Squid Game (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Zabójczo wciągająca zabawa
Blisko pięćset osób staje do walki o olbrzymią sumę pieniędzy. Muszą zmierzyć się w sześciu dziecięcych zabawach. Z pozoru proste zadanie staje się niemalże niemożliwe do wykonania, kiedy okazuje się, że ceną porażki jest śmierć.
Temat niby dosyć oryginalny, a to już drugi w tym roku (po "Alice in Borderland") serial, w którym grupa bohaterów musi grać w teoretycznie proste, dziecinne gry, w których stawką jest ich życie. Kto by przypuszczał, że to taki chodliwy temat. Lecz tam gdzie przygoda Arisu skłania się w kierunku nadprzyrodzonego, "Gra w kałamarnicę" celuje w relatywny realizm, boleśnie kontrastując niewinność młodzieńczych zabaw, z ciężarem dorosłej egzystencji, nierzadko na skraju bankructwa, całość podlewając przerażającą prawdą na temat celu całej gry.
Squid Game (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Sześć gier, za każdym razem va banque
Seong Gi-hun (Lee Jung-jae) to niemalże książkowy przykład życiowego przegrywa. Rozwiedziony, mieszka z mamą, wiecznie bez pieniędzy, co chwila próbuje szybko się wzbogacić, co wpędza go tylko w coraz większe kłopoty. Kiedy lichwiarz, u którego się zadłużył grozi, że w ramach spłaty pożyczki zabierze mu organy wewnętrzne, z pomocą przychodzi dziwny sprzedawca, który obiecuje dać mu sto tysięcy wonów (trochę ponad trzysta złotych) za każdą wygraną rundę w grze podobnej do rzucania tazosami - rzucasz kwadratowym kartonikiem w drugi identyczny kartonik leżący na ziemi. Jeśli się obróci, wygrywasz. Po zakończeniu zabawy, tajemniczy człowiek oferuje mu grę o znacznie większe pieniądze. Zdesperowany Gi-hun godzi się i jeszcze tej samej nocy wsiada do podstawionego samochodu, zostaje uśpiony i ostatecznie budzi się na nieokreślonej wyspie, gdzie wespół z ponad 400 innymi osobami przyjdzie mu rozegrać sześć gier, które pamięta jeszcze z dzieciństwa. Kwota do zgarnięcia jest astronomicznie wręcz wielka, lecz, dla równowagi, ryzyko jest proporcjonalnie wysokie. Przegrana oznacza śmierć.
"Squid Game" stał się niespodziewanym hitem na całym świecie, mimo że zapewne mało kto słyszał o nim przed premierą, ani pewnie nawet w dniu premiery. Intryguje mnie tajemnica tego sukcesu, bo przecież serial Koreańczyków nie jest przesadnie odkrywczy, a kolejne zwroty akcji czuć na dobrych kilka odcinków przed faktem. W kwestii walorów estetycznych również mamy do czynienia z typowym dla tamtejszego kina minimalizmu. Nie inaczej przedstawia się przesadnie teatralna gra aktorska, którą albo się kocha, albo nienawidzi. W zasadzie jedynym faktycznie wybijającym się przed szereg elementem całości jest ścieżka dźwiękowa, a zwłaszcza główny motyw muzyczny, w równej mierze klimatyczny, co i dziwaczny, lekko abstrakcyjny. Skąd więc te zachwyty?
Squid Game (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Zagrałbyś?
Brutalność, dobre tempo i bezpardonowość kolejnych zwrotów akcji są tym, co przyciąga ludzi przed telewizory. Albo przynajmniej mnie. Twórcy nie romantyzują śmierci, nikt tu nie jest bohaterem i nie pada w zwolnionym tempie, przy akompaniamencie podniosłej muzyki. W zasadzie wszyscy uczestnicy zabawy są raczej mało sympatycznymi ludźmi, inaczej nie znaleźliby się tu, gdzie są. Każda z 456 osób biorących udział w grze zgłosiła się do niej sama, chcąc odbić się od dna, na które spadła najczęściej dzięki własnej głupocie. Ale wcale nie zawsze. Prócz thrillerowo-horrorowego sznytu znanego z produkcji w stylu "Piły", czy wspomnianego już "Alice in Borderland", "Squid Game" to również piekielnie celny komentarz skrajnie trudnej sytuacji finansowej, w której, często ze względu na niekorzystne warunki geopolityczne, znajdują się tysiące, miliony ludzi na całym świecie. Dzięki temu prócz sympatycznych postaci, które natychmiast zaskarbiły sobie przychylność widzów, jak choćby dobroduszny Ali (Anupam Tripathi), nawet kompletne ścierwa i bezdyskusyjni antagoniści zyskują głębię, która pozwala do jakiegoś stopnia z nimi sympatyzować. Tylko uważaj, śmierć może zabrać Twoją ulubioną postać dosłownie w każdej sekundzie.
Prócz głównej osi fabularnej, twórcy zaserwowali widzom z grubsza poboczny wątek seulskiego policjanta szukającego swojego zaginionego brata. Nie do końca rozumiem czemu miał on służyć. Być może pomaga odrobinę w budowaniu świata przedstawionego, dodając doń kilka mało istotnych, ale uwiarygodniających całość detali, lecz poza tym historia ta w żaden sposób nie łączy się, ani nie oddziałuje w inny sposób na tę główną. Niby "Squid Game" nie należy do długich seriali (dziewięć odcinków, zazwyczaj po 60 minut, choć jeden trwa tylko 30), więc autorzy mogli pozwolić sobie na wrzucenie tu i ówdzie kilku zapychaczy, lecz mam wrażenie, że pozbycie się wątku policjanta sprawiłoby, że serial stałby się tylko lepszy.
Miło jest od czasu do czasu dostać od Netflixa produkcję, którą faktycznie można pochwalić. W tamtym miesiącu "Nowy smak wiśni", dzisiaj "Squid Game". Przyjemne niespodzianki, zwłaszcza biorąc pod uwagę jakiego typu produkcjami na co dzień zarzuca nas czerwone N. "Gra w kałamarnicę" nie jest absolutnie produkcją wybitną. Wizualnie nie wyróżnia się niczym specjalnym, gra aktorska potrafi kłócić się trochę z tonem opowieści, kolejne zwroty akcji są do bólu wręcz przewidywalne (choć może po prostu dobrze je zapowiedziano?). Ale wciąga przy tym praktycznie od początku do końca - minus sam finał, który trochę się ciągnie - a czy nie o to właśnie chodzi w rozrywce?
Atuty
- Zróżnicowana grupa ciekawych postaci;
- Dobre tempo;
- Trzyma w napięciu prawie do samego końca.
Wady
- Miejscami specyficzne aktorstwo (nawet jak na Koreę);
- Finał mógłby być bardziej zwięzły.
"Squid game" to klimatyczny thriller i jednocześnie trafna, choć nie pozbawiona wad, metafora bezlitosności dzisiejszego świata. Warto obejrzeć.
Przeczytaj również
Komentarze (91)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych