Wyniki konkursu na najlepszą recenzję gry z oferty PS Plus [sierpień]
Drodzy Czytelnicy, czas na wyniki drugiej odsłony naszego konkursu, w którym recenzujecie gry z aktualnej oferty PS Plus. Zwycięzca oraz trzej wyróżnieni autorzy zgarnęli subskrypcje PS Plusa i prenumeraty PSX Extreme.
Najlepszą recenzję, zdaniem redakcji PSX Extreme i przedstawicieli PlayStation Polska, popełnił Grzegorz Kurek, który ze swoim tekstem (Mafia III) trafił do aktualnego wydania PSX Extreme. Autor otrzymał w nagrodę roczny abonament PS Plus i półroczną prenumeratę PSX Extreme.
Autorzy trzech wyróżnionych prac, które prezentujemy poniżej, zgarnęli kwartalne subskrypcje Plusa i kwartalne prenumeraty PSX Extreme (z autorami skontaktujemy się drogą mailową).
Bound by Flame - Sebastian "Sebicz" Deli
Wyobraź sobie taką sytuację: należysz do najemnej grupy wojowników, wynajętej do ochrony magów dokonujących pradawnego rytuału, mającego przechylić szalę w wojnie z Władcami Lodu. Cała operacja bierze w łeb, skutkiem czego wstępuje w ciebie demon, pozwalając ci na korzystanie z piromancji. W Bound by Flame takie właśnie witają cię okoliczności.
Na początku gry wybieramy standardowo płeć i aparycję bohatera oraz imię, niestety nikt nie będzie się do nas w ten sposób zwracał – niegrywalne postaci do samego końca wołać nas będą ksywą Vulcan. Rzecz ma miejsce w krainie Vertiel, która jest dość typową wersją „świata RPG”. Korytarzowe środowisko gry nie zachęca do przesadnej eksploracji, szczególnie że pobocznych misji nie ma zbyt wiele. W 2014 roku, gdy gra ukazała się na rynku, mogło to być dużym minusem, dzisiaj jednak wiele osób zmęczonych rozrośniętymi do niedorzeczności piaskownicami odetchnie z tego powodu z ulgą. Ja odetchnąłem.
My precious
Demon, który wstępuje w gracza, zaczyna się tam wygodnie mościć i zajmować coraz więcej miejsca. Towarzyszy temu zawsze słowna próba sił, zmontowana nieco jak wewnętrzne potyczki Golluma ze Smeagolem we Władcy Pierścieni. Z tym faktem wiąże się być może najciekawszy element gry. Oto możemy demonowi odmówić współpracy, co rozwija talenty heroiczne, albo pozwolić mu na dobre się w protagoniście rozgościć, co daje np. dodatkowe punkty siły, ale zmienia też bohatera w inny sposób, najczęściej fizycznie. Podczas jednej ze zmian możemy pozwolić na doprawienie sobie rogów, które uniemożliwiają nam późniejsze założenie hełmu dodającego punkty defensywy. Trzeba zatem odpowiednio wybierać, w zgodzie ze swoim stylem walki i wirtualnym kręgosłupem moralnym. To zresztą inny mocny motyw produkcji. Oprócz polemiki z demonem często zmuszeni jesteśmy do podejmowania decyzji tworzących fabularne rozwidlenia, co może być zachętą do ponownego przejścia gry i dokonania innych wyborów.
Ciekawie wygląda też system rozwoju postaci – mamy do wyboru trzy drzewka: po jednym dla wojownika, rangera i piromanty. Dodatkowo możemy odblokować kilkadziesiąt zdolności (np. za wykonanie kumulatywnego zadania w stylu „zabij tym mieczem daną ilość przeciwników”) oraz korzystać z udanego systemu craftingu. Miłośnicy RPG raczej nie będą się w menu nudzić.
Łyżka dziegciu...
Nie wszystko jednak zagrało. Weźmy choćby system walki, czyli coś, co w RPG akcji powinno błyszczeć. Na początku zapowiada się dobrze: mamy kilka rodzajów broni, przełączanie postawy, blok, aktywną pauzę. Niestety, szybko okazuje się, że cała ta rpgowa menażeria skalana jest przez techniczne niedociągnięcia. Lokowanie na celu czasem niedomaga, wysyłając bohatera do walki w przeciwnym kierunku. Kamera potrafi dać się we znaki, w czym nie pomagają wąskie korytarze lokacji. Aktywna pauza okazuje się mieć niewielki wpływ na rozgrywkę. Poziom trudności bywa nierówny, wysyłając do walki z Vulcanem zbyt dużą ilość przeciwników lub dając im nieprzyzwoitą ilość zdrowia. Na szczęście zwykle towarzyszy nam wtedy jakiś bohater niezależny, który ściąga uwagę wrogów także na siebie, jednak i on często pada pierwszy.
...w beczce miodu
To wszystko jednak nie powinno przesądzać o skreśleniu tej produkcji, bo więcej jest w niej elementów, które trzymają przy padzie do końca. Jest drużyna ciekawych postaci, z którymi można wchodzić w relacje i romansować (z tego miejsca chciałbym gorąco pozdrowić sado-maso czarodziejkę Edwen), wzorem produkcji BioWare. Wiele czasu spędziłem na konwersowaniu z barwnymi bohaterami, z błyskotliwym szkieletem Mathrasem na czele. Duży plus za humor i brak cenzury, dzięki czemu można posłuchać naprawdę kwiecistych dialogów. Klimatu dodaje też świetna muzyka Oliviera Deriviere – tak dobra, że polecam jej swobodnie słuchać także w oderwaniu od gry. Nawet jeśli nie można Bound by Flame zaliczyć do rpgowej ekstraklasy, w to po prostu warto zagrać. Szczególnie w oczekiwaniu na nowe Dragon Age, Wiedźmina i Dark Souls – gry, do których stylistycznie nawiązuje, a które nie wiadomo kiedy dostaną swoje kontynuacje. Lepszej okazji niż w PS Plus nie będzie.
Ocena: 7-/10
Mafia III - Paweł Pajor
Jaka piękna katastrofa! Takie słowa cisną się na usta po skończeniu Mafii III. Aczkolwiek słowo „piękna” być może nie jest do końca trafione, jako że graficznie gra momentami wygląda, jakby miała korzenie jeszcze w poprzedniej generacji. Nie zrozumcie mnie źle: to wciąż bardzo grywalny, doskonale opowiedziany i klimatyczny tytuł, który to jednak został dotkliwie skrzywdzony przez grzech główny gamingu: powtarzalność. Nawet najlepszy gameplay po pewnym czasie po prostu się nudzi, a twórcy Mafii nie robią nic, aby ten zabójczy efekt odwrócić. Mam też wrażenie, że to sami gracze ukręcili sobie w tym przypadku pętle na szyję. Nie wiem jak wy, ale ja zdecydowanie wolałbym grę krótszą, ale bardziej intensywną i zróżnicowaną. Ba, zadowoliłaby mnie nawet 8-godzinna rozgrywka, ale na tak wysokim poziomie jak początek i epilog Mafii III. Wobec powszechnego w środowisku hejtu na krótkie gry dostaliśmy coś jeszcze gorszego: przedłużony na siłę i wypchany pustą zawartością moloch.
A mogło być naprawdę pięknie. Początek gry jest wprost wyborny: efektowne, świetnie wyreżyserowane przerywniki filmowe: wprowadzenie bohaterów, z którymi można się identyfikować, wchłonięcie w klimat i realia świata przedstawionego. Wszystko tu zagrało tak, jak trzeba i po pierwszych paru godzinach można się było spodziewać, że dostaniemy sandboks pokroju Horizon Zero Dawn. Potem jednak Lincoln zaczyna mieć mocarstwowe plany podbicia całego New Bordeaux, a nasz początkowy entuzjazm topnieje niczym bałwan na pustyni.
Cała gra opiera się na systemie, według którego główny bohater, Lincoln Clay, przejmuje kolejne dzielnicę New Bordeaux, odbijając ją z rąk bossów narkotykowego półświatka. Aby jednak przejąć kontrolę nad dzielnicą trzeba wybawić danego herszta z kryjówki, naruszając podwaliny jego biznesu: okradając kluby, niszcząc bimbrownie czy też demolując sklepy.
Brzmi ciekawie? Takie jest. Za pierwszym razem. Gdy robimy to drugi, piąty i dziesiąty raz to zaczyna to wyglądać bardziej jak praca niż zabawa. Nie byłoby to istotnym problemem, gdyby były to tylko opcjonalne misje dla największych zapaleńców, jednakże są one niezbędne do dokończenia głównego wątku, co jest sporym absurdem i niemal policzkiem dla mocno skupionych na fabule poprzednikach.
Niekończąca się feeria bliźniaczych zadań pobocznych (które, podkreślam, są niezbędne do popchnięcia fabuły dalej!) potrafi odebrać smak gry nawet najbardziej zatwardziałemu fanowi prologu oraz dwóch pierwszych odsłon. Na całe szczęście gra broni się warsztatowo: model jazdy samochodów jest bardzo przyjemny, strzelanie zrealizowano wzorowo (soczyste bronie, bullet time, ataki wręcz), cała ekonomia gry oraz system ulepszeń również dają radę. Z tego powodu gra potrafi dać sporo radości i jeśli istnieje tytuł, w który powinno się grać „na raty”, to jest to właśnie trzecia Mafia.
Zwłaszcza że przedstawione przez twórców z Hangar 13 miasto New Bordeaux (inspirowane Nowym Orleanem) to szalenie klimatyczne miejsce. Co mnie jednak zaskoczyło to fakt, że jest to raczej brudny, szary i przytłaczający klimat. Po przedpremierowych gameplayach i zapowiedziach spodziewałem się raczej „neonowo-jazzowej” atmosfery, jednakże nie poczytuje tego wcale jako wadę tego tytułu. Prawdziwą wisienką na torcie w kwestii klimatu jest ścieżka dźwiękowa: Któż nie lubi zachodu słońca przy dźwiękach „House of the Rising Sun”?
Kolejnym ciekawym elementem miasta jest wszechobecny rasizm występujący w radiu, na ulicach czy nawet w wykrzykiwanych przez przeciwników obelgach. Daję to bardzo ciekawą perspektywę wobec głównego bohatera, przez co kontrowersyjny wybór czarnoskórej postaci wydaje się być uzasadniony i po prostu ciekawszy, aniżeli tradycyjny włoski protagonista.
Mafia III dzierży berło najbardziej nierównej gry tej generacji konsol. Paradoksalnie jest to więc idealna gra do spróbowania za pośrednictwem PS Plus: część osób odbije się od zalewu jednakowych, powtarzalnych misji, a część zachwyci się wspaniałą fabułą i klimatem Nowego Orleanu, który wylewa się z ekranu. Ja sugeruje wam dać grze szansę i samemu zdecydować, które opinie o grze są prawdziwe.
Ocena: 6+/10
Serious Sam 3: BFE - Mariusz Trepka
Miejsce narodzin Poważnego Sama do dziś budzi grozę konsolowej gawiedzi. Gdzieś w roku 2000, gdy prym na biurkach graczy wiodły wielkie białe pudła wspierane kineskopowym wybielaczem oczu, w ramach prezentacji nowego silnika graficznego chorwackie studio Croteam stworzyło demo, w którym hordy potworów atakowały naszego śmiałka zupełnie bez uzasadnienia, czy podania racjonalnej przyczyny. Deweloperzy chyba nieświadomi tego co czynią, wykreowali bohatera już w założeniach archaicznego. Twardego i bez atencji podchodzącego do problemów egzystencjalnych swych wrogów, mającego za nic ciepło świątecznej atmosfery, czy łzy dziewczęcia ronione do księżyca. Gościa, który nie potrzebował wsparcia drużyny, murków czy innych osłon terenowych, nie wspominając o jakiejkolwiek taktyce walki. Liczył się tylko spust rozgrzany do czerwoności, sugestywny i ciężki jak betonowe kalosze klimat egipskiego lata z równoważącym to ironicznym humorem głównego bohatera. I to jak najbardziej wypaliło. Wtedy...
Why so serious Sam?
Trzecia część jest prequelem całej serii, jak wskazuje sam podtytuł - Before First Encounter i w zasadzie toczy się po tych samych torach utartych schematów. W pakiecie z grą znajdziemy dodatkowo rozszerzenie o filmowo brzmiącej nazwie Klejnot Nilu, o którym można powiedzieć tylko tyle dobrego że jest. Zresztą bardzo kinowo prezentują się tu też przerywniki fabularne, niektóre jakby żywcem zmontowane z warsztatu Sławomira Idziaka. Gdy kamera szarżuje wokół naszego herosa, lub obejmuje cały kadr lecącego helikoptera z góry, immersja natychmiast porywa i skłania do odegrania roli mięśniaka ratującego po raz enty świat. Plastyczność montażu należy zaliczyć jak najbardziej na plus.
W żadnym razie nie można tego samego powiedzieć o fabule. Ponownie nasz bohater ląduje w Egipcie i co ciekawe znowu ma do wybicia tabuny wrażych kosmitów chcących zawładnąć Ziemią. Nasz dzielny heros ma cały czas kontakt telefoniczny ze swoim alter ego w spódnicy, a ich dialogi popychają akcję do przodu i starają się być śmieszne. Niestety czasami jest wręcz odwrotnie. Ugrzeczniony Sam, który mówi, że kocha swoją asystentkę, ociera się wręcz o profanację. Brakuje ikry w tym związku
Twórcy wprowadzili jednak kilka nowości próbujących trochę ożywić rozgrywkę. Po pierwsze nasz Samuel potrafi biegać, co w poprzednich częściach było możliwe tylko po założeniu cudownych tenisówek. Wykonuje również dekapitację wrogów poprzez tak zwane ataki melee, które niestety są nudne i bez polotu. Ot, po prostu odrywamy oponentowi głowę albo kopiemy delikwenta w dal.
Nie ma żadnych skoków w bok, tak jak to miało miejsce we wcześniejszych przygodach. Ani jednego tąpnięcia, zaskoczenia.
Walka z bossami zasadniczo ogranicza się do wyboru odpowiedniej broni. Nie ma tu grama inwencji czy jakiegoś patentu, który gwarantowałby sukces w walce i satysfakcję gracza, tak fajnie motywującego w Painkilerze, który przecież wzorował się na Samie. Zagadki logiczne nie istnieją, czasami aby wczytać kolejny etap, wystarczy powyłączać przyciski zasilające działka blokujące nam przejście, co zakrawa na żart. Seriously. Gdzie podziały się zapadnie, lewitujące platformy. Cokolwiek. Nowe bronie również irytują, jak choćby smycz łącząca kilku przeciwników i rozrywająca ich na strzępy, zamiast bawić. Mapy także nie zachwycają wielkością czy szczególnym rozbudowaniem, a Kair jest chaotycznym, szaroburym labiryntem na którym wielu graczy po prostu ugrzęzło. Dalej jest znacznie lepiej, jednak niesmak pozostaje. Akcja toczy się w piramidach, świątyniach, opuszczonych stanowiskach archeologicznych.
Zagraj to jeszcze raz sam, Sam
Najważniejsze pytanie pozostaje otwarte - jak się w to gra? O dziwo nad wyraz dobrze, jeśli nie mieliście do czynienia z pierwowzorem na PC, gdzie tekstury w wyższej rozdziałce i żywsze oświetlenie wywołują lepsze wrażenie, mimo to PS3 nie ma się czego wstydzić. Akcja praktycznie nie zwalnia napędzana furią gitarowych dźwięków, a jeśli mieliście ciężki dzień w pracy lub w szkole, trzeci Sam na pewno pozwoli wyżyć się wewnętrznemu frustratowi drzemiącemu w Waszych trzewiach. Tylko żeby Was krew nie zalała.
Ocena: 6/10
Laureatom jeszcze raz gratulujemy, a wszystkim dziękujemy za udział w zabawie!