Terminator: Resistance, czyli jak prasa zdeptała dobrą grę
Kupiłem Terminator: Resistance, przeszedłem i powiem jedno – 4/10 my ass.
[img]1432034[/img]
Mieliśmy ostatnio do czynienia z sytuacją odwrotną w przypadku pewnej innej gry, ale trudno tu porównywać, bo przy tak wielkich produkcjach, część zaślini się hypem, a część hatem i trudno „wycenić” grę w jakikolwiek inny sposób niż grając samemu (zobaczycie co się będzie działo jak wyjdzie Cyberpunk). Z Terminator Resistance było inaczej. Branżowe pisma walnęły na ten tytuł wielkiego kloca, ale gracze zachwalali. Czyj głos jest istotniejszy? Zabawne, bo to zależy od gry i tego jak komu pasuje. Jednym razem recenzenci lepiej wiedzą niż jacyś tam fani, którzy na pewno walnęli ocenę na oślep i nie grając. Innym razem gracze wiedzą najlepiej, a recenzenci przecież biorą hajs pod stołem. W każdym razie, tyle warte jest patrzenie na oceny wypluwane przez agregaty, dlatego zamiast bazować na nich, opiszę moje przemyślenia po przejściu Terminator Resistance. Uważam, że odpowiedzialne za tę grę krakowskie studio Teyon zostało skrzywdzone, a gracze wprowadzeni w błąd. Ale od początku.
Aha, tak wiem, że TR dostało na PPE 7/10, ale takie recenzje to są nadal wyjątki, dlatego chcę dołożyć swoją cegiełkę w propagowaniu zajebistości tej gry, bo za te godziny świetnej zabawy, Teyonom się to zwyczajnie należy.
Jestem fanem Terminatora odkąd zobaczyłem ten film po raz pierwszy czyli jakoś w pierwszej połowie lat 90-tych. Lepiej, byłem fanem zanim rodzice pozwolili mi to obejrzeć. Miałem jakieś 5-6 lat i ojciec opowiedział mi cały film, a ja zafascynowany, rysowałem sobie poszczególne sceny tak jak sobie je wyobrażałem. Taką moc miał Terminator. Potem w końcu obejrzałem pierwsze 2 części (miałem jakieś 8 lat) i zakochałem się. Przez te wszystkie lata marzyłem o tym żeby zagrać w grę, która dobrze odzwierciedlałaby słynne future war. Wszyscy fani marzyli. I kiedy w końcu dostaliśmy grę, która w przynajmniej podstawowym stopniu spełnia te założenia, prasa ją zjechała.
Czy to naprawdę jest 4/10? Absolutnie nie i wyjaśnię dlaczego tak uważam. Najpierw jednak napiszę przynajmniej o części tego co faktycznie nie wyszło, żeby mieć to z głowy.
Zacznijmy od tego, że Teyon nie miał przed wydaniem Resistance zbyt dobrej opinii, a to za sprawą jednej gry – Rambo: The Game. Rambo rzeczywiście był niesamowicie paskudną produkcją, jeżeli nie graliście (a pewnie większość z Was nie grała), to wystarczy popatrzeć na YT, niestety już samo to obnaża największe jego wady. Punkt startowy był więc dla developerów srogim bagnem i kiedy ogłoszono, że Teyon zakupili sobie prawa do zrobienia gry z Terminatorem, to większość założyła, że będzie to kolejny dev team skupujący znane licencje i wypuszczający gówno baitujące znaną marką. A tu niespodzianka. I jeżeli zrobią przy następnej grze taki krok do przodu, jak zrobili między Rambo, a Resistance, to dostaniemy grę na miarę Skyrima. Różnica jest porażająca, ale nie mogło być do końca kolorowo.
Po pierwsze, budżet przeznaczony na produkcję nowej gry Teyon był skromny. Naprawdę skromny i niestety to widać na każdym kroku. Programiści dwoili się i troili, żeby ukręcić bata z tego co mięli i to też widać, ale najpierw trzeba wziąć pod uwagę, jak małe mieli możliwości, a większość ludzi jednak nie bierze.
Grafika to pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy. Terminator Resistance wygląda jak remaster wczesnej gry z PlayStation 3. Kiedy akcja toczy się w dzień, to bieda wyłazi na każdym kroku. Do tego postać rusza się niesamowicie sztywno, a NPC straszą facjatami ustępującymi nawet Life Is Strange. Kiedy jednak akcja toczy się w nocy, wszystko nabiera rumieńców. Otoczenie wygląda świetnie, oświetlenie wprowadza nas w dokładnie taki klimat jak w początkowych scenach filmu. Wrogowie prezentują się doskonale, zwłaszcza endoszkielety T-800+, które są tak samo przerażające jak były w dziełach Camerona. Jeszcze do nich wrócę. Voice-acting jest niestety na mizernym poziomie. Nie jest to może pierwszy Resident Evil, ale po raz kolejny wyłazi tu niski budżet. Do minusów na pewno mogę zaliczyć też to, że gra nie od początku stara się przekonać gracza do siebie. Pierwsza godzina rozgrywki jest dosyć wolna, mało zróżnicowana i jestem przekonany, że wielu porzuciło Resistance, zanim zdążyli przekonać się, co ta gra ma naprawdę do zaoferowania, a ma wiele więc przejdźmy do pozytywów.
[img]1432035[/img]
Każdy fan Terminatora musi w to zagrać. I koniec, nie ma dyskusji. Nawet jeśli tylko dla końcowej, mega epickiej bitwy Ruchu Oporu ze Skynetem, w której dosłownie spełniają się marzenia krążące po głowach przy oglądaniu future war w filmach z serii. Atakują nas wszystkim co mają, pociski z plazmowych karabinów fruwają wszędzie (z TYM charakterystycznym dźwiękiem), na niebie latają Hunter Killery, na horyzoncie srogie wybuchy, a w tle dudni główny motyw muzyczny z Terminatora. Zbierałem szczękę z podłogi. Nie spodziewałem się, że to będzie aż tak dobre i nawet grafika robi wtedy olbrzymie wrażenie. Tego nie da się do końca opisać słowami, to trzeba zobaczyć.
Ale to nie jest wcale „gra jednej misji”. Początek rzeczywiście może się dłużyć, ale jeśli damy szansę Resistance, to zostajemy wynagrodzeni. Począwszy od misji w szpitalu, gdzie po raz pierwszy stajemy twarzą w twarz z terminatorami, gra trzyma wysoki poziom już do samego końca.
Wcielamy się w rolę Jacoba Riversa, żołnierza Ruchu Oporu. Niby nic oryginalnego, ale z drugiej strony, co niby miałoby być? Jacob zostaje uratowany przed armią Skynetu przez tajemniczą postać, a następnie spotyka na swojej drodze grupkę uciekinierów i od tego momentu zaczyna się jego przygoda.
Rozgrywka toczy się w trybie FPP, ale czerpie zdecydowanie bardziej z produkcji ala Fallout 4. Postać możemy rozwijać. Perki są, wprawdzie drzewko nie jest jakieś olbrzymie, ale może i dobrze, bo zachowano odpowiedni balans. Nie trzeba zatem dziesiątkami godzin pucować postaci side-questami, żeby móc popchnąć główny wątek o kilka minut. Nie oznacza to jednak, że side-questów nie ma, ale wygląda to trochę inaczej. Terminator Resistance, to nie jest open world, a przynajmniej nie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Jednorazowo mamy do zwiedzenia konkretny obszar i o ile nie są one olbrzymie, to nie można też powiedzieć, że są małe. Za każdym razem mamy do wykonania konkretną misję oraz od 1 do 3 side-questów, które są całkowicie opcjonalne, ale naprawdę warto je wykonywać bo: a) dają jednak EXP, b) można się wzbogacić o amunicję i inne itemy, c) niektóre budują naszą relację z innymi postaciami, o czym później d) są po prostu fajne, a dla miłośników lore Terminatora wręcz obowiązkowe. Główne misje potrafią być modyfikowane w trakcie więc nie jest nudno. To nie jest tylko bieganie z punktu A do punktu B, jak może się na początku wydawać. Zadania są różnorodne, więc i mocno osadzone w fabule. Budowanie postaci (typowo: podciąganie zabawy wytrychem, wytrzymałości, możliwości używania lepszych broni, itd.), to nie wszystko. Bronie zajumane Skynetowi możemy sobie podrasować znajdowanymi w trakcie rozgrywki czipami i jest to całkiem fajna zabawa.
Jak już jesteśmy przy broniach, jest tu z czego wybierać. Z początku dostajemy bardzo podstawowe oręże (pistolet, uzi, strzelba), ale z czasem wpadają nam w ręce futurystyczne, plazmowe karabiny Skynetu i tu zaczyna się zabawa, ale też pojawia pewien problem.
Z początku gra nas zbytnio nie rozpieszcza. Kiedy po raz pierwszy natrafiamy na terminatorów (endoszkielety T-800) podczas misji w szpitalu, nie mamy żadnej broni, która byłaby efektywna. Zostajemy zmuszeni do stealthu, ukrywania się za łóżkami, szafkami, siedzenia w szybach wentylacyjnych, pełzania w kucki. Brzmi znajomo? Myślę, że każdy kto grał w Alien Isolation, poczuje się tutaj jak w domu. Taka sytuacja sprawia, że terminatory są naprawdę przerażające.
Przez lata nie ruszały mnie zombie, potwory, itd., ale ostatnie sceny pierwszego Terminatora zawsze mnie przerażały. Ten endoszkielet z czerwonymi oczami, zębami na wierzchu, wydający creepy mechaniczne dźwięki. Bałem się tego jak cholera, więc w grze wahałem się zrobić krok do przodu.
Taka survival-horrorowa zabawa trwa jednak bardzo krótko, bo potem dostajemy do łapy karabin plazmowy i czar pryska. Skynetowa broń jest mocna. Za mocna. Terminatory padają po kilku celnych strzałach w głowę, nie czuje się absolutnie żadnego niebezpieczeństwa i to jest niestety jedna z większych wad tej gry. Przeciwnicy nie sprawiają po prostu wystarczająco dużo problemów żeby można było się ich naprawdę bać. Gra rzadko zachęca do skradania, bo cały czas obrzucani jesteśmy amunicją. Jeżeli komuś to przeszkadza, to powinien od razu wystartować z najwyższym poziomem trudności.
Na szczęście będą jeszcze w grze momenty kiedy zjeży nam się włos na głowie, a to za sprawą muzyki. Teyon odrobili pracę domową, nie kombinowali, ale stworzyli soundtrack czerpiący tylko z oryginalnego soundtracku Brada Fiedela, który sprawił, że pierwsze dwa film były i są wyjątkowe. Te utwory w ogóle się nie zestarzały. Główny motyw nie jest nadużywany, pojawia się tylko w menu i podczas ostatniej bitwy ze Skynetem, ale jest wiele innych, które fani kojarzą. Jest też sporo nowej, oryginalnej ścieżki dźwiękowej nagranej w tym konkretnym stylu. Muzyka robi tu srogą robotę. Kilka razy ją wyłączyłem żeby sprawdzić jaka będzie różnica i była kolosalna. Są momenty kiedy atmosfera robi się naprawdę gęsta i napięta, a my siedzimy ściskając nerwowo pada. Bez muzyki tego nie ma. Kolejny plus dla Teyon. Zresztą jeśli chodzi o dbałość o szczegóły względem materiału źródłowego, to developerom należą się tylko pochwały. Widać, że ci ludzie kupili tę licencję, bo kochają Terminatora. Ilość nawiązań jest niesamowita. Znajdziemy mnóstwo perełek, takich jak lokacje znane z filmów, teksty (ale nie tak oczywiste, jak I’ll be back, czy Hasta la vista baby, takich rzeczy tu nie ma), przedmioty, dorosły John Connor wyglądający jak ten, którego przez ułamek sekundy pokazali w dwójce. Dla każdego fana Terminatora, to jest raj.
[img]1432036[/img]
Przeciwników jest cały przekrój, począwszy od małych, pająkowatych robocików, po mecho-podobne giganty. Samych terminatorów też jest kilka rodzajów, w tym Infiltratorzy, którzy przypominają ludzi (tak jak Arnold Schwarzenegger w filmie). Jeden taki wlecze się naszym śladem przez sporą część gry i przyznam, że moment kiedy zostajemy odcięci od towarzyszy z Ruchu Oporu i musimy stawić mu czoła sam na sam, jest dosyć przerażający (mimo, że walka wcale nie jest trudna).
Niestety jedna z wad tej gry, to AI przeciwników, a raczej to jaki jest system ich rozmieszczania. Zazwyczaj na danym obszarze mamy pewne grupki terminatorów i innych wrogów, i kiedy ich wybijemy, to mamy spokój. Skynet zachowuje się trochę idiotycznie. Zaatakowane jednostki nie wysyłają sygnału o tym, że zostały zaatakowane, nie wzywają wsparcia, itd. Nie jest tak, że narobimy dymu, a w naszym kierunku zostanie wysłany patrol. Raz na jakiś czas przybywają statki bojowe z nowym zastępem T-800, ale są to skryptowane momenty. Tym samym, jeżeli daną mapę wyczyścimy z przeciwników, to bardzo rzadko się zdarza żeby zespawnowali się nowi. Jest to kolejna rzecz, która sprawia, że gra jest momentami za łatwa, a rozgrywka wydaje się trochę nienaturalna.
Myślę, że wielu starszych graczy doceni jednak inny element, a mianowicie bardzo staroszkolny feeling. Trudno mi dokładnie opisać o co chodzi, ale będziecie wiedzieć. To, jak NPC rozmawiają między sobą, itd, wszystko to ma klimat gier sprzed kilku dekad. Niektórzy powiedzą, że to przestarzałe, ale mnie wprowadziło w wyjątkowy, nostalgiczny klimat.
Co mogę jeszcze dodać? Fabuła jest naprawdę dobra i wciągająca. Prosta, ale dobra i może w tym tkwi jej sukces. Ponadto, w grze będziemy sporo rozmawiać z różnymi postaciami i w ten sposób budować z nimi więź. Developerzy zadbali o to, aby los naszych przyjaciół z Resistance nie był nam obojętny. Co ważniejsze, nasze rozmowy z nimi mają wpływ na to, jak ten los się potoczy. Gra ma kilka różnych zakończeń i to, jakie dostaniemy, będzie zależało nie tylko od samych rozmów, ale też decyzji, które będziemy podejmować. Może od tego zależeć życie pewnych postaci, a w dwóch konkretnych przypadkach pójście z nimi do łóżka. 100% Terminator ;) Ale serio, zabawa robi się przez to gęstsza, i obchodzić nas będzie nie tylko to, czy celnie trafimy we wroga, ale też jaką odpowiedź z listy wybierzemy.
Ok, podsumujmy. Jeśli nie 4/10 to co? Nie lubię wystawiać numerków, ale jeżeli miałbym obiektywnie ocenić w ten sposób Terminator Resistance, to przynajmniej 6/10. Subiektywnie? 7, o ile nie 8/10. Dla fanów Terminatora, to naprawdę może być 7. Jeżeli tej serii nie znacie, nie lubicie, ocena niestety spada, bo trudno Wam będzie docenić wszystkie smaczki, które robią tę grę jako adaptację Terminatora. Mimo wszystko, nawet w takiej sytuacji jakakolwiek ocena poniżej 5/10, to kpina, chyba, że ktoś patrzy głównie na grafikę. Ja bawiłem się świetnie. Gra nie jest długa, ale zabawa była niesamowita. Zrobiłem w Terminator Resistance platynę, ale to akurat było bardzo proste, bo 90% trofeów wpada samo w trakcie rozgrywki.
Jako fan Terminatora, jestem zachwycony tą grą (mimo wszystkich wymienionych jej wad) i jest mi zwyczajnie przykro, że Teyon dostał za tę produkcję takie baty. Zrobili niesamowity skok w porównaniu do koszmarnego Rambo i włożyli dużo serca i pasji w tworzenie Terminator Resistance, co widać na każdym kroku. Niestety niski budżet nie pozwolił na więcej. Szkoda, że dev team jest za to karany. Uważam, że jak najbardziej należą im się oklaski, bo kolejna gra, która wyjdzie spod ich rąk, może być naprawdę przełomowa. Tymczasem fani serii Terminator powinni świętować. W końcu dostali grę, o której marzyli. A prasa ją zdeptała. Ja mówię – olejcie te oceny i sprawdźcie sami. W gąszczu słabych kontynuacji filmowych, ta gra naprawdę daje radochę. W PS Store nadal jest w promocji (60 zł). Nie wiem jak z wersjami na Xboxa i PC, ale podejrzewam, że też można nabyć za rozsądną kwotę.
Jeżeli się wahacie, to obejrzyjcie ten fragment rozgrywki (nie ma spoilerów), gwarantuję że robi wrażenie