PeCetowe klasyki #2 – Clive Barker’s Undying
Czy growy moloch, we współpracy z mistrzem horroru może stworzyć coś ponadprzeciętnego, a zarazem wartego uwagi osób stroniących od tego gatunku? Okazuje się że tak!
W dzisiejszych „ PeCetowych klasykach” krótkie przypomnienie trochę niedocenionej, i dzisiaj już praktycznie zapomnianej gry, za której scenariusz jeden z największych pisarzy horrorów – Clive Barker który, co ciekawe, przejął i dokończył projekt Stevena Spielberga z 1999 roku.
Historia, z którą się zetkniemy, opowiada o irlandzkiej rodzinie Covenantów, na którą padło tajemnicze przekleństwo. Jako Patric Galloway – badacz zjawisk paranormalnych, przybywamy do imponującej, gotyckiej posiadłości, aby pomóc krewniakowi, a zarazem staremu przyjacielowi Jeremiaszowi w rozwikłaniu zagadki.
Pierwsze chwile z grą, po świetnie zrealizowanym intrze, obrazują nam typową dla horrorów otoczkę – duży, w większości opustoszały dom, tajemniczą służbę i fatalną, burzową pogodę. Podczas rozgrywki nie będziemy nagminnie prowadzeni za rączkę. Co prawda we wczesnych etapach dość łatwo znaleźć dalszą drogę, lecz później mogą zdarzać się problemy. Oprócz wspomnianej rezydencji, zwiedzimy neolityczne groty, ruiny opactwa, liczne katakumby, kamienny runiczny krąg, ruiny miasta Oneiros czy miejsca z innego wymiaru.
Nasz protagonista, jak przystało na zawodowca, posiada szereg licznych broni i atrybutów, które niejednokrotnie okażą się zbawienne. Oprócz typowych „zabawek”, takich jak rewolwer, strzelba czy koktajle mołotowa, w inwentarzu Gallowaya znajdziemy celtycką kosę, która idealnie nada się do walki w bliskich kontaktach czy… tybetańskie działo, które jest jedną z najdziwniejszych broni w grach video. Jest to warcząca głowa smoka, która miota w przeciwnika mroźnymi kulami. Nie można również zapomnieć o gadżecie, z którym kojarzona jest ta gra, a mianowicie o kamieniu Gel’ziabar, dzięki któremu będziemy mogli używać różnych rodzajów czarnej magii.
Gra wyróżnia się oryginalnymi lokacjami.
Naszymi przeciwnikami będą różne kreatury. Początkowo zmierzymy się z wyjcami – potworami z rogami i kopytami, które potrafią nieźle nastraszyć. Grając na słuchawkach, albo z dobrym nagłośnieniem, wyraźnie słychać ich skowyt i narastające odgłosy stukotu ich odnóży. Atakują znienacka, są bardzo szybkie i szczególnie niebezpieczne w grupach. Spotkamy również szkieletory, które co prawda mają słabą odporność, ale potrafią dość szybko zabić, szczególnie strzałami z łuku. Ciekawymi przeciwnikami będą również monstra, których design był ewidentnie wzorowany na postaciach z opowiadań H.P Lovecrafta. Zielone, plujące jadem potwory z mackami i charakterystycznymi głowami ośmiornic, potrafią dosłownie wyłaniać się z podłogi i skutecznie pokrzyżować plany gracza.
Historia jest poprowadzona tak, aby to gracz, poznając kolejne miejsca, ludzi czy wykorzystując udogodnienia (m. in różne czary), po nitce do kłębka dochodził, o co tu wszystko chodzi. Chociaż jest to typowy FPS w konwencji horroru, bardziej przyciąga uwagę ciekawymi lokacjami i nieprzeciętnym designem, niż elementami, które mają nas straszyć. Oczywiście efekty zaskoczenia, kiedy coś na nas wyskoczy działają, nawet mimo wiekowej grafiki, jednak po pewnym czasie uczymy się zachowań poszczególnych przeciwników i wiemy, jak się poruszają i na co je stać.
Clive Barker’s Undying nie jest może aż tak kultowy, jak inne FPS-y od Electronic Arts z tego okresu, jednak potrafi urzec nawet największych malkontentów. Gra bazuje na silniku graficznym od pierwszego Unreala i pod względem gameplay’u jest ciągle „zjadliwa”. Fani niesztampowych gier, a tym bardziej FPS-ów, powinni odnaleźć się w tym groteskowym, tajemniczym świecie, nasyconym czarną magią i aurą nieokiełznanego zła.
p.s dla ciekawskich – do gry dodawana była książeczka, która zawierała zapiski z pamiętnika Jeremiasza Covenanta. Pomysł godny pochwały. Gracze, którzy lubią w pełni poznać dany tytuł i „wsiąknąć” na całego, będą zadowoleni.