God of War (2018) — recenzja książki
20 kwietnia 2018 roku światło dzienne ujrzała nowa gra z serii God of War. W sierpniu tego samego roku swoją premierę miała książka nosząca ten sam tytuł i traktująca o tym samym.
Początkowo zignorowałem jej istnienie, ponieważ miałem już kilka zaległych książek i nie chciałem sobie dokładać. Później z kolei kompletnie o niej zapomniałem. Dopiero kilka tygodni temu przypadkiem trafiłem na nią w jednej z internetowych księgarni i bez zastanowienia złożyłem zamówienie. Gdy paczka była już w drodze zacząłem mieć wątpliwości. Jak zrobili z tego 352 strony (spokojnie możemy odjąć 10 od tej liczby)? Przecież w grze nie było za dużo dialogów. Czyżby czekały mnie dzikie opisy natury i lokacji niczym w „Nad Niemnem"? Po kolei.
„You are not ready”
Zakładam, że nie wszyscy wiedzą, o czym jest God of War (2018), więc już śpieszę z krótkim, bez spoilerowym wyjaśnieniem.
Gra opowiada historię Kratosa, Greckiego Boga Wojny, który po uporaniu się z problemami rodzinnymi postanowił opuścić Półwysep Iberyjski i udał się tam, gdzie uchodzą wszyscy szukający dobrego socjalu emigranci — do Skandynawii. Po dotarciu na miejsce założył nową rodzinę i przez kilkadziesiąt lat żył w spokoju. Niestety wszystko, co dobre kiedyś się kończy. Faye, żona naszego bohatera właśnie kopnęła w kalendarz i zostawiła go samego z chłopcem (znanym także jako ich syn Atreus). Ostatnim życzeniem wybranki Kratosa było, by rozsypali jej prochy ze szczytu najwyższej z gór. Oczywiście będzie to trudniejsze, niż początkowo mogło się wydawać. Nasz nieporadny ojciec nie tylko będzie musiał skupić się na przetrwaniu w tym nieprzyjaznym świecie, czy spełnić wolę małżonki, ale i wychować chłop... syna.
„I know who you are... more importantly, I know what you are!”
Na początku napisałem, iż miałem obawy, że książka okaże się wypchana niepotrzebnym opisami nic nieznaczących rzeczy, byle tylko dociągnąć do jak największej ilości stron. Całe szczęście wyszło inaczej. Owszem, na samym początku dostałem w twarz zajmującym ponad pół kartki opisem tego, jak Atreus mierzy z łuku do jelenia, ale później było coraz lepiej.
Przestrzeń między wydarzeniami i dialogami znanymi z gry została wypełniona elementami, które zwyczajnie nie sprawdziłyby się w wirtualnym świecie, a tutaj można sobie na nie pozwolić. Nasi bohaterowie muszą jeść, pić i odpoczywać, a pokonywane przez nich odległości są naprawdę ogromne. Oczywiście widzimy też ich myśli i sny. Te dodatkowe drobiazgi sprawiają, że doświadczamy tej samej historii w zupełnie inny sposób niż w grze. By dobrze to zilustrować, użyję przykładu z samego początku historii.
Jednym z pierwszych „przystanków” jest opuszczony targ Jotunów. Dotarcie do niego zajmuje około 5 minut. Po drodze Kratos z synem wespną się po kilku ścianach, zabiją paru nieumarłych i już... są na miejscu... Gdy bohaterowie ze zdziwieniem podziwiają ogromne budowle, gracz puka się w czoło, myśląc „Jak mogli nie wiedzieć o ruinach leżących obok ich domu?". Podróż w książce nie trwa parę minut, a kilka godzin, w trakcie, których Kratos wraz z chłopcem zdążyli upolować obiad, stoczyli potyczkę z grupą draugrów i przenocowali w lesie. Dzięki temu, że widzimy ich myśli wiemy, jak bardzo Bóg Wojny bał się o swojego syna w trakcie walki. Atreusowi również towarzyszyły obawy i strach, że tego dnia pożegna nie tylko matkę.
Kolejnym z plusów jest przedstawienie scen, w których nie braliśmy bezpośredniego udziału. Mówię tu, chociażby o momentach, gdy chłopca nie było przy nas i nie mieliśmy pewności co się z nim działo.
Prawie zapomniałem o tym, że Atreus oraz pewien mędrzec tłumaczą każde słowo wypowiedziane w obcym dla Kratosa języku. Nie ma tu, żadnych wyjątków. Nawet słowa wykrzyczane przez walczącego z nimi ogra są tłumaczone (w grze bywało z tym różnie).
Przejdźmy do rzeczy najważniejszej. Jak się to czyta? Cóż... zaskakująco lekko. James Barlog stanął na wysokości zadania i w naprawdę przystępny sposób przeniósł fabułę gry do realiów książkowych. Jeśli masz czas i chęci, to możesz skończyć całość w jeden lub dwa wieczory, a na koniec i tak nie poczujesz zmęczenia. Oczywiście w dużej mierze jest to zasługa ludzi odpowiedzialnych za fabułę gry, ale nie można nie docenić wkładu i pracy Jamesa. Jeśli jednak nie lubisz, lub nie masz czasu na czytanie, to możesz wyposażyć się w audiobook. Wtedy całą historię opowie Ci najmądrzejszy człowiek na świecie.
Niestety w tej beczce miodu znalazła się też łyżka dziegciu. Pisząc to, mam na myśli walki. Nie ma ich dużo, większość z nich jest opisana w sposób emocjonujący i trzymający w napięciu, ale pozostałe są zwyczajnie nijakie, lub kończą się za szybko. Poza tym książka jest dostępna tylko w angielskiej wersji językowej. Niby nic takiego, ale dla wielu ludzi może stanowić to barierę nie do przeskoczenia. W ramach pocieszenia dodam od siebie, że słówka oraz zdania, których nie rozumiałem, mogę policzyć na palcach jednej ręki (i to takiej po bliskim spotkaniu z piłą tarczową), a wcale nie uważam swoich umiejętności językowych za chociażby przyzwoite.
„The cycle ends here”
Zatem, czy warto przeczytać tę książkę? Według mnie osoby, które ukończyły grę (może nawet zdobyły platynę, bo jest banalnie prosta), ale potem odstawiły pudełko z płytą na półkę i już więcej go nie wyciągnęły, powinny sobie odpuścić. Jeśli natomiast tak jak ja grasz w God of War do dzisiaj, odkrywasz sekrety, wyciągasz z gry wszystko, co się da, oglądasz wywiady, podcasty i materiały zakulisowe, by wiedzieć o niej jak najwięcej, to pewnie masz już tę książkę... (jeśli nie masz to kup).
Na sam koniec zostawiłem rzecz, z której zdałem sobie sprawę dopiero po przeczytaniu książki. Otóż przez cały ten czas w mojej głowie widniał wizerunek Kratosa z rysunków koncepcyjnych. Niby taki sam jak w grze, a jednak zupełnie inny. Jakby bardziej... ludzki? Bo Bóg Wojny właśnie taki tu jest. Nie walczy, gdy sytuacja tego nie wymaga, musi zaspokajać swój głód, ale co najważniejsze martwi się o swojego syna jak nigdy wcześniej. I właśnie to sprawia, że tę samą historię odbiera się w zupełnie inny sposób.