Grający tatusiowie vol 2
Grający tatusiowie vol.2
W 2014 popełniłem wpis, o życiu ojca dwójki dzieci w wieku niemowlęcym, który lubi grać na konsolach. Dzisiaj, chcę podjąć się kontynuacji tego tematu.
Minęło 8 lat. Czy coś się zmieniło?
Otóż wszystko, ale od początku …
Do tej pory granie było dość utrudnione. Nieprzespane noce, w ciągu dnia dzieci wymagające stałej uwagi. Jednak, jak to w życiu również i tu “po nocy przychodzi dzień, a po burzy słońce”. W okolicy wieku szkolnego dzieci przechodzą w tryb zainteresowania, tym co robi Tatuś i Mamusia. Dodam, dość świadomego zainteresowania. Jest jeszcze mniej czasu spędzanego bez nich w pobliżu, więc trzeba uważać, w co się gra na dużym ekranie, a dodatkowo podczas walki z kolejnym bossem odpowiadać na niekończący się ciąg pytań. Serio, czasami trzeba srogo się zastanowić, zanim odpowie się na jedno z nich, co gry oczywiście nie ułatwia. Z dodatkowych atrakcji dochodzi jeszcze chęć wyrwania ci pada i spróbowania samemu. Do wszystkiego idzie przywyknąć, są to sytuacje raczej zabawne, niż straszne. Z plusów całej sytuacji, niewątpliwym, jest fakt możliwości grania o sensownych porach, nie wywołując u siebie syndromu “przekrwionych oczu” kolejnego poranka.
Kiedy twoje pociechy w końcu same łapią bakcyla…
To chyba będzie sedno tego wpisu, i to o czym chciałem napisać. Skupię się tutaj na moim synu, bo po pierwsze jest starszy, a po drugie wykazuje znacznie większe zainteresowanie grami niż córka.
Zawsze myślałem sobie, że jak już kiedyś będę miał syna to nauczę go grać w gry video. Jak już się nauczy, będziemy mieli wspólną pasję i temat do rozmów. Czy tak się stało?
Kiedy PJ (to jedna z ksywek mojego syna ;)) poszedł dumnie do pierwszej klasy równocześnie rozpoczął swoją edukację gamingową. Pokazywałem mu gry rodzinne typowe dla dzieci, które niestety nie przykuwały jego uwagi na dłużej. Od małego twierdził, “Ejjj, to jest dla bambików” i swój wzrok skierowałł w stronę gier typu Forza, czy NFS. Zbiegło się to też z czasem, kiedy dostałem od swojej żony kierownicę do Xboxa, więc wspólnie mieliśmy sporo dobrej zabawy. Aż pewnego roku w Wigilię Bożego Narodzenia, PJ dostał pod choinkę mini konsolę od Nintendo wraz z klasycznym Mario. Miesiącami nie odrywał się od niej. Masterował każdy poziom, oglądał na Youtube wyzwania Arhona i sam próbował im sprostać. Doszedł do takiego poziomu, że w pewnym momencie Mario 2, który uchodzi za jedno z najtrudniejszych z serii, nie stanowiło już dla niego wyzwania. Wtedy myślałem: „Super, wszystko idzie zgodnie z planem. Syn poznaje historię gier tak, jak ojciec to robił, a przy tym wspaniale się bawi”. Co może pójść nie tak?!
Szkoła …
Wiecie jak to jest, jak chodzi się do szkoły i bardzo chce się robić to, co rówieśnicy? Nie inaczej było z moim synem. Opowiadał on swoim kolegom o Mario, i Forzie. O tym, jakie to fajne i jaki jest w tym dobry. Jego klasa, jednak nie podzielała tego entuzjazmu i spora część kolegów fascynowała się już czymś zgoła innym. Większość dzieci w polskim środowisku nie ma pojęcia, czym jest Nintendo, Playstation czy Xbox.
Rodzice nie grają, przez co nie potrafią świadomie wprowadzić malucha w “ten świat” tak, aby odbyło się to dla niego bezpiecznie. Dziecko samo wyszukuje sobie rozrywkę. W efekcie czego, największym hitem szkolnych korytarzy stała się gra w Fortnite.
Gra jest darmowa. Chodzi na wszystkim od telefonów, przez PC, na konsolach skończywszy. Dostęp do niej jest nieograniczony. Każde dziecko, nieważne co aktualnie rodzice mają pod telewizorem, może w nią zagrać i połączyć się z rówieśnikami we wspólnej grze.
Pewnego dnia PJ po przyjściu ze szkoły zapytał się mnie, czy mógłbym mu zainstalować Fortnite, bo jego koledzy grają, i on też chce mieć z nimi o czym pogadać w szkolnej ławce czy na przerwach. Pomyślałem sobie: “OK”. Co złego może się stać? Porozmawia chwilę ze znajomymi, nawet dobrze, bo integracja między dzieciakami, w epoce najsłynniejszej choroby świata, mocno ucierpiała.
Miłe złego początki …
Na początku wszystko było dobrze. Chłopcy, a nawet dziewczynki, grali sobie spokojnie, rozmawiali, śmiali się. Wszystko wyglądało na sielankę i dobrą zabawę.
Po pewnym czasie zauważyłem, razem z żoną, że w grze chłopcy zaczynają robić sobie na złość. Raz jeden zawarł sojusz z drugim, żeby rozwalić trzeciego. Kolejnym razem ten trzeci zebrał własną ekipę, aby spuścić łomot dwóm pozostałym.
Ok powiecie, takie zasady gry, ale dla nas był to już sygnał ostrzegawczy, który jak dzisiaj patrzę zbyt długo ignorowaliśmy. Coraz częściej pojawiała się w nim złość i ogromna wybuchowość, gdy coś “nie wychodziło” w grze.
Frustracja, obłęd i szaleństwo. Tak mówię to ja “stary gracz”. Człowiek, który na grach zjadł zęby, kolekcjoner, fascynat. To, jak te dzieci „grają” w tą grę jest czymś trudnym do opisania. Nie umiem pojąć jak szybko, gracze w Fortnite przeklikują się przez kolejne formy zabawy. Raz budują, raz strzelają, wyrzucając jednocześnie z ekwipunku tony śmieci, podnosząc w tym samym czasie nowe itemy istne niczym nie kontrolowane kolektywne ADHD. Gdy syn prosił mnie o pomoc w sytuacji, kiedy miał problem z ustawieniem mikrofonu, a ja zasugerowałem mu wybranie jakiejś konkretnej opcji z menu, w maniacznym tempie, zaczął przeklikiwać kolejne ekrany.
Działa to mniej więcej tak, że przy wyskakującym jakikolwiek komunikacie dziecko robi “click, click, click” i już. Na nic były moje prośby o zahamowanie, przeczytanie … Nie! Efekt musi być natychmiastowy. Tu i teraz. Bez chwili do namysłu. To, już po raz kolejny, zapaliło u nas czerwoną lampkę.
Wraz z kolejnymi sesjami (choć te staraliśmy się, na tym etapie ograniczać do 2h tygodniowo) PJ nie potrafił przestać myśleć o tej jednej jedynej grze. Nie interesowało go nic innego.
Mamy wykupione wszystkie abonamenty: Game Pass, Playstation Plus, ponad pięćset gier w pudełkach, konsole obecnej i starszych generacji. Tysiące retro klamotów. Nic z tego jednak już go nie interesowało.
Odbyliśmy z synem setki rozmów na temat gier on-line i ich szkodliwości, aby sam spróbował zrozumieć, że jednak mu nie służą. Niestety, bez skutku.
W pewnym momencie musieliśmy podjąć decyzje, że Fortnite musi zniknąć z naszego domu. Nie było to łatwe, ani dla niego, ani dla nas. Nie obyło się bez histerii i płaczu.
Jestem, natomiast pewny, że była to dobra decyzja.
Teraz, po kilku tygodniach bez gry online, widzę w nim wielką zmianę. Dalej, syn nie wykazuje ochoty na inne gry. Twierdzi, że to nuda, ale przynajmniej kontaktuje się ze znajomymi face to face. “Na spokojnie” rozmawia z nimi przez telefon.
Coraz więcej rodziców zaczyna rozumieć powagę dopuszczania młodych ludzi do tej gry i duża część z nich również w swoich domach wprowadziła zakaz.
Chciałbym Was przestrzec. Nie wprowadzajcie swoich pociech w gry online. Nie ważne, że ograniczycie czas, który w nich spędzają. Nie ważne, że wydaje się Wam, że macie nad tym kontrolę.
Niestety środowisko dzieci, które tam gra, charakteryzuje się wysoką agresją, ciągłymi krzykami i wyrażaniem swoich emocji w sposób ekstremalnie krzykliwy i poprzez znieważanie innych. To nie jest otoczenie, w którym powinien wzrastać młody człowiek. Nie popełniajcie naszego błędu.
Czyli co z tym tatą grającym w gry ?
Muszę powiedzieć, że spojrzałem na naszą branżę z innej perspektywy.
Kiedyś wydawało mi się że jestem ciągle “na czasie”. Wiem o grach wszystko. Grałem w gry on-line, jak WoW, spędzając tam setki godzin.
Jednak, nasze sesje online wyglądały zupełnie inaczej. Grało się z jakimś planem, odgrywając role. Każdy miał funkcję, której musiał pilnować. Wspólnie dążyliśmy do celu.
To, co zobaczyłem ostatnimi czasy, odkrywając Fortnite przeraziło mnie.
Jeżeli tak ma wyglądać przyszłość naszej branży to ja z tego pociągu wysiadam.
Nie rozumiem tego chaosu, fascynacji skinami, które nie zmieniają nic poza wyglądem, chaotycznej komunikacji opartej na wydzieraniu się na współgraczy.
Możecie mieć inne zdanie, ale ja mówię temu wszystkiemu zdecydowane NIE. Czy to znaczy że kończę z grami? Nie – ale pozostaje offline! Stay tuned!