Wyniki konkursu na najlepszą recenzję gry z oferty PS Plus

Konkurs
1115V
Wyniki konkursu na najlepszą recenzję gry z oferty PS Plus
redakcja | 03.08.2018, 20:33

Drodzy Czytelnicy, z lekkim poślizgiem, ale miło nam ogłosić laureatów konkursu na najlepsze recenzje gier z bieżącej oferty PS Plusa. Zwycięzca oraz trzej wyróżnieni autorzy zgarnęli subskrypcje PS Plusa i prenumeraty PSX Extreme. 

Najlepszą recenzję, zdaniem redakcji PSX Extreme i przedstawicieli PlayStation Polska, popełnił Piotr Czulak, który ze swoim tekstem (recenzje Heavy Rain) trafił do aktualnego wydania PSX Extreme. Autor otrzymał w nagrodę roczny abonament PS Plus i półroczną prenumeratę PSX Extreme. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Autorzy trzech wyróżnionych prac, które prezentujemy poniżej, zgarnęli kwartalne subskrypcje Plusa i kwartalne prenumeraty PSX Extreme (z autorami skontaktujemy się drogą mailową, tak że prosimy wypatrywać maila). 


Heavy Rain - Michalina „Majkela” Adamczyk

Dawno, dawno temu, w zamierzchłych czasach, których nie pamiętają już nawet najstarsi górale, istniało coś takiego jak telewizja. To niegdysiejsze szczytowe osiągnięcie techniki służyło do transferu na wielkie odległości treści audiowizualnych i wyświetlania ich na ekranach ku uciesze odbiorców. Ten pierwowzór YouTube’a pozwalał w zaciszu domowego salonu oglądać filmy. Od tamtego czasu jednak sporo wody w Wiśle upłynęło i dzisiaj mamy lepsze medium rozrywkowe – interaktywne gry komputerowe i konsolowe. I tylko jakoś starych czasów żal…

I to żal na tyle, że co poniektórzy w branży gier stwierdzili, że przywrócą świetność filmom. W końcu nic złego nie ma w tym audiowizualnym doświadczeniu, w którym jesteśmy jedynie biernym obserwatorem. I zanim powstała prawdziwa awangarda świata gier, ktoś stwierdził, że wypada jakąś namiastkę interaktywności jednak dorzucić. Tak powstały interaktywne filmy, z kultowym Dragon’s Lair, wybitnymi (oraz miernymi) produkcjami produkcjami Telltale czy w końcu – dzieła Quantic Dream, wśród których znajduje się nasz dzisiejszy bohater, Heavy Rain.

To bohater ogólnie znany i poważany w swojej kategorii, w którym jednak bardzo mało jest faktycznej gry. Nie od dziś wszak wiadomo, że David Cage – twórca i scenarzysta gry – stawia na całkowicie inne aspekty, immersyjność rozgrywki dodając często „przypadkiem”. Na co zatem stawia Dawid Klatka (jakże znamienne jest to nazwisko po polsku!)? Na filmowość. Heavy Rain, tak jak i inne produkcje ze stajni Kwantowego Snu, mają kopać gracza z półobrotu prosto w twarz swoją opatentowaną technologią Imołszyns™. Niemal każda scena czy sekwencja, w której – cóż za dziwy! – możemy sterować postacią, jest wymuskana właśnie po to, by podciąć nam nogi, powalić na ziemię i wetrzeć cebulę prosto w oczy, wyciskając przy tym oceany łez. Proste, skuteczne i… ukrywające niedostatki zarówno mechaniki, jak i fabuły.

Ale po kolei. Heavy Rain przedstawia się jako thriller psychologiczny, w którym główny bohater, Ethan, w wyniku tragicznego wypadku traci swojego syna, Jasona. To powoduje rozpad jego rodziny, a sam bohater popada w depresję. Na całe szczęście sąd rodzinny przyznaje mu możliwość widzenia się z drugim z synów, Shaunem. Ten jednak pewnego dnia znika w dziwnych okolicznościach na placu zabaw i wszystko wskazuje na to, że stał się kolejną ofiarą tajemniczego Zabójcy z Origami… Nie jest to może najbardziej odkrywcza fabuła świata, ale przyznać należy, że ma spory potencjał zarówno do ucebulenia oczu gracza, jak i stworzenia sensownego świata przedstawionego. A ten zwiedzać będziemy wcielając się naprzemiennie w jedną z 4 postaci: wymienionego już Ethana, który będzie samotnie szukać psychopaty, by odzyskać syna, Madison, która – jako reporterka – całkiem przypadkiem wpada na Ethana, Normana, który z ramienia FBI będzie próbował rozwiązać tę sprawę, oraz Scotta, który jako prywatny detektyw dołoży swoje 3 grosze (czy też raczej centy). I tylko od naszych działań zależy, czy chłopiec się odnajdzie i czy wszyscy bohaterowie przeżyją.

I tutaj objawia się największa słabość gry: fabuła współtworzona przez gracza. To nasze, często niedoskonałe, wybory decydują, co się stanie. Wiemy praktycznie tyle, co i bohaterowie, więc często nie jesteśmy w stanie przewidzieć skutków. A gra nie ułatwia sprawy, bo często opcja typu „Wejdź w kałużę” oznacza pobiegnięcie na szczyt najbliższego wieżowca i skoczenie do niej na główkę, co oczywiście zabija bohatera. Dodatkowo fabuła jest pełna sprzeczności, rzucając nas z wręcz patetycznych, emocjonalnych do bólu scen do sytuacji tak kiczowatych i absurdalnych, że Matrix się zagina. W jednych płaczemy z emocji, w drugich – ze śmiechu. Ot, typowy thriller klasy B (czasami wręcz Z) na siłę wymuszający emocje i pełen dziur fabularnych.

Podsumowując to wszystko, warto w Heavy Rain zagrać. No bo przecież w grach chodzi zwłaszcza o emocje, a technologia Imołszyns™ daje radę. Klimat tej gry, gęsty choć często absurdalny, oraz niebywała filmowość tylko temu sprzyjają. Smagając ciężkim deszczem w twarz…

Ocena: 6/10


Absolver - Przemysław Zieliński

Niektóre rzeczy w grze będącej przedmiotem tego wywodu pasują jak pięść do nosa oraz kolejne, które sprawiają, iż rozumiemy, że ten nos to jednak jest nasz nos i nawet jeżeli biją to biją tak, że zachwyca. No bo jak ma nie zachwycać?

W bramce numer jeden mamy grę Absolver. Określana jako Online Melee Action, gra Action RPG z perspektywy trzeciej osoby. Osadzona w otwartym świecie tułaczka od mordobicia do mordobicia (maskobicia?), w której naszym celem jest chodzenie, machanie rękoma i nogami tak, aby te trafiały z dużą prędkością w części ciała innych postaci, które w danym momencie robią coś podobnego. Kiedy już osiągniemy jakiś poziom maestrii w tej dziedzinie, dostajemy zlecenie na pozbycie się czterech kropek z mapy, która czytelnością przypomina receptę wypisaną przez lekarza równocześnie cierpiącego na zespół Tourette’a i chorobę Parkinsona. Brzmi znajomo? Musi, ponieważ kolejnym celem gry w Absolvera jest unikanie porównań do Dark Souls. Gdy jednak zaczniemy to…

Przechodzimy do bramki numer dwa, i trzy, bo jednak limit znaków wybacza mniej niż IPN. W niej Witold Gombrowicz zerka na Absolvera zza węgła, niczym Snake kiedy jeszcze kamera była do kitu, a że w Absolverze do kitu jest w stopniu równym, lecz ujęciu innym to się nawet zgadza. Co w bramce numer trzy zapytasz czytelniku. A w bramce numer trzy stoi gramofon na starym, odrestaurowanym stoliku, a z tegoż gramofonu wydobywa się dźwięk płyty „Cztery i pół” szczecińskiego duetu Łona i Webber.   

Tak wygląda scena naszego dramatu, a że Absolver długością swojej fabuły nie zawstydzi nawet średniej objętości dzieła scenicznego to zasady jedności miejsca, czasu i akcji trzymać się będziemy jak Wander kolosa. Nasz rozgrzeszacz to tytuł o chodzeniu i biciu się, a więc jak to chodzenie i bicie się wygląda?

System walki można określić jako dziecko Remember Me i Dark Souls. Misja unikania porównań zakończona klęską. Na początku mamy do wyboru trzy klasy wraz z odpowiadającymi im umiejętnościami oraz podstawowym repertuarem zagrań. W miarę rozwoju postaci możemy konkretne uderzenia podmieniać i układać w serie wymachów niczym w debiucie Dontnod, a przy tym każdy z tutejszych pressenów podlega skalowaniu rodem z gier From Software, gdzie poszczególne atrybuty postaci powiązane są z efektywnością konkretnych komend. System jest w miarę jasny i klarowny dla znających wyżej wymienione gry, a dla niewtajemniczonych przyjazny niczym Rosja Skripalom. Co cesarskie trzeba jednak cesarzowi oddać, bo o ile system nie działa poza walkami jeden na jednego i daje wrażenie jeszcze mniej przystosowanego do nierównych szans niż For Honor, tak jest to na tyle innowacyjne podejście do tematu, że przynajmniej nagroda za uczestnictwo się należy. Chodzenie jak chodzenie. Świat otwarty, wielki jak Malta. Tutorial kłamie jak ludzie na pierwszych randkach, dając nam soulsowy skrót, a później podobne rozwiązania obecne są jak prawa pracowników w umowie zlecenie. Estetyka gry oscyluje gdzieś pomiędzy Rime i The Witness, ale z konkretnymi pokładami niewyrażonej agresji.

O co jednak chodziło z tym Gombrowiczem i Łoną zapytasz. Otóż jeżeli Absolver to dziecko Remember Me i Dark Souls to jest to dziecko zdolne, lecz leniwe. Kazali przeczytać Ferdydurke, to przeczytało streszczenie. Koledzy mówili, że Łona śmieszny, to płytę ściągnęło i tyle. Zarówno Witold Gombrowicz, jak i Adam Zieliński sprawnie pokazują relację między formą i treścią, bardzo często postmodernistycznie bawiąc się przerostem tej pierwszej nad tą drugą. Absolverowi został ten przerost tylko w wersji dosłownej. Tryb online jest oparty na ciągłym zawieraniu małych sojuszy z graczami przebywającymi w naszym świecie lub walkami z nimi oraz sporej dozie kurtuazji, a przy tym jest jednak pusto i powtarzalnie. Post-game poza jeszcze większa dozą biegania i kopania jest łysy jak zawodnicy MMA. 

Taki to Absolver. Z recenzenckiego punktu widzenia koszmar. Jeżeli oceną będzie zachęta do kupna to skłamałbym jeżeli powiedziałbym, że stosunek jakośc/cena to Huawei. Apple też nie, bo chociaż ładne, to nie zawsze działa. Ogólnie, żal kupić, a jeszcze większy nie mieć i nie zagrać. Kropka. 

Ocena: 7/10


Rayman 3 HD - Bartossy

„Kuć żelazo, póki gorące” – prawdopodobnie tak brzmi ulubione przysłowie Ubisoftu. Jeszcze dobrze nie opadł kurz po udanej premierze Rayman Origins, a francuski producent już serwuje nam sentymentalny powrót do przeszłości (czyt. kotlet)  w postaci gry Rayman 3 HD. No cóż, marka powróciła do zbiorowej świadomości i znów święci sukcesy, więc czemu by tej chwilowej popularności nie wykorzystać odświeżając klasyczną odsłonę?

Taki jest biznes, a jaki jest ten remaster? Rayman 3 HD nawiązuje do ubisoftowej tradycji odświeżania gier, czyli jest sklecony naprędce, ale także do bólu poprawny. Gierka śmiga ze względnie stałą liczbą 60 klatek na sekundę, ale jest wyświetlana jedynie w rozdziałce 720p. Dlaczego? Zgodnie z moją teorią Ubisoft poskąpił środków na dostosowanie assetów, tak by wyglądały dobrze w wysokiej rozdzielczości, bo przecież bijący w sercu PS3 RSX bez większych trudności wyświetliłby w Full HD tytuł, którego korzenie sięgają 2003 roku. Nie będę owijał w bawełnę, dopisek HD oznacza w przypadku Raymana jedynie większą ilość pikseli. Gdy moim oczom ukazało się rozmyte menu to przez chwilę poważnie zastanawiałem się nad wizytą u okulisty. Tekstury i modele postaci są żywcem przeniesione z wersji oryginalnej i tylko dzięki ponadczasowej stylistyce i talentowi ich autorów dalej można patrzeć na nie z umiarkowaną przyjemnością. Dodam jeszcze, że z gry cichcem wycięto kilka efektów graficznych i z tego względu koronę najlepiej wyglądającej edycji ciągle posiada leciwa wersja PC. Pomimo tego, iż technologicznie Rayman 3 trąci myszą jego oprawa przetrwała próbę czasu, gdyż czysto artystycznie to ciągle jest najwyższa półka. Projekty postaci są dopracowane, przemyślane, ale również robią wrażenie pomysłowością – Rayman wraz ze swoją świtą bez wstydu mógłby pokusić się o angaż w jakiejś animacji Pixara.

Pod względem rozgrywki Rayman 3 to klasyka trójwymiarowych platformówek. Przemierzamy poszczególne miejscówki skacząc po platformach, rozwiązujemy proste zagadki logiczne, od czasu do czasu musimy sprać mordy niewielkiej grupce przeciwników, a na końcu każdego większego etapu czeka nas nieszczególnie trudna, acz pomysłowa i dobrze zaprojektowana przeprawa z bossem. Gdzieś w tle przewija się prosta fabułka o ratowaniu świata, doprawiona charakterystycznym dla Raymana urokiem i szczyptą lekkiego humoru. Ten znany nam na pamięć przepis został w produkcji Ubisoftu zastosowany z zachowaniem idealnych proporcji i właśnie dlatego stareńka „trójka” niezmiennie może być uznawana za przykład wzorowego level designu. Zróżnicowane lokacje i umiejętne wykorzystanie mechaniki power-upów sprawiają, że przez około 10 godzin potrzebnych do ukończenia gry nawet przez chwilę nie zaznałem uczucia znużenia. Natomiast często odczuwałem frustrację, pojedynkując się z toporną kamerą i nie do końca przemyślanym systemem celowania w przeciwników. Remaster to idealna okazja, żeby tego typu problemy naprawić, ale znając ascezę poprzednich remasterów Ubisoftu nie mogę powiedzieć, iż jestem rozczarowany…

Obcując z tą reedycją zaczęło mnie irytować coś czego nie mogłem doświadczyć jako dzieciak ogrywający lata temu oryginał na PC. Boże, dialogi w tej grze to prawdziwa skarbnica sucharów, przedatowanych sucharów. Byłem zażenowany tym bardziej, że wciąż doskonale pamiętam genialnie zagraną pełną polską wersję językową Raymana 3, która dodatkowo potrafiła rozbawić błyskotliwym humorem za sprawą brawurowego tłumaczenia autorstwa Bartosza Wierzbięty. Niestety, chcąc zagrać w reedycję jesteśmy skazani na oryginalną wersję językową, która w tym przypadku nie dorasta do pięt polonizacji.

Mam wielki problem ze sprawiedliwą oceną Raymana 3 HD. Określanie tej edycji gry mianem remastera graniczy z przesadą. Tak naprawdę jest to po prostu zwyczajny, niewnoszący większych zmian port na nowe platformy. Natomiast sam tytuł pomimo sędziwego wieku może bez kompleksów stawać w szranki z wieloma współczesnymi konkurentami i niejednokrotnie wyjdzie z takich batalii zwycięsko. Fani trójwymiarowych platformówek mają dobrą okazję do nadrobienia bardzo dobrego tytułu. Tym razem ze względu na wdzięczny materiał źródłowy Ubisoftowi się upiekło. Z przekąsem, ale polecam.

Ocena: 7/10


Laureatom jeszcze raz gratulujemy, a wszystkim dziękujemy za udział w zabawie!

Źródło: własne

Komentarze (10)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper