Joshiraku - rakugo
"To anime jest pełne zwyczajnych, codziennych dialogów, aby widzowie mogli w pełni docenić to, jak słodkie są wszystkie dziewczyny". Powiedzcie mi, jak serial, który co chwila zaznacza coś takiego, może nie być świetny?
WAŻNE! Wpis pochodzi z mojego bloga na platformie blogspot: jeżeli natrafilibyście na niego jakimś cudem i będę tam podpisany imieniem i nazwiskiem: to ja. Nie wystawiam też ocen liczbowych stąd "0" w metryczce KONIEC WAŻNEGO!
Rakugo. Specyficzne japońskie przedstawienie, trochę (ale tylko tak tyci-tyci) przypominające znane nam już o wiele bardziej stand-upy. Siedzący na scenie gawędziarz, nie ruszając się z miejsca, przedstawia widzom całkiem długą opowieść, wcielając się we wszystkie jej postacie samemu. Aby widzowie mogli je rozróżnić, zmienia natężenie głosu lub rusza lekko głową. Wszystkie historie tegoż gawędziarza (rakugo-ka) w zamyśle mają być zabawne i luźne.
Możecie się zastanawiać, dlaczego wyskoczyłem nagle z tak randomową "ciekawostką", ale piątka bohaterek opisywanego dzisiaj anime, jest właśnie takimi rakugou-ka. Energiczna i nierozgarnięta chłopczyca Marii, słodka niczym miód Kigurumi, chłodna i brutalna Gankyou, wiecznie pesymistyczna Kukuru oraz Tetora, której szczęście nigdy nie opuszcza. Przez 13 odcinków (i jedno OVA), będziemy śledzić właśnie ich losy.
W tym właśnie miejscu zazwyczaj bym powiedział "skończmy z opisywaniem tej fabuły, bo to nie streszczenie", ale...to tyle. Absolutnie nic więcej tutaj nie ma. W absolutnie każdym epizodzie - dokładnie tak jak głosi pojawiająca się czasami plansza z tekstem - będziemy obserwowali, jak dziewczyny razem spędzają czas i gadają o, no...po prostu wszystkim. Jeżeli jednak Joshiraku ograniczałoby się tylko i wyłącznie do tego, nie musiałbym teraz w sumie nic pisać. Bo i po co, skoro jedno ze zdjęć dodanych powyżej, wystarczyłoby za całą recenzję, a wam pozostałoby tylko zadecydować, czy macie ochotę na dużą ilość "słodkich dziewczyn robiących słodkie rzeczy".
Tutaj bowiem absolutnie co odcinek dzieją się rzeczy tak absurdalnie zabawne, że jeżeli boli was danego dnia brzuch, czy też macie po wysiłku dnia poprzedniego zakwasy...lepiej nie oglądajcie Joshiraku. Tutaj raczej nie tyle zaśmiejecie się pod nosem, czy lekko wypuścicie nim powietrze, ile raczej będziecie próbować powstrzymać się przed ekranem od głośnego śmiechu. Ciężko mi jednak powiedzieć, co tak konkretnie mnie tutaj bawiło, bo kurcze, w sumie to sam nie wiem. Po prostu siedziałem, oglądałem i co odcinek gromko się śmiałem.
Ogromna w tym zasługa świetnych, bardzo charakternych bohaterek. Każda z nich jest całkowicie różna i po przedstawieniu ich w akapicie na wstępie, nie będę się tutaj niepotrzebnie powtarzał. Moją ulubienicą została chyba rudowłosa Marii, z którą gagi wywoływały zawsze u mnie największy uśmiech. Nie gorsza była też Kukuru, której pesymizm był tak niesamowicie przerysowany, że - co powtarzałem w tym tekście i pewnie jeszcze nie raz powtórzę - ciężko było tej dziewczyny nie polubić. Jak w sumie zresztą każdej, ale po co się na ten temat niepotrzebnie rozpisywać. Sami zobaczycie, tym bardziej że żadna z bohaterek nie została zignorowana i wszystkie ciągle przewijają się przez ekran.
Humor w Joshiraku cechuje się całkiem sporą liczbą gier słownych i niesamowicie częstym łamaniem czwartej ściany (co dostrzeżecie już od pierwszego odcinka). Bohaterki są świadome tego, że są postaciami w adaptacji anime, często się do tego odwołując i np. odwiedzając budynek animującego je studia, czy kwestionujące to, czy czasami to wszystko nie jest po prostu snem. I o ile zazwyczaj przesadnie duża liczba zagrywek tego typu po prostu mnie denerwuje, tak tutaj brałem to z całym dobrodziejstwem inwentarza: tak dobrze jest zrobione. Nieco gorzej jest w kwestii wszelakich językowych niuansów, bo dla osoby nieznającej japońskiego, momentami może być ciężko. Wystarczy jednak trafić na dobre tłumaczenie, a wszystko będzie oglądało się naprawdę dobrze. Zresztą duża część gagów jest podawana na tyle wprost i tłumaczona, że nawet osoba nieznająca języka powinna większość zrozumieć. Fragment odcinka dotyczący rysowania pewnego kanji...kocham. Pamiętajcie, żeby dobrze stawiać w nim kreskę, bo inaczej nadziejecie psa na motykę :D
Każdy epizod dzieli się na pomniejsze - zazwyczaj trzy - historyjki, także nie sposób się nudzić. Nawet jeżeli nie spodoba nam się jeden fragment, możemy odbić to sobie innym. Odcinków nawet nie trzeba oglądać przesadnie po kolei (zresztą nie wiem, kto w ogóle mógłby chcieć tak robić...no chyba że fani Peach Boy Riverside :D), bo przez budowę fabuły praktycznie nic nie stracimy. Wygląda to zazwyczaj tak, że któraś z postaci rzuca luźnym, codziennym przemyśleniem...i później dzieją się rzeczy. Nawet się nie obejrzycie, a 24 minuty odcinka zlecą wam niczym 5.
Przez fakt rozgrywania się większości scen w jednym, malutkim pokoju (z okazyjnymi wypadami "na miasto"), nie było jak poszaleć z oprawą wizualną, ale twórcy ze studia J.C. Staff i tak zrobili, co tylko w ich mocy, aby przyjemnie się na to wszystko patrzyło. Jest kolorowo i dynamicznie, a przez absurd, do jakiego momentu są doprowadzane niektóre skecze, nawet to jedno pomieszczenie jest pełne życia i buzuje energią. A to wpadną Świadkowie Jehowy, a to kurier przyniesie gigantyczną choinkę, tworząc w efekcie dżunglę, a to będziemy...leżeć nad morzem (śmiechłem wtedy zdrowo). W żadnym razie nie jest więc monotonnie.
Nawet jeżeli nie słyszeliście też o Joshiraku wcześniej nic, a nic, to nie uwierzę, że nigdy o uszy nie obił wam się jego słynny ending. Nippon Egao Hyakkei, bo o nim mowa, stał się obiektem tylu memów, że ciężko go było w tej czy innej formie nie usłyszeć. Cały pierwszy wers to zresztą...jedno długaśne imię, które jest wzięte prosto z japońskiej opowieści ludowej Jugemu. Sama ona jest zresztą ponoć jedną z najbardziej popularnych historii wykorzystywanych...w rakugou. Fajna sprawa, co nie? Opening (Oato ga Yoroshikutte... yo!) wykonywany przez aktorki głosowe już tak memiczny nie jest, ale energia i tak bije z niego ogromna.
Co więc mogę zrobić teraz więcej, niż tylko wam szczerze Joshiraku polecić? Obok właśnie wychodzącego drugiego sezonu Mairimashita! Iruma-kun (i pierwszego zresztą też, po zakończeniu coś się o Irumie na blogu pojawi), jest to jedna z najlepszych komedii, jakie przyszło mi ostatnio obejrzeć i to nie tylko w kwestii anime. Tylko biorąc się za seans pamiętajcie, że to po prostu "anime pełne zwyczajnych, codziennych dialogów, tak aby widzowie mogli w pełni docenić to, jak słodkie są wszystkie dziewczyny" ;)
Rok produkcji: 2012
Typ: seria TV
Gatunek: okruchy życia, komedia, shonen
Ilość odcinków: 13 + OVA
Czas trwania odcinka: 24 minuty
Studio odpowiedzialne za produkcję: J.C. Staff