Recenzja filmu K-Pax
To, na co wszyscy czekali.
Na dworcu kolejowym dosłownie znikąd pojawia się człowiek (?), który wyraźnie wygląda na zagubionego i który wyraźnie nie pasuje do tego miejsca.Ma na sobie grubą zimową kurtkę, a na nosie błyszczące okulary przeciwsłoneczne. Jego dziwne zachowanie zostaje natychmiast dostrzeżone przez policję, a on sam skierowany do zakładu psychiatrycznego. Twierdzi,że nazywa się prot, pochodzi z planety K-PAX, oddalonej od Ziemi o tysiące lat świetlnych. I nie byłoby w tym nic dziwnego, wszakże historia zna dużo ciekawsze przypadki, gdyby nie jego zadziwiająco przekonujący sposób bycia...
Tak oto zaczyna się kolejny bardzo dobry film, którym warto się zainteresować. Film z pogranicza dramatu, filmu psychologicznego, zahaczający lekko o science-fiction. Film, w którym każdy znajdzie coś dla siebie - dla widza wymagającego będzie to film skłaniający do refleksji na długo po jego seansie , dla widza mniej wymagającego będzie to ciekawa historia przybysza z innej planety. Bohaterem K-PAX jest już wyżej wspomniany prot. Przez cały film utrzymuje on, że jest kosmitą przybyłym na Ziemię w celach badawczych. I właśnie tu jest pies pogrzebany. Jako kosmita jest niebywale przyjacielski i życzliwy. Mimo, że trafia do psychiatryka nie zachowuje się jak wariat. Co dziwniejsze nie działają na niego żadne leki, a jego ogromna wiedza z zakresu astronomii budzi coraz większe wątpliwości. Ponadto nie jest agresywny, nie jest nadpobudliwy, nie sprawia większych kłopotów. Zdaje się za to trafiać do innych pacjentów dużo lepiej niż lekarze tam pracujący. Porównanie do "Lotu nad kukułczym gniazdem" jak najbardziej trafne. W obu obrazach szpital jawi się nie jako miejsce, gdzie trafiają psychopaci i ludzie na skraju załamania, w kaftanach, którzy robią pod siebie, którym piana sączy się z ust i których potrafi rozwścieczyć nawet najmniejsza drobnostka. Dalej jest to miejsce dla osób z problemami, ale tu ich problemy są w tle. Mimo nich potrafią w miarę normalnie funkcjonować i wciąż cieszyć z tego co im w życiu pozostało. Oczywiście w dużej mierze dochodzi do tego za sprawą głównych prowodyrów-uszczęśliwiaczy, w "Locie..." jest to McMurphy, w K-PAX prot, który obiecuje zabrać 1 z nich z powrotem na swoją planetę.
Historia prota jest tylko przykrywką, pretekstem do ukazania głębokiego przesłania, które zawarte jest w filmie. Uważa on gatunek homo sapiens sapiens za najbardziej niedoskonały ze wszystkich obecnie żyjących.Bardzo często porównuje on swoją planetę do "naszej" . Brak jakichkolwiek struktur społecznych - tj. rodzina , brak prawa , policji, brak wojen i chorób to cechy rozpoznawcze K-PAX. Nie potrzebują oni żadnych uregulowań prawnych, ponieważ każdy powinien wyssać wraz z mlekiem matki jako taką moralność, powinien sam zauważyć tą wyraźną różnicę między dobrem a złem. Szpitale są zupełnie niepotrzebne, gdyż każda istota potrafi przy odpowiednim wysiłku sama zregenerować siły i wyleczyć się nawet z najbardziej ciężkiej choroby. Ziemianie w jego mniemaniu , i trudno się z nim nie zgodzić , są leniwi i w większości bazują na utartych schematach i modelach. Nie są samowystarczalni, chociaż byś powinni., zbyt często użalają się nad sobą, robią z siebie ofiarę losu tylko po to, by zainteresować sobą drugą osobę. Za mało jest w nich szczerej życzliwości skierowanej w stosunku do drugiej osoby, za mało szacunku, za mało inicjatywy bezinteresownej pomocy. Wszystko co nieznane i czego nie rozumieją z góry przekreślają i odrzucają biorąc to za dziwactwo czy głupotę. Jedyne czego prot im (nam:) zazdrości to rodzina. Jak sam przyznaje po powrocie do ojczyzny zapewne nikt na niego nie czekał i nikt za nim nie tęsknił. Na K-PAXie nie ma uczuć, nie ma emocji , coś za coś.
Kevin Spacey, który nota bene w moim subiektywnym rankingu popularności pretenduje do miana najlepszego żyjącego aktora, również i tu nie zawiódł. Momentami ma się takie wrażenie, że został wprost stworzony do tej roli mimo, że rola była bardzo wymagająca i wymagała wielu poświęceń (tj.np. zjedzenie kilkunastu bananów razem ze skórką). Jeff Bridges w roli lekarza bliżej zainteresowanego przypadkiem prota wcale nie wypadł dużo gorzej. Typowy amerykański pracoholik zaniedbujący własną rodzinę na rzecz pracy. Budzący od pierwszych minut sympatię pacjenci również zrobili to co do nich należało. Moją uwagę w szczególności przykuł Howie, starszy facet w grubych jak 60-kartkowy zeszyt okularach. Mimo życiowych niepowodzeń, jak się domyślam, i niezbyt udanego żywota wprost emanuje pozytywną energią, a w postaci prota upatruje wizjonera, który pomoże mu spełnić jego nadzieje na wieczne szczęście. Sceny z jego udziałem najgłębiej zapadły mi w pamięć i jak dla mnie były tymi, które najmocniej ściskały za serce. Wypadałoby jeszcze wspomnieć co nieco o muzyce, ale tą najlepiej usłyszeć na własne uszy. Napiszę tylko tyle, że wraz ze świetnymi zdjęciami i grą promieniami słońca idealnie wkomponowuje się w klimat filmu.
Film warty każdego zachodu. Każdy, kto od filmu oczekuje uroku, magii i niezwykłości będzie na pewno zadowolony po tych 2 godzinach spędzonych przed ekranem. Dodatkowego smaczku dodaje masa niedopowiedzianych scen, które aż proszą się o ich głębsze przestudiowanie, przystanięcie na moment i refleksje na pewne tematy.
Produkcja : Niemcy/USA
Reżyseria : Iain Softley
Scenariusz : Charles Leavitt
Obsada : Kevin Spacey, Jeff Bridges, David Patrick Kelly, Mary McCormack, Brian Howe
Czas trwania : 120
Ocena : 9/10
Brzmi znajomo? ;)