Literacka próba, czyli gdy Wiedźmin wchodzi za mocno...
W dawnych czasach, gdy nie śniło nam się o PS5 za 3 tysiace złotych, jak i o nowej sadze w uniwersum Wiedźmina, chwyciłem za pióro i zacząłem kreślić litery na monitorze. Powstał oto w ten sposób tekst marny, ale własny. Trochę inspirowany zagranicznym fantasy, a nawet dziełami Sapkowskiego - choć w minimalnym stopniu. Żaden ze mnie pisarz wielki, uprzedzam na wstępie, więc kto przetrwa do końca, ten z miejsca wbije nowe osiągnięcie, niezbędne do platyny życia.
Człowiek zrodzony jest do wielkich czynów. Tych prostych, jak założenie rodziny, zagwarantowanie odpowiedniego bytu sobie i swoim bliskim. Nie będę ci tego wszystkiego wymieniać. Raz na jakiś czas na świat przychodzi osoba, którą poświęca się dla wyższych celów. Żyje wśród ludzi na tych samych warunkach. Nic nie wskazuje na to, że jest inna, lepsza od reszty. Co więcej, zaobserwowałem, że takie osoby mają o wiele cięższe życie. Nie narzekają na to. Biorą to, co jest. Traktują swój los jak wygraną na loterii. Potrzeba posiadania ogromnych majątków, pławienie się w gęstym szczęściu schodzą na dalszy plan. Osoby te nie są towarzyskie. Są wycofane. Nie lubią ludzi ani siebie. Są niczym samotna wyspa, wyalienowani. Otoczeni z każdej strony nieprzyjazną wodą. Znają swoje miejsce i sztywno się go trzymają. W pewnym momencie ich życia dochodzi do sytuacji, która ukazuje ich prawdziwe oblicze. Gdy zwykły człowiek w chwili zagrożenia chowa się w znanych mu kryjówkach, ci wybrańcy, o których mówię, rzucają się w wir niebezpieczeństwa. Znikają w odmętach morskich, by pomóc tym słabszym. Bezinteresownie. Nie patrzą na siebie. Nie myślą o tym, że coś może im się stać. Kiedy przerażone masy kulą się ze strachu, nieliczni działają, budząc w sobie niezrównane pokłady bohaterstwa. Są dobrem, którego nie sposób znaleźć na co dzień.
Ułatwię ci to. Pozwól, że opowiem ci pewną historię…
W wiosce narastał niepokój. Bandyci przeszukiwali kolejno pokryte słomą chaty wieśniaków, co ładniejsze kobiety były pakowane na wóz. Zarządca leżał w kałuży krwi, a z jego brzucha wystawał stary, zardzewiały sierp, którym zwykło się podrzynać gardła lamentującemu ptactwu. Herszt łajdaków ze wstrętnym uśmiechem na twarzy przyglądał się jeszcze niedorosłym chłopcom z zamiarem wcielenia ich do kompanii najgorszych śmieci na świecie. Wszystkich dobrze zbudowanych mężczyzn spętano wokół drzewa rosnącego na pustym pastwisku, gdzie niegdyś rozegrała się okrutna bitwa o prawo do ziemi. Nikt nie ośmielał się przeszkodzić bandzie, gdyż strach był większy od ich rozmiarów. Podłożono pod drzewo chrust. Jeden z bandziorów złapał za jeszcze palącą się pochodnię i czekał na sygnał od dowódcy. Mieszkańcy niespokojnie patrzyli na siebie wzajemnie, jakby szukali w tłumie jakiegoś bohatera, lecz nikt z nich nie byłby w stanie pokonać żadnego z napastników. Otrzymawszy znak od dowódcy, bandzior zaczął zbliżać się z pochodnią do nieszczęsnego drzewa, a przywiązani do niego mężczyźni próbowali się ze wszystkich sił oswobodzić, lecz bez skutku. Nagle, gdzieś w tłumie, na jednej z twarzy pojawiła się łza. Nie była to jednak łza smutku, a wściekłości i chęci działania. Młody chłopiec wybiegł, odpychając łokciami zbliżających się oprychów, skoczył do przodu i stanął w miejscu, w którym leżał jeszcze dogorywający gospodarz. Jednym silnym szarpnięciem wyciągnął sierp z brzucha konającego i ręka sięgająca po chłopca raptownie straciła dłoń. Bandyta zalał się krwią i ryknął przeraźliwie. Drugą ręką wyciągnął z pochwy miecz i cisnął nim w stronę chłopca. Nie docenił jednak sprytu młodego awanturnika. Gdy wykonał silne cięcie, miecz ugrzązł głęboko w pniu drzewa, chłopiec zaś odskoczył i zaszedł go od tyłu. Wszyscy przyglądali się całej sytuacji jak zaczarowani. Oprych, schyliwszy się i opierając całym ciężarem na pniu, wyciągnął miecz. Powoli spojrzał za siebie, by ocenić, jak daleko uciekł gówniarz, lecz ku jego zaskoczeniu chłopak stał obok niego i krótkim cięciem rozpruł jego gardło jak wieprzkowi. Krew pokonanego chlusnęła strumieniem, zaś Oprych padł na ziemię, krztusząc się własną juchą i ostatnim tchnieniem szepnął:
– Jak ty to-o…?
Reszta rzezimieszków zebrała się dookoła niego. Z koła wyłonił się wódz. Śmiejąc się wniebogłosy, spoglądnął na dziecko i zapytał:
– Brawo, chłopcze, ale jest nas jeszcze dwudziestu, więc co zrobisz… ha, ha, ha…
Chłopiec odwrócił się do napastnika. Obiema rękami chwycił miecz byłego właściciela. Z trudem utrzymywał ostrze na wysokości graba i odrzekł:
– Zabije każdego, każde ścierwo, które tknie kogoś z mojej wioski. I nie, nie boję się twojej hołoty, lecz jeśli staniecie do walki, a ty jakimś cudem uciekniesz, przesunę każdy kamień, sprawdzę każdą rzekę, żeby cię znaleźć, i wypatroszę cię jak dzikie zwierzę!
Wszyscy bandyci buchnęli śmiechem, ale wódz, widząc zakrwawioną twarz dziecka i jego oczy pełne pogardy, zwątpił. Zaczął dostrzegać w nim czary, jakby sam czart zasiał w tym dziecku odrobinę piekielnej mocy. W tym samym czasie ostrze wyleciało z niedoświadczonej w bojach ręki i powędrowało w kierunku głowy kolejnego napastnika. Nie zdążył się uchylić…
Stalowe narzędzie zanurzyło się aż po samą klingę i soczystą krwią udekorowało rozbawionego denata. Nastąpił donośny, długi dźwięk samotności chłopca, którego krzyk odstraszył i zmusił kompanię do wykonania kroku w tył. Nowy właściciel brzytwy bez większego pośpiechu zbliżał się do odziedziczonej śmiercionośnej zabawki. Gdy stanął nad zabitym jegomościem, patrzył przez chwilę na tłum zgromadzony dookoła niego i nastąpił nogą na leżące w bezruchu truchło. Zaparł się całym ciałem i jednym krótkim ruchem wyciągnął z kościstego czerepu swój oręż. W milczeniu czekał na kolejne wyzwanie.
– Kim ty, do diabła, jesteś? – Dowódca spoglądał na niego ze zdumieniem.
Niepozornych rozmiarów chłopiec zasiał odrobinę strachu wśród zebranego tłumu. Jednak jeszcze nikt nie zamierzał odstąpić. Wąsaty, barczysty mężczyzna wraz ze swoim milczącym kompanem – któremu niegdyś rozgrzanym, tępym sztyletem oderwano większą część języka – wyskoczyli na, w ich mniemaniu, bezbronne dziecko. Reszta oglądała zatopionych w ferworze walki barbarzyńców. Młody bez namysłu rzucił się na jednego z nich, wściekle napierając niedopasowanym do niego mieczem. Zderzenie ostrzy wytworzyło iskrę, która rozjaśniła ponure spojrzenie dojrzałego rywala. Młodociany z dużą siłą odbił się od ciężkiego, dwuręcznego miecza zastępcy herszta i wypuścił swój oręż z rąk. Scenariusz walki wydawał się już przesądzony. Jednak… Starszy wojownik nabrał zbyt dużej pewności siebie, gdy zobaczył przed sobą ziomka, który zaraz miał wykonać ogromne uderzenie swoją bronią. Za chłopcem zaświszczał w powietrzu buzdygan, omijając o kilka cali jego głowę. Drugi wojownik już szykował się do finalnego, popisowego cięcia. Wysunął za siebie, równolegle do swojego ciała, miecz, by z potworną siłą rozpłatać przeciwnika. Po raz kolejny chłopiec wykazał się niesamowitą szybkością. Zdążył schylić się przed śmiercionośnym ciosem i sięgnął po upuszczony miecz, po czym wykorzystał chwilowy brak równowagi oponenta i zaznaczył głęboką bruzdą jego uda. W bólu upadł na kolana i odsłonił się całkowicie, przez co stanowił łatwy cel.
– Pomóż mi, Drim! – zawołał pełnym cierpienia głosem.
Dziecko stało już na wprost rannego. Z tajemniczą ciekawością obserwowało sączącą się z nóg klęczącego wojownika krew. Drim biegł już na chłopca z uniesionym buzdyganem.
– Nie zabiję cię – powiedział lekko słyszalnym głosem.
Niemym rykiem za jego plecami odpowiedział barbarzyńca. Maczuga z impetem odbiła się od klingi miecza i zmieniła kierunek, lądując na głowie kolegi, miażdżąc ją i zniekształcając. Z tłumu dochodziły odgłosy zniesmaczenia i obrzydzenia na ten widok. Odbite uderzenie spowodowało poważne obrażenia dłoni chłopca i uniemożliwiło mu walkę oburącz. Jednak nie mógł liczyć na odrobinę wytchnienia. Widząc nagłą śmierć swojego przyjaciela, napastnik z niepohamowaną agresją rzucił się na chłopca i zaczął go bić gołymi pięściami. Jego twarz przypominała teraz do złudzenia zgniłe jabłko. Miejscami rozerwana i roztłuczona od potężnych uderzeń, stanowczo zbyt silnych dla tak młodego mężczyzny. Chłopiec nie wytrzymał fali uderzeń. Upadł na brzuch i pełznął, jakby chciał uciec z pola bitwy. Zebrana widownia wiwatowała i wykrzykiwała imię zwycięzcy. Tłum zaczął zbliżać się do przegranego, by dokończyć dzieła.
– Ofmąć się, łajfaki! Ufuszę bachora wlasmymi rękoma – sepleniąc, odciągnął pobratymców od przegranego. Chłopak leżał odwrócony do niego plecami. – Fy fchórzu – krzyknął, po czym rzucił się z rękoma z zamiarem uduszenia go.
Drim okazał się tylko tępym osiłkiem. Chłopiec błyskawicznie odwrócił się na plecy, a w jego drugiej dłoni tkwił sierp. Drim nabił się nań niczym na hak, po czym chłopiec kilkoma cięciami otworzył go od brzucha aż do wysokości mostka, rozlewając jego wnętrzności. Drim przez chwilę sprawiał wrażenie, że potrafi walczyć i bez jelit, jednak nic bardziej mylnego. Wyciągnął nieśmiało dłoń w poszukiwaniu szyi chłopca i w mgnieniu oka zastygł w bezruchu, topiąc się we własnej krwi. Zaskoczeni bandyci oniemieli. Chłopiec odepchnął poległego i dźwignął się na nogi. Zmierzał teraz do wąsatego kolegi Drima.
– Widzisz, nie zabiłem cię! – Z trudem pochylił się nad trupem i wykrzyczał mu to prosto w niewyraźną mordę.
Uniósł jeszcze cięższy od poprzedniej jego broni buzdygan i czekał, tylko czekał. Herszt zaufał rozsądkowi i nakazał kompanom odwrót. Nie chciał narażać towarzyszy, a i samemu nie zamierzał paść ofiarą diabelskiego nasienia. W pośpiechu opuścili wioskę i ruszyli naprzód, gdzie kopyta poniosą.
Ludzie okrzyknęli chłopca bohaterem. Nie dokonał później żadnego heroicznego aktu, ale w oczach mieszkańców na zawsze pozostał Marsem – wojownikiem. Historia nie pamięta tak mało istotnych jednostek, lecz nieliczni powiadają, że po śmierci stał się bogiem wojny albo demonem broniącym wioski, w której za życia był jedynym mężczyzną.
Rozumiesz już? Nie jesteś zbyteczny. Jesteś osobą pożądaną przez każdego jednego mieszkańca Ziemi. Choć nie mają oni tej świadomości. Musisz oczyścić umysł z całej złości, z każdej najmniejszej myśli, by narodzić się na nowo. Porzucić wszelkie uczucia paniki bądź agresji. Nazwij to, jak chcesz – wiarą, przeznaczeniem… Jesteś jedną z osób, które mogą coś zmienić. Każdy potrafiłby zniszczyć, ale nie każdy umie zbudować. Jeżeli się nie mylę, osiągniesz to, czego poszukujesz. Nie zapomnij jednak, że umrzesz w imię tej prawdy. Powodzenia, synu...