Piątkowa GROmada #302 - Znamię Chaosu, czyli recenzja Warhammer: Mark of Chaos
Tydzień temu było szybko (i tłoczno, co cieszy), dzisiaj będzie spokojnie (i mam nadzieję, że też tłoczno), a to za sprawą produkcji z Węgier – dodatkowo opartej na licencji. Przygotujmy więc młoty bojowe oraz Rzekę Krwi, bo to przyda się podczas omawiania Warhammer: Mark of Chaos.
Witam was w ramach kolejnego odcinka Piątkowej GROmady, gdzie tym razem przedstawię Warhammer: Mark of Chaos w wersji na Windowsa. Jest to przedstawiciel strategii czasu rzeczywistego wyprodukowany przez węgierskie Black Hole Entertainment (Heroes VI) na licencji od Games Workshop i wydany przez Bandai Namco. Za środowisko gry twórcy wybrali uniwersum Warhammer Fantasy Battle (tak jak Creative Assembly z Total War: Warhammer). Jeśli chodzi o podejście do rozgrywki to, zdecydowali się oni na to z którego znane jest m. in. Company of Heroes czy Praetorians, czyli ekonomia albo nie istnieje albo jest mocno uproszczona. Sprawdźmy więc, jak ten chłodno przyjęty tytuł wygląda ponad 10 lat od premiery.
Tytuł ogrywałem lata temu w wersji płytowej i niedawno w wersji dystrybuowanej poprzez GoG.com. Niestety ta druga wersja jest o tyle biedna, że w odróżnieniu od płytowej nie została zlokalizowana na j. polski, nawet w wersji z napisami.
ps. Niektórzy ogrywający tytuł mają problem z odpaleniem go na laptopach (tytuł niby się uruchamia, ale się nie uruchamia). Wystarczy wtedy przełączyć wybór „preferowanego procesora graficznego” na Proces o wyższej wydajności. Wszystko dlatego, że tytuł może nie działać na zintegrowanej karcie graficznej.
Znamię Chaosu
W ramach kampanii opowiedziana jest historia rok po Wielkiej Wojnie między wojskami Ludzi oraz Chaosu. W jej efekcie Chaos został zepchnięty na obrzeża krainy, gdzie podzielił się na mniejsze, choć wciąż groźne grupy. Gracz będzie mógł wcielić się w generała Stefana von Kessela i poprowadzić Ludzi oraz Elfy do ostatecznego zwycięstwa lub w czempiona Thorgara, który musi zjednoczyć siły Chaosu i wraz ze Skavenami pokonać Ludzi.
Fabularnie tytuł podzielony jest na rozdziały, a ten na misje główne oraz kilka pobocznych - wśród nich są głównie standardowe mapy, choć twórcy pokusili się także o scenariusz z kategorii "one man army" oraz pojedynki. W pierwszym przypadku gracz kontroluje głównego bohatera oraz opcjonalnie jakiegoś pobocznego bohatera, a w drugim mierzy się z innym bohaterem w pojedynku. Z perspektywy mapy odbywa się na drodze powolnego maszerowania między wybranymi punktami I w sumie tyle, wskutek czego trudno nie odnieść wrażenia, że mechanika ta powstała tylko po to, by ludzie nie czepiali się sposobu progresu historii. A ta nie wygląda na jakoś szczególnie bogatą w odróżnieniu od ważniejszych postaci całego przedsięwzięcia. Zwłaszcza generał von Kessel mający jakąś dziwną manierę gadania podniesionym głosem czy spokojniejszy czempion Chaosu.
Niewątpliwym plusem historii jest jej długość – w końcu mamy 2, a licząc podejście do rozgrywki, 3 pełne gry. W przypadku kampanii Ludzi/Elfów jest jedna ścieżka i jakoś średnio jest tam miejsce, z dokładnością do przyjętej taktyki, do drastyczniejszych zmian. W przypadku Chaosu natomiast w pewnym momencie jest misja, gdzie dokonuje się wyboru, który to wpływa na przebieg rozwoju bohatera oraz dostępne jednostki. Nie jest to wprawdzie jakaś znacząca zmiana, ale do pewnego stopnia czuje się inność w sposobie rozgrywki "sekcji nieoblężniczej". A skoro jesteśmy przy rozgrywce, to rzeknijmy o niej kilka słów.
Warhammer: Mark of Chaos to przedstawiciel strategii czasu rzeczywistego obierającej kurs inny niż takie Age of Empires, a bardziej ten zbliżony do serii Myth (trochę takiego przodka HALO). Otóż aspekt ekonomii został uproszczony, a prym wiedzie mechanika walki - gracz dostaje ograniczone wojskowe zasoby i musi osiągnąć cel(e). Jednostki mogą się przy tym rozwijać, co poprawia ich statystyki oraz pozwala na upakowanie większej liczby wojaków (o 50% stanu z pierwszego poziomu) w jednym oddziale: dla danej jednostki poziom może być podniesiony tylko 2 razy. Co tylko ułatwia zarządzanie nimi na polu walki, ustawianie w jedną z dostępnych formacji czy pozwala na lżejsze podejście w kwestii szarżowania wszystkie, co wrogie. Trzeba tu tylko pamiętać o tym, że grupy jednostek nie mają wyświetlonego paska zdrowia dla pojedynczej jednostki, efektem czego można mieć teoretycznie pełny oddział z minimalną pulą zdrowią.
Poza tradycyjnymi jednostkami mamy także potężniejszych bohaterów - poza głównym można dodać także jednego pobocznego jak maga czy dowódcę. Ich rozwój opiera się proste ladowanie zdobytych punktów doświadczenia w aktywne/pasywne umiejętności. Niemniej to nie jest najciekawsza związana z nimi rzecz, a możliwość angażowania się w pojedynki, czyli symulator szaolnego klikania zdolności oraz wroga, by może jakimś cudem przyspieszyć cios. Koncepcja, aby potężne jednostki mogły zmierzyć się w niezagłuszonym przez innych pojedynku jest z kategorii tych ciekawszych, niemniej ujawnia on jeden problem. Związany z całością rozgrywki Warhammer: Mark of Chaos i tłumaczący zresztą dość chłodny odbiór na premierę pod koniec 2006 roku. Bo o ile mechanika ta (jak i jej pozostałe składowe) jest bardzo kompetentna i dobrze zrobiona, tak jest ona bardzo prosta jak na grę, gdzie walka to rdzeń rozgrywki. A ekonomia to miły dodatek pozwalający na uzupełnienie braków w kawalerzystach czy muszkieterach.
Jak wspomniano we wstępie, Warhammer: Mark of Chaos to ten przedstawiciel strategii, gdzie ekonomii albo jest ona zminimalizowana. W przypadku produkcji od BHE opiera się ona na wizycie w „miastach”/”wioskach” celem uzupełnienia oraz ulepszenia wojsk za łup, który otrzymuje się w walce/ukończeniu misji (w stylu "Wróg w pośpiechu zostawił obóz pełen kosztowności i *bum*, dodatkowe 5000 sztuk złota". Gdyby to była zwykła strategia, pewnie byłby powód do czepiania się, ale tak nie ma do czego. Przy grach w stylu „Praetorians” ekonomia ma uzupełniać rozgrywkę i ta z Mark of Chaos robi to doskonale, dokładając przy okazji dodatkowej trudności. Wystarczy wyobrazić sobie sytuację w której nie starczy kasy na uzupełnienie strat i trzeba wybierać.
Graficznie całość wygląda jakoś w przypadku terenów, przyzwoicie w przypadku jednostek i nawet ładnie, przy czym trzeba brać pod uwagę fakt, że są to obrzeża i to do tego zniszczone. Zdecydowanie lepiej wypadają jednostki, ale też bez szczególnej rewelacji. Ogólnie, to chyba pamięć płata mi figle, bo sam zapamiętałem ten tytuł jako trochę ładniejszy, no chyba, że to jedna z tych instancji, gdzie tytuł nie zestarzał się z wdziękiem (nie oznacza to, że wygląda jakoś katastrofalnie). Co jest nawet dość prawdopodobne, bo w końcu mówimy o grze mającej ponad 15 lat.
Jeśli chodzi o warstwę audio, to ciężko to określić inaczej niż dobrze wykonany projekt i w sumie tyle. Zarówno pod względem dźwięków jednostek czy muzyki - nie sposób jednak odmówić jej tego, że nadaje grze pewnego klimatu bycia czymś osobliwym w dobrym tego słowa znaczeniu. I nawet niesławny Warhammer 40:000 Fire Warrior, był w stanie obronić się pod tym względem. Szkoda tylko, że miał podobne problemy co Mark of Chaos, tylko zwielokrotnione do granicy odrzucenia.
I tak doszliśmy do końca recenzji Warhammer: Mark of Chaos – ma on wprawdzie swoje bolączki, ale wciąż jest to przyjemny tytuł wart ogrania. Nawet w domyślnej cenie.
Ankieta
Wyniki ostatniej ankiety dot. tematu:
Tradycyjnie dane zbieram do następnego odcinka Piątkowej GRPmady - temat pojawi się za dwa tygodnie. Tradycyjnie, jeśli ktoś kojarzy tytuły warte ogrania (tylko w wersji na Windowsa), niech podrzuca sugestię.
- Powrót do przeszłości, który nie był bolesny (Warriors of Fate)
Czyli kilka słów o zapomnianym klasyku od Capcomu, który to miałem ograć ponad 20 lat temu. I kilka tygodni temu dzięki Capcom Arcade Stadium.
- Era cudów, czyli recenzja Age of Wonders III
Czyli kilka słów o pewnej strategii turowej osadzonej w świecie fantasy. Nie mowa o Heroes III
- Droga do zemsty usłana trupami i krwią, czyli recenzja Blood: Fresh Supply
Kilka słów o najlepszej odsłonie serii Blood (co nie oszukujmy się, że jest jakimś wyczynem :P) – w formie technicznej reedycji od Nightdive Studios. Gdzie Caleb najpierw wstaje z grobu, a po wygłoszeniu kultowej frazy wyrusza celem zemsty. Gdzie istotnym elementem jest kopanie głów zombie i mierzenie z dwururki do kultystów.
- Odświeżenie za późno wydanej gry, czyli recenzja The Original Strife: Veteran Edition
Opowieść o odświeżeniu gry będącej zarówno 5 kroków do przodu jak i do tyłu względem obecnych ówcześnie trendów.
- Gdy użycie licencji wypada średnio, czyli recenzja Warhammer 40.000: Fire Warrior
Czyli kilka słów o tytule na licencji, który byłby słaby gdyby nie licencja. I nawiązanie do Warhammer 40,000: Dawn of War – Dark Crusade.
- Spacer z czerwoną poświatą na horyzoncie, czyli recenzja Aporia: Beyond the Valley
Krótka recenzja krótkiej, ale pięknej gry o spacerowaniu i zwiedzaniu opuszczonego świata. Która to gwarantuje coś więcej niż piękne widoczki o poranku.