Angielska flegma i masa strzelania
Zdarzyło się Wam trafić na jakiś film dość przypadkowo, by następnie - już po seansie - być nim wręcz oczarowanym? Na pewno. U mnie ostatnio miało to miejsce w przypadku „Shoot'Em Up” z Clive'm Owenem. Wszak takiej dawki efektownych wymian ognia, podanej z takim przymróżniem oka, próżno szukać gdzie indziej.
Zdarzyło się Wam trafić na jakiś film dość przypadkowo, by następnie - już po seansie - być nim wręcz oczarowanym? Na pewno. U mnie ostatnio miało to miejsce w przypadku „Shoot'Em Up” z Clive'm Owenem. Wszak takiej dawki efektownych wymian ognia, podanej z takim przymróżniem oka, próżno szukać gdzie indziej.
Pierwsze 5 minut seansu sprawiło, że z bananem na ryju rozsiadłem się wygodniej w fotelu i nastawiłem na wyśmienite widowisko. Szybko stało się jasne, że dalej będzie jeszcze lepiej, bo przerysowanie niektórych sytuacji czy postaci jest tak mocne, że aż śmieszne. Niejaki Pan Smith (Owen) podczas owych 5 minut zdąża wplątać się w awanturę z kilkunastoma drabami chcącymi zabić ciężarną kobietę. Oczywiście dżentelmen decyduje się pomóc, a dziecko, które przyjdzie na świat w akompaniamencie świszczących kul, stanie się powodem, dla którego bohater będzie miał na karku watahę morderców dowodzonych przez charyzmatycznego, zimnego i błyskotliwego Hertza (w tej roli Paul Giamatti, który wypada bezbłędnie). Dlaczego niemowlak jest tak ważny, że ów Hertz decyduje się iść po trupach - w bardzo dosłownym sensie, aby go dostać? Tego dowiecie się śledząc nawet zgrabnie rozwijającą się fabułę.
Generalnie lubię Clive'a Owena. Anglik świetnie sprawdził się jako Dwight w Sin City, świetnie sprawdza się również tutaj. Jest powściągliwy, oszczędny w słowach, ale nie oszczędza naboi. Jego angielska flegma idealnie współgra z dynamizmem portretowanej postaci i nadaje jej wyważonego komizmu (rozbawił mnie np. monolog o lenistwie kierowców - zupełnie jakbym słyszał siebie). Zresztą dialogi nie są tu najważniejsze, bo całą rolę Owena zapewne można by rozpisać na kilku kartkach. Najważniejsze jest tytułowe strzelanie, które zrealizowano z mistrzowską precyzją. Niemalże każda wymiana ognia pełna jest skomplikowane choreografii - niczym walki w filmach rodem z Hong Kongu. Dynamizm i pomysłowość niektórych akcji zabijają. Często wszystko podane jest z jajem i podlane sosem nietypowego absurdu. Widzieliście kiedyś łóżkowe igraszki, podczas których niestety nakryta zostaje męsko-damska para bohaterów, połączone z posyłaniem kulek w łeb? Intrygujące połączenie, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że ową damską bohaterkę - zmęczoną życiem prostytutkę po przejściach, gra zmysłowa Monica Bellucci.
Wspomniane pierwsze 5 minut pozwala też stwierdzić, że „Shoot'Em Up” nie traktuje siebie zbyt poważnie. I dobrze, bo sceny wywołujące uśmieszek politowania jednocześnie kwitujemy gromkim „wow”, a puszczanie oka do widza, choćby w postaci nabijania się herosa z dennych filmów akcji, pasują jak ulał. Zresztą jak zobaczycie, co też Smith wyczynia z marchewkami, które lubi sobie podgryzać od czasu do czasu, zrozumiecie o co mi chodzi. To po prostu film jedyny w swoim rodzaju i każdy kto załapie tę konwencję, zakończy seans z poczuciem dobrze spędzonego czasu.
P.S. Poniżej trailer, ale uczciwie proponuję oglądać na własną odpowiedzialność. IMO zdradza on zbyt dużo z fajnych momentów z filmu, przez co niektóre patenty nie będą już takim zaskoczeniem.