SplitScreen: Killzone (PS2)

Gry
1401V
SplitScreen: Killzone (PS2)
VergilDH | 24.11.2010, 10:30
PS3

Z okazji dziesiątej rocznicy pobytu Playstation 2 na europejskim rynku, postanowiłem przypomnieć najlepszy moim zdaniem split screen na tej konsoli, a więc grę Killzone. Przy okazji, inaugurując nowy dział, powstały jako odpowiedź na apele czytelników odnośnie artykułów o grach, umozliwiających rozgrywkę na podzielonym ekranie. Zatem, witamy w dziale SplitScreen!Z okazji dziesiątej rocznicy pobytu Playstation 2 na europejskim rynku, postanowiłem przypomnieć najlepszy moim zdaniem split screen na tej konsoli, a więc grę Killzone. Przy okazji, inaugurując nowy dział, powstały jako odpowiedź na apele czytelników odnośnie artykułów o grach, umozliwiających rozgrywkę na podzielonym ekranie. Zatem, witamy w dziale SplitScreen!


Wspomnień czar

Dalsza część tekstu pod wideo

Sześć lat. Dokładnie sześć lat temu, z podziwem oglądałem screenshoty z nadchodzącego shootera od Guerrilla Games, o wiele mówiącej nazwie – Killzone. Był to pierwszy FPS wydany przez Sony, który w założeniach miał stać się dla PS2 tym, czym było HALO dla pierwszego Xboxa. Czy mu się to udało? Cóż, gra nie zdobyła aż tak ogromnej popularności jak konkurent, aczkolwiek wyrobiła sobie uznanie w sercach graczy i utorowała drogę kolejnym częściom serii, które ukazały/ukażą się na Playstation 3. Jako, że dzisiaj mija dziesięć lat od europejskiej premiery PS2, postanowiłem zabrać Was w podróż w przeszłość… A więc, ruszamy!

Słówko o fabule


Killzone

opowiadał o konflikcie pomiędzy dwoma walczącymi ze sobą korporacjami: ISA i rządzonym przez dyktatora Visariego, Helghastem. Ci drudzy, bez żadnego ostrzeżenia zaatakowali Vektę – planetę zarządzaną przez ISA (przypominającą wyglądem Ziemię). Kiedy wydawało się, że jakikolwiek opór przestawał mieć sens, czwórka bohaterów (Templar, Rico, Luger i Hakha), starała się ze wszystkich sił przechylić szalę zwycięstwa na stronę „dobrych”. W rezultacie, ich działania okazały się na tyle skuteczne, że w końcu front został przeniesiony na Helghan (w myśl zasady, wedle której „najlepszą formą obrony jest atak”). Szybko jednak przerodził się on w kolejną rzeź, z której w jednym kawałku wyszły jedynie niedobitki. Jak potoczą się dalsze losy konfliktu? Cóż, Killzone 3 zbliża się wielkimi krokami, więc zaniedługo sami odpowiemy sobie na to pytanie.


Kwintesencja rozgrywki


Już na początku chciałbym wspomnieć o jednej, bardzo ważnej kwestii, rzutującej na cały ten tekst. Killzone jest według mnie, jeśli nie najlepszą grą na Playstation 2 w ogóle, to na pewno najlepszym tytułem posiadającym możliwość gry na podzielonym ekranie, w jaki kiedykolwiek dane mi było zagrać. Dlaczego? Cóż, na uzasadnienie tej opinii składa się kilka czynników. Pierwszy, najbardziej subiektywny: była to moja pierwsza gra na poczciwą Czarnulkę i zarazem pierwszy tytuł, w jaki mogłem zagrać wspólnie ze znajomymi. Z nostalgią wspominam czasy, w których toczyliśmy batalie przeciwko sterowanym przez konsolę żołnierzom wroga, którzy…

No właśnie – oto i drugi powód. Sztuczna inteligencja przeciwników to po prostu arcydzieło. Boty zdawały się naprawdę myśleć, próbowały zachodzić nas z flanki, zazwyczaj chodziły grupami (w kupie siła?), spotkanie któregoś z nich samotnie należało do absolutnej rzadkości. Ostatnio miałem okazję odświeżyć sobie ten tytuł i dosłownie padłem, gdy zobaczyłem, że w czasie kiedy dwóch przeciwników weszło do budynku by uzupełnić zapasy amunicji, dwóch zostało na zewnątrz, by utrudnić wystrzelanie tamtych przez okna jak kaczki. Zbierali amunicję, zmieniali broń, dążyli do wypełnienia zadań, jakie zostały przed nimi postawione – słowem, bardzo często miało się wrażenie, że grało się przeciwko prawdziwym graczom. Dlatego też, taktyka „na Rambo” nie miała tu najmniejszego sensu: znacznie lepszym rozwiązaniem było dogadanie się z kumplem w taki sposób, że jeden z graczy podawał drugiemu namiary na przeciwników, podczas gdy ten wycinał ich ze snajperki/wyrzutni rakiet. Równie skuteczną metodą było nieodstępowanie od siebie ani na krok: jeden mógł dzierżyć w łapach diabelnie skutecznego na krótkim dystansie shotguna, a wtedy jego towarzysz miał możliwość spokojnego koszenia przeciwników z plującego ogniem RKMu.

Gra nie umożliwiała niestety wspólnego przejścia kampanii dla samotnego gracza. W zamian, do naszej dyspozycji oddanych zostało sześć zróżnicowanych trybów rozgrywki multiplayer:

  • Deathmatch – wiadomo

  • Teamdeathmatch – jak wyżej

  • Defend and Destroy – dwie drużyny startowały na przeciwnych krańcach mapy. Każda z nich posiadała własną bazę, w której umieszczone były reaktory. Broniąc ich przed wrogiem, należało zniszczyć reaktory przeciwnika – całkiem niezłe wyzwanie, szczególnie na wyższych poziomach trudności

  • Supply Drop – wariacja na temat Capture the Flag. Po mapie porozrzucane były skrzynie z zaopatrzeniem, które należało pozbierać i dostarczyć do swojej bazy. Wygrywała drużyna, która jako pierwsza zdobyła określoną liczbę punktów.

  • Assault – tutaj celem jednej z drużyn była obrona bazy, podczas gdy druga starała się ją przejąć, niszcząc znajdujące się w niej cele strategiczne.

  • Domination – zdecydowanie jeden z najbardziej interesujących trybów. Naszym zadaniem było zdobycie kontroli nad jak największym skrawkiem terenu, przechwytując rozrzucone na nim punkty. Cała trudność polegała na tym, że musieliśmy doskonale znać poszczególne miejscówki, gdyż lokacji tych punktów nie pokazywała nam żadna minimapa. Cóż, stara szkoła.

  • Równie różnorodne były miejsca, w których przychodziło nam toczyć bitwy. Na pewno nie można było narzekać na monotonię: znalazło się tu miejsce na pokrytą śniegiem miejscówkę z olbrzymim mostem w centrum; na piaszczystą plażę, w tle której widniała sporych rozmiarów forteca; mieliśmy także okazję powalczyć o zdobycie kontroli nad świetnie prezentującą się (nawet dzisiaj) dżunglą (szczególnie ze względu na wręcz doskonałe dźwięki otoczenia, przywodzące na myśl filmy pokroju Avatara); ale też niejednokrotnie byliśmy zmuszani do walki w klaustrofobicznych pomieszczeniach. Słowem, każdy mógł natrafić tu na coś dla siebie, a o nudzie nie było mowy nawet po kilkudziesięciu godzinach zabawy.


    Killzone 2, Killzone 3 - co przyniesie przyszłość?


    Guerrilla

    , co Wy zrobiliście najlepszego? Pomijając całą świetność waszych kolejnych tytułów, dlaczego odebraliście nam to, co tak urzekło wielu z nas w pierwszej części Waszej serii? I żądam sensownych wyjaśnień, a nie tłumaczeń pokroju „grafika jest zbyt piękna, a konsola zbyt słaba”, bowiem w innych grach posiadających tryb split screen, twórcy znakomicie sobie z tym radzą, obniżając jakość oprawy na potrzeby wspólnej gry przy jednej konsoli. Powiem więcej: dla Was również nie stanowiło to problemu, w czasach, w których triumfy święcił pierwszy Killzone, który przecież należał do najładniejszych produkcji na Playstation 2. Mam nadzieję, że w końcu wyciągnięcie wnioski ze zdającego się powstawać trendu na powrót do korzeni, bo przynajmniej połowa z nadchodzących hitów udostępni nam możliwość gry na podzielonym ekranie.

    I oby było było to zjawisko na jak największą skalę, czego sobie i Wam z całego serca życzę.

    Źródło: własne

    Komentarze (16)

    SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

    cropper