Reklama
Eden (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Nowy świat

Eden (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Nowy świat

Piotrek Kamiński | 02.06.2021, 21:00

Ten świat jest zepsuty. Trawiony rakiem, jakim jest rodzaj ludzki. Nic nie szkodzi mu tak bardzo jak człowiek. A gdyby tak stworzyć świat pozbawiony tej zarazy? Idealny ogród, w którym agresja nie istnieje. Eden.

Wreszcie jakiś serial zrobiony jakby pode mnie! Czas ludzi dobiegł końca. Teraz świat zamieszkują roboty, których jedynym zmartwieniem jest dostarczenie sobie energii niezbędnej do dalszej egzystencji. I co? I świat jest piękny. Zielony, pełen życia, owoców i spokoju. Jaki z tego morał? Ludzie to największa zaraza jaka zdarzyła się tej planecie i świat bez nich jest znacznie lepszym, zdrowszym miejscem. I coś w tym jest.

Dalsza część tekstu pod wideo

Eden (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Nowy świat

Eden (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Sara

Dzisiejsza historia rozpoczyna się, kiedy dwa roboty pracujące w mieście Eden-3 - utopii, w której roboty są sadownikami przetwarzającymi organicznie wyhodowane jabłka na energię potrzebną im do dalszej egzystencji - znajdują przypadkiem kapsułę z małym dzieckiem na pokładzie. Ludzkim dzieckiem. Świat nie widział ludzi już od setek lat, toteż od tamtej pory człowiek stał się mitem, nieprzyjemną legendą, którą straszy się małe, robotyczne dzieci. Oba roboty wiedzą, że powinny zgłosić znalezisko i kontynuować swoje normalne, pozbawione niespodzianek życie, ale ciekawość i urok z jakim rzeczone dziecko podchodzi do swoich nowych "rodziców" sprawiają, że postanawiają zachować się wbrew zasadom i schować berbecia. Lata mijają, a dziewczynka, Sara, staje się coraz bardziej rezolutna i samodzielna. Pewnego dnia trafia na ślad, którzy, być może, pozwoli jej raz jeszcze sprowadzić na ten świat ludzi, takich jak ona.

Fabularnie "Eden" to bardzo prosta historia, nadająca się do obejrzenia z całą rodziną. Cztery dwudziestopięciominutowe odcinki przepełnione są ładnymi obrazkami, emocjonującymi momentami i... W sumie tylko tym. Historię robotów wychowujących dziecko widzieliśmy już milion razy - choć może niekoniecznie w dokładnie takim wydaniu. Podobnie infiltrację wrogiej cywilizacji i finałowy zwrot akcji, którego dorosły widz nie jest w stanie nie przewidzieć. Nie oznacza to, że "Eden" jest złą produkcją. Nie jest odkrywczy, ale pozwala zapomnieć na 100 minut o bożym świecie i po prostu się zrelaksować. Dla dzieci natomiast może być niezłym wstępem do oglądania japońskich animacji i ciekawym punktem wyjścia do bardzo trudnej rozmowy, którą niechybnie będą chciały przeprowadzić po seansie z rodzicem.

Należy przyznać twórcom serialu, że udało im się stworzyć całkiem ciekawe postacie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że większość z nich to pozbawione twarzy oraz mięśni mimicznych roboty. Ich kinetyka potrafi urzec i mówi o nich pewnie więcej, niż niejedno słowo, ale nie oszukujmy się, gdyby nie dobrze dobrani aktorzy, nic by z tego nie wyszło. Przyznam, że w pierwszej chwili Netflix podrzucił mi angielski dubbing i dopóki nie zobaczyłem napisów końcowym nie wiedziałem, że mam do czynienia z japońską animacją. Toteż ostatecznie całą historię poznałem z angielskimi głosami, ale naprawdę nie powinien to być w tym przypadku powód do wstydu. Aktorzy tacy jak Neil Patrick Harris, David Tennant, czy Ruby Rose Turner potrafią z powodzeniem tchnąć życie w swoje postacie. Miejscami robi się bardzo emocjonalnie.

Eden (2021) – recenzja serialu [Netflix].Zero

Pamiętam kiedy na Nintendo Gamecube ukazała się "The Legend of Zelda: Wind Waker". Byłem tą grą po prostu oczarowany (dopóki nie przyszło mi pod koniec zbierać fragmentów triforce'a). Piękna, kolorowa grafika sprawiała, że na usta cisnęły się frazesy w stylu: "wygląda jak film animowany!". Od tamtej pory minęło już trochę czasu. Dzisiaj włączam serial anime wykonany (częściowo) tą samą cell shadingową techniką i stwierdzam beznamiętnie, że czuję się jakbym oglądał jakiś przerywnik w takiej sobie gierce. Na pewno znajdzie się cała gromada widzów, którym styl zaproponowany przez autorów się spodoba. Ja tego nie czuję. Wydaje mi się, że klasycznie animowana japońska kreska jest znacznie przyjemniejsza dla oka.

Skoro już o stylu mówimy, to wypadałoby powiedzieć trzy słowa na temat projektów bohaterów. Mamy tu bardzo klasyczny podział na postacie dobre i złe, gdzie te dobre roboty mają obłe kształty, pastelowe kolory i ogólnie nieagresywny wygląd, podczas gdy te złe są czarne, kanciaste i z czerwonymi akcentami. Przywódca Eden-1, robot imieniem Zero, nosi nawet czerwoną pelerynę żeby być jeszcze bardziej zły. Nie ma mowy o jakiejś przesadnej kreatywności, ale fuszerki też nie odstawiono. Pomiędzy robotami znajdziemy naszą główną bohaterkę, Sarę. Udało się całkiem zgrabnie pokazać ją w dwóch różnych okresach jej życia, lecz mam małe zastrzeżenie co do jej dojrzalszego wyglądu. Ja wiem, że u Japończyków nawet jedenastolatka musi działać na wyobraźnię, ale biorąc pod uwagę tematykę serialu, twórcy mogli darować sobie eksponowanie biustu i może na przykład, nie wiem, nie korzystać z każdej jednej okazji żeby wjechać jej kamerą w krocze? Kłóci się to trochę z tonem opowieści.

"Eden" nie zdobędzie raczej żadnych nagród. Nie zostanie też pewnie niczyim ulubionym serialem. To prosta historyjka opowiedziana w ciepły, ale jednak mało oryginalny sposób. Krótka bajka, którą można pokazać młodszemu widzowi, ale dla starszego będzie to raczej strata czasu. Dla relaksu można spróbować, zwłaszcza, że idylliczne krajobrazy w połączeniu z sympatyczną muzyką Johna Kurlandera potrafią zrobić klimat. Z drugiej strony to tylko 100 minut, więc patrząc pod tym kątem, jest to produkcja znacznie bardziej wartościowa od połowy szrotu, który zwykle serwuje nam Netflix.

Atuty

  • Ładna bajka dla młodszego odbiorcy;
  • Potrafi złapać za serce;
  • Krótki.

Wady

  • Cell shadingowa animacja wieje taniochą;
  • "Ale to już było...";
  • ...I najwyraźniej wraca więcej.

"Eden" to niezła propozycja dla dzieci, które chcielibyśmy zainteresować japońską animacją. Krótki, słodki, w sam raz na raz.

6,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper