Graliśmy w Need for Speed - nadchodzi murowany hit?
Powrót do klimatów nielegalnych wyścigów i tuningowanych fur jest dla tej serii strzałem w dziesiątkę. Nowy Need for Speed zarządzi na polu gier wyścigowych.
Większość graczy, których znam, podchodzi do nowego Need for Speeda wyjątkowo euforycznie. Nic dziwnego. Seria powraca do czasów swojej świetności i miesza najlepsze elementy z najbardziej wychwalanych odsłon – Underground i Most Wanted. Choć miałem okazję pograć jedynie 10 minut, to muszę przyznać, że jestem wyjątkowo nakręcony. Co ciekawe, miałem do czynienia z niezwykle wczesną wersją gry. Na ekranie stale świecił się napis „pre-alpha build”. Skoro teraz ta gra prezentuje się tak dobrze, to aż strach pomyśleć, co nas czeka za parę miesięcy.
Demo było dosyć specyficznie podzielone. Najpierw miałem dwie minuty na kustomizację i tuningowanie pojazdu. Nowy garaż wyglądał dosyć dziwnie na zwiastunach, ale ostatecznie okazał się wyjątkowo wygodny i intuicyjny. Przeskakiwanie pomiędzy poszczególnymi elementami wozu odbywa się bardzo płynnie i dokładnie tak, jak podpowiada nam instynkt gracza. Nie marnujemy czasu na naukę nawigacji po menu. Opcji ingerowania w sam wygląd samochodu jest cała masa i w tak ograniczonym czasie nie zdążyłem dotrzeć do okienka z osiągami mojej fury. Generalnie miłośnicy modyfikowania aut będą przez całe godziny siedzieć radośnie w garażu.
Po upływie dwóch minut zostałem automatycznie przerzucony na miasto, by resztę danego mi czasu spędzić na ulicach. Need for Speed jest piękny. Graficznie prezentuje się w akcji niezwykle spektakularnie. Nocna metropolia i ściganie się wśród świateł zapalonych latarni budują fenomenalny klimat. Chciałoby się napisać coś o Szybkich i Wściekłych, ale to porównanie wydaje mi się nieco nie na miejscu. Gra EA jest nieco bardziej poważna z charakteru i trochę jakby... ambientowa. Na starcie zostałem od razu wrzucony do szybkiego wyścigu, ale potem mogłem dowolnie zwiedzać dzielnicę i prawdę powiedziawszy skupiłem się na beztroskim kręceniu się po okolicy. Jest w tym coś niezwykle relaksującego.
Wspomniany wyścig był tradycyjnym biegiem do mety z porozrzucanymi po drodze checkpointami. Mapa w rogu ekranu teoretycznie wskazywała mi najlepszą możliwą trasę, jednak nic nie stało na przeszkodzie, abym zboczył z wyznaczonej ścieżki. Jedynym warunkiem, jaki mnie ograniczał była konieczność zaliczenia wszystkich „bramek” w odpowiedniej kolejności. Ponadto na dzielni porozrzucane były dodatkowe zadania – wyścigi 1 na 1 oraz klasyczne czasówki. Odpalamy je po staremu – podjeżdżając w odpowiednie miejsce i wciskając przycisk.
Miłośnicy ostrej symulacji raczej nie mają tu czego szukać. Need for Speed oferuje system jazdy, który znajduje się gdzieś w połowie drogi między czysto automatowym szaleństwem a pełnym realizmem. Bez dwóch zdań czuć tu ducha Most Wanted, co mnie, jako osobę preferującą mniej zakorzenione w rzeczywistości gry, bardzo satysfakcjonuje. Oczywiście nie mogło w grze zabraknąć punktów przyznawanych za różnorodne wyczyny. Każdy drift, odpalenie NOSa, czy też wyminięcie o włos innego pojazdu nagradzane jest punktami. Myślę, że śmiało możemy założyć pojawienie się w pełnej wersji jakiejś formy rozwoju opartej o te punkty. Póki co, służyły one do rozmieszczenia poszczególnych graczy na tabeli wyników.
Jedyne co mam do zarzucenia tej wersji demo jest to, że miałem tak mało czasu na zabawę. Te 10 minut wystarczyło, by skutecznie nakręcić mnie na nowego Need for Speeda i jednocześnie było to zbyt krótko, by zaspokoić rozpaloną ciekawość. Gra wyjątkowo trzymała się kupy, jak na tak wczesną wersję. Jeśli tak dalej pójdzie, to mamy murowany hit.