakującego finału.

Little Hope, czyli młodszy brat Until Dawn

Little Hope - recenzja gry. Udany horror od twórców Until Dawn

W przeciwieństwie do fabuły, mechanika w Little Hope niczym nie zaskakuje. Przemieszczamy się po większych i mniejszych lokacjach w porządku przewidzianym przez dewelopera, prowadzimy dialogi, na każdym kroku dokonujemy wyborów, zbieramy znajdźki odkrywające tajemnice scenariusza czy bierzemy udział we wspomnianych scenkach QTE. Zupełnie jak w Until Dawn, towarzyszy nam burzący czwartą ścianę narrator (oferując czasami małe podpowiedzi), wdrożono system podobny do efektu motyla, a najważniejszymi przedmiotami, z jakimi wchodzimy w interakcje, są obrazy ukazujące fragmenty przyszłości.

Recenzowana pozycja jest z założenia skromniejsza niż pamiętna przygodówka Sony, lecz będziecie zaskoczeni, jak sprytnie połączono ze sobą poszczególne systemy, w związku z czym wyciśnięcie z niej wszystkich soków może zająć dużo czasu. W zależności od naszych działań, ujrzymy jedno z wielu zakończeń, inaczej rozwiną się relacje pomiędzy bohaterami, w ten sposób rozstrzygniemy kto przeżyje do świtu, a która postać nie ujrzy już światła dnia. I chociaż z racji multiplatformowego statusu gry producent nie mógł rozbudować intefejsu, wykorzystując dodatkowe funkcje DualShocka 4, to na polu mechaniki dokonano wielu usprawnień. W Little Hope gra się lepiej niż w Man of Medan. Teraz stosowna ikonka informuje nas kiedy weźmiemy udział w sekwencji QTE (tylko przyciski geometryczne na PS4), a osoby niepełnosprawne, starsze lub po prostu nie znające obłożenia kontrolera mogą wyłączyć w opcjach presję czasu. Co ważniejsze, w przeciwieństwie do poprzedniej odsłony serii, tym razem zginąć jest zdecydowanie łatwiej, a nieudane próby mają znacznie większe konsekwencje.

Usprawnień w recenzowanym tytule jest więcej. Autorzy zrezygnowali z "czołgowego" systemu sterowania postacią, w efekcie czego awatarem kieruje się przyjemniej. Pod L1 przypisano szybszy chód, wirtualny obiektyw częściej ustawia się za plecami postaci, a ujęć ze statycznych kamer jest wyraźnie mniej. Powracają dwa lubiane tryby z Man of Medan, czyli Shared Story oraz Movie Night. W tym pierwszym możemy rozegrać przygodę we współpracy z drugim graczem przez internet, przejmując kontrolę nad dwiema różnymi postaciami. Dla osób preferujących granie w grupie przygotowano Movie Night, gdzie maksymalnie pięciu graczy może przekazywać sobie pada i przejmować kontrolę nad wybranym przez siebie bohaterem. Skutecznie wydłuża to żywotność produkcji, do której można wrócić również po to, by obejrzeć materiały zza kulis, jakie odblokowujemy za postępy w grze.

Klimat i piękno Little Hope

Recenzując poprzednika, narzekałem na niechlujne wykonanie techniczne, przede wszystkim framerate. W Little Hope, a przynajmniej w wersji na PlayStation 4, nic podobnego nie ma miejsca. Gra działa płynnie, nawet podczas bardziej dynamicznych scen, praktycznie nie schodząc poniżej trzydziestu klatek animacji na sekundę. Obraz w recenzowanej grze jest bardzo dobry - aliasing niemal nie występuje, oświetlenie robi pozytywne wrażenie, oko cieszy stonowana kolorystyka, a wizerunki postaci (szczególnie twarze) wykonano z dbałością typową dla tego dewelopera. W obsadzie znaleźli się nadworni aktorzy producenta, jak również debiutujący w grach wideo Will Poulter, znany z filmów Midsommar, Millerowie czy Więzień labiryntu.

Gra wyświetlana jest w kinowej panoramie 2.40:1, co dobrze koresponduje z filmowym charakterem produkcji, ponadto szerokie ujęcia upiornego miasteczka wyglądają na takich ujęciach znacznie lepiej niż plątanina korytarzy w Man of Medan. Nieco rozczarowała mnie ścieżka muzyczna, gdzie zabrakło wbijających się w pamięć utworów, choć dwie-trzy ambientowe kompozycje nasuwają skojarzenia z twórczością Akiry Yamaoki. Dla wielu graczy największym felerem będzie brak polskiej wersji językowej, co - biorąc pod uwagę specyfikę tej pozycji i grupę docelową - bez wątpienia wpływnie negatywnie na wyniki sprzedaży w Polsce. Wielka szkoda. Jednakże, nawet biorąc pod uwagę niezrozumiałą politykę wydawcy w kwestii lokalizacji gry, a także przeciętną oprawę muzyczną, twórcy recenzowanego Little Hope wykonali kawał dobrej roboty, dostarczając tytuł w każdym aspekcie lepszy od poprzednika.

Interesująca i wciągająca opowieść z zaskakującą kulminacją powinna zadowolić wielu fanów historii z dreszczykiem, a systemowe oraz techniczne usprawnienia pozwalają cieszyć się grą dużo bardziej niż zeszłorocznym Man of Medan. I tak jak wspomniany tytuł porównałem w recenzji do przeciętnych filmów z logiem Netflix Originals, tak najnowszej produkcji Supermassive Games bliżej do solidnych pozycji od Blumhouse Productions. Połowa ceny przeciętnej nowości, jaką w tym wypadku życzy sobie Bandai Namco, to uczciwa propozycja.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry The Dark Pictures Anthology: Little Hope

Atuty

  • Interesująca i wciągająca historia
  • Atmosfera niczym w Silent Hill
  • Usprawnienia w mechanice
  • Dwie formy kooperacji
  • Oprawa wizualna
  • Cena

Wady

  • Ograniczona eksploracja
  • Wciąż ubogi interfejs
  • Nijaki soundtrack
  • Brak polonizacji

Little Hope to udany horror w konwencji interaktywnej opowieści, który powinien zadowolić fanów Until Dawn i nie tylko.
Graliśmy na: PS4

Michał Włodarczyk Strona autora
cropper