Reklama
Star Trek w branży gier wideo - historia prawdziwa

Star Trek w branży gier wideo - historia prawdziwa

redakcja | 27.07.2013, 12:00

Nieco ponad miesiąc temu byliśmy w Polsce światkami premiery dwunastego filmu kinowego Star Trek. Uniwersum stworzone na długo przed narodzinami wielu spośród Czytelników PSX Extreme i ppe.pl wydało na świat oprócz 12 filmów: 6 seriali, dziesiątki książek i setki zeszytów komiksowych. Na podstawie tej licencji powstała też masa gier wideo. W poniższym artykule będziecie mogli przeczytać o historii Star Treka oraz o grach osadzonych w jego realiach. Engage!

Dawno temu, w odległej gala... Tfu! Nie to uniwersum. Świat Star Treka faktycznie narodził się dość dawno temu (jak na zjawisko kultury współczesnej), bo blisko pół wieku temu i nie w odległej galaktyce, a w Kalifornii, konkretniej - w wyobraźni Gene'a Roddenberry’ego, amerykańskiego scenarzysty, producenta telewizyjnego i futurologa. Ten weteran II Wojny Światowej, zaczynał swoją karierę w telewizji jako scenarzysta. We wczesnych latach jego przygody z pisarstwem, udało mu się spłodzić kilka nie cieszących się szczególną popularnością seriali policyjnych i westernów.  Przełom w karierze Gene'a nastąpił w 1964 roku, kiedy to zaczęła się klarować w jego głowie wizja serialu, którego akcja osadzona była w przyszłości, w XXIII wieku, wśród gwiazd, a bohaterem zbiorowym opowieści była załoga statku kosmicznego, przemierzającego niezbadane dotąd rejony kosmosu. Ta inspirowana wieloma powieściami science-fiction space-opera dostała, po dwóch latach perturbacji, zielone światło od telewizji na to, żeby pojawić się w końcu na ekranach odbiorników amerykańskiej publiczności.

Dalsza część tekstu pod wideo
 
 

„To boldly go where no man has gone before...” *

Roddenberry stworzył serial, na który składały się blisko godzinne odcinki, a w każdym z nich starek Enterprise wyruszał do kolejnego fragmentu galaktyki z nową misją. Odcinki serialu w przeważającej większości miały zamkniętą formę i nie łączyły się ze sobą fabularnie. 
 
Tym co w tamtych czasach wyróżniało Gwiezdną Wędrówkę było to, że serialowe wydarzenia były jedynie przykrywką, pewnego rodzaju alegorią świata rzeczywistego, a przedstawiane w opowieści wydarzenia były odzwierciedleniem trudności, z którymi musiało się borykać społeczeństwo amerykańskie lat 60. XX wieku. Nietolerancja, totalitaryzm, rasizm, nowe problemy dorastającej młodzieży czy też narkotyki, to zagadnienia, które skryte pod maską kosmicznej przygody opisywał Roddenberry w swoim wizjonerskim serialu. Oryginalny Star Trek uchodzi za specyficzne studium społeczne, a fabuła wielu odcinków niosła za sobą istotne przesłanie. Gene'owi Roddenberry udało się zatem stworzyć niskobudżetowy serial fantastyczno-naukowy, w którym załoga niby bez sensu tuła się po galaktyce, w celu odkrycia nowych światów, jednak wprawni obserwatorzy odnajdą w nim drugie, jakże cenne dno. 
Twórca serii wykreował też postacie, którym udało się na stałe wpisać w annały popkultury Zachodu. Kapitan Enterprise – Kirk, to postać żywcem wyjęta z westernów pisanych wcześniej przez Gene'a - porywczy, zawadiacki, bezlitosny dla wrogów i szarmancki dla kobiet, facet, którego wypowiadane na antenie kwestie weszły do języka potocznego. Rolę Kirka odgrywał William Shatner, a jego ekspresyjne, choć kiczowate emploi sprawiło, że urósł do rangi legendy Hollywood i stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych aktorów w USA. Ostatnio mogliśmy go oglądać w szlagierowej roli Jamesa T. Kirka choćby na tegorocznej gali rozdania Oscarów. Partnerem Billa w oryginalnej serii był Leonard Nemoy, który tworzył postać Spocka – pół-człowieka, pół-volcanina, kierującego się jedynie logiką, wzbraniającego się wszelkich emocji super-inteligenta o niezwykłej sile fizycznej. 

Relacje Spocka i Kirka były częstą przyczyną humorystycznych sytuacji, które były charakterystycznym elementem serialu. Do głównej obsady serii należy również dodać DeForesta Kelley'ego, w roli wiecznie sarkastycznego doktora McCoya. Dalszy plan stanowili przedstawiciele innych specjalności okrętowych i różnych narodowości oraz ras. Stało się to trekową tradycją - każda załoga kolejnych seriali była budowana na zasadzie różnorodności płciowej, rasowej oraz gatunkowej, oczywiście w imię tolerancji i wzajemnego poszanowania. Był zatem sternik Japończyk, szkocki mechanik, nawigator Rosjanin i - tutaj zatrzymajmy się na chwilę – oficer łączności, czarnoskóra Uhura, grana przez Nichelle Nichols. To właśnie jej rola była inspiracją dla wielu ruchów zarówno anty-rasistowskich jak i feministycznych. Wszystko dlatego, że Uhura była pierwszą czarnoskórą, żeńską postacią w amerykańskiej telewizji, która statusem dorównywała mężczyznom, a nawet jako oficer mostkowy wydawała im rozkazy. Warto nadmienić, że do tamtej pory afro-amerykanki występowały głównie w rolach służących. Żeby dopełnić przewrotu rasowego na ekranach telewizorów, pocałunek pomiędzy Uhurą a kpt. Kirkiem był pierwszym między rasowym aktem, nazwijmy to - erotycznym, który mogła oglądać amerykańska publiczność.
 
 
Star Trek, oprócz tego był utopijną wizją socjalizmu idealnego, gdzie na ziemi nie ma chorób, wojen, a wszyscy ludzie są równi wobec siebie i realizują się dla potrzeb całego społeczeństwa. Całe zło i opisane przeze mnie wcześniej problemy, reprezentowane są w Treku głównie przez przedstawicieli obcych ras, bądź odszczepieńców ludzkości, którzy z różnych pobudek odwrócili się od ideałów Zjednoczonej Federacji Planet. Ta współtworzona przez ziemię organizacja, zrzeszającej dla wspólnych korzyści wiele ras i gatunków naszej galaktyki, realizowała plan tworzenia uniwersum egalitarnego, będąc strażnikiem pokoju we wszechświecie. 
 
Wizja utopijnej przyszłości, jak i walka z ludzkimi przywarami przedstawiona przy pomocy, bądź co bądź kiczowatej stylistyki i prostych dialogów, nie od początku przekonała do siebie amerykańską publiczność. Stacja NBC po 3 sezonach, ze względu na niską oglądalność zaprzestała dalszej emisji Star Treka. Potencjał i jakość w tym serialu widzowie zaczęli dostrzegać dopiero po kilku latach, wraz z kolejnymi powtórkami tasiemca w telewizji. Wtedy też wielkie głowy Hollywood, z równie dużego rozmiaru portfelami, zaczęły zastanawiać się nad tym, w jaki sposób można jeszcze wykorzystać siłę Gwiezdnej Wędrówki i przekuć ją na sztabki złota. O tym jednak za chwilę.
 
W latach 1973-74 emitowany był serial Star Trek: The Animated Series, którego jednak nie zalicza się do oficjalnego kanonu i w zasadzie wystarczy powiedzieć o nim tylko tyle, że był. Jako że na emisję w TV, tym bardziej polskiej, nie można raczej liczyć w najbliższym czasie; najbardziej zagorzali fani będą musieli przekopać internet po to, aby na własną rękę zapoznać się z tą animacją. Jak dobrze sobie zdajecie sprawę, w latach 60. ubiegłego wieku gry wideo stawiały dopiero swoje pierwsze kroczki, a konsole do gier miały się pojawić dopiero za kilka lat, w związku z tym Star Trek: The Oryginal Series (bo tak należy nazywać dzisiaj ten serial) nie doczekał się w czasie emisji żadnej gry wideo nań opartej. 
 

 
Co prawda na początku lat 70. powstały dwie gry tekstowe o nazwie Star Trek, będące jego swobodną adaptacją, ale były to produkcje nieoficjalne, stworzone przez fanów i ze względu na swoją oprawę graficzną (a w zasadzie jej brak) i pewnego rodzaju prymitywność, pozwolę sobie polecić je jedynie zagorzałym fanom Treka i BASICa.
A teraz coś dla fanów retro i tych, którzy chcieliby zobaczyć jak kręciło się sceny akcji w TV lat 60.:
 
 
 

"Humour. It is a difficult concept"

W latach 70. Amerykanie, jak się zdaje zaczęli dojrzewać do wizji przedstawionej przez Roddeberry'ego. Wtedy też, kolejne wznowienia Star Treka w telewizji przyciągały nowe rzesze fanów przed telewizory. Po kraju grillowanej wołowiny rozprzestrzeniali się Trekkies, czyli miłośnicy Gwiezdnej Wędrówki, którzy to gromadzili się na różnorakich konwentach i wzajemnie imponowali sobie znajomością serialowych postaci, dialogów i zwyczajów. Oczywiście obowiązkowymi strojami na te okoliczności były te inspirowane kostiumami znanymi ze szklanego ekranu, najczęściej oficerów Gwiezdnej Floty.  Zjawisko Trekkies jest w Stanach na tyle głośne, że stworzono o tym wiele artykułów, pisano o tym w książkach, powstało również wiele filmów dokumentalnych opisujących życie i pasje fanów Star Treka. Oto trailer jednego z nich:
 
 
Ludzie z branży filmowej bacznie przyglądali się temu wszystkiemu i wyciągali wnioski. Doprowadziło to do powstania pierwszego filmu fabularnego, będącego kontynuacją kręconego ponad 10 lat wcześniej serialu. Roddenberry, od momentu zdjęcia Star Treka z anteny forsował u przełożonych ideę powstania filmu pełnometrażowego, który opowiedział by dalsze losy załogi Enterprise. W końcu, po sukcesach takich filmów z kosmosem bądź kosmitami w tle, jak Bliskie spotkania trzeciego stopnia czy Gwiezdne Wojny, wytwórnia Paramount Pictures zdecydowała, że sfinansuje taką produkcję.
 
 
Star Trek: The Motion Picture, który pojawił się w kinach w 1979 roku, podobnie jak oryginalny serial, wymaga dziś od widza dużo cierpliwości, razi dłużyznami i nużącymi sekwencjami efektów specjalnych, które rzecz jasna nie robią już dzisiaj dużego wrażenia, jak miało to miejsce pod koniec lat 70. Opisane wady nie zrażały jednak widzów zza oceanu, którzy lokalną walutą przekonali Hollywood do dalszej eksploatacji tej marki.
 
 
Trzy lata po TMP, w 1982 roku pojawił się drugi film ze Star Trek w tytule – The Wrath of Khan, z którego wątki zaczerpnęli twórcy filmu wyświetlanego teraz w kinach. 
Trendy panujące w popkulturze lat 80. przysłużyły się Trekowi: przedesignowany wygląd kostiumów i statku, szybsze tempo akcji, mniej „filozofująca” treść oraz, co ważne - większe dawki humoru, dały pozytywny zastrzyk energii, w to przykurzone już nieco uniwersum. Zastrzyk ten spowodował rozhulanie się na dobre machiny z filmami – przez kolejne 9 lat pojawiły się jeszcze 4 filmy kinowe z klasyczną załogą w roli głównej. Niestety po bardzo dobrej „trylogii”, czyli filmach z numerkami II, III i IV kolejne 2 były niskich lotów i dziś spodobają się tylko zagorzałym Trekkies. Jednak koniunktura na Gwiezdną Wędrówkę nie słabła.
 
 
Zanim przejdziemy do dalszej części historii Treka, chciałbym powiedzieć Wam o paru grach związanych z franczyzą ST. Jak dobrze wiecie, w latach 80. XX w. byliśmy świadkami istnego bumu na gry wideo. Rosnąca popularność gier, spowodowała pojawienie się także kilku produkcji opartych na licencji omawianego uniwersum. Jak to zwykle bywa w przypadku gier tworzonych na podstawie filmowej franczyzy, nie mogły one zachwycić graczy. Premierom filmów towarzyszyły tytuły takie jak: hand-heldowy shooter Star Trek: Phaser Strike (1979) na mało popularną platformę Microvision, arcade'owy space combat simulator Star Trek: Strategic Operations Simulator (1983) od Segi, czy więcej niż słabe Star Trek V: The Final Frontier (1989) na system DOS, którego wersja na NES-a na szczęście została skasowana. Oprócz tego, ukazała się masa, nadal popularnych w latach 80. tekstówek oraz słabych symulatorów kosmicznych na m.in. Atari 2600, Vectrex i przede wszystkim komputery domowe. Na dobrą grę fani TOS-a i filmów z oryginalną załogą musieli poczekać na 1992 rok, czyli na rok po 25. rocznicy powstania Star Treka i stosowną grę: Star Trek: 25th Anniversary. Wydana na kilka platform różniła się jakością grafiki i gameplayem, np. na komputery była to klasyczna przygodówka point'n'click, a na NES-a i GameBoya action-adventure z większą ilością strzelania. Niemniej była to pierwsza naprawdę godna polecenia gra oparta na marce Star Trek i zachęcam miłośników emulacji do zapoznania się z tym tytułem.
 
 
Podobnie było z Star Trek: Judgment Rites wydanym w 1993 na pecety. Obie gry zostały stworzone przez Interplay, twórców późniejszej serii Fallout, co chyba jest wystarczającą rekomendacją. Zresztą ten developer posiadał przez wiele lat licencje na produkowanie gier ST, niestety nie wszystkie  były tak wysokich lotów jak wspomniane przed momentem tytuły. Lata 90. przyniosły wiele innych, ciekawych gier z Gwiezdną Wędrówką na okładce. Zanim przejdziemy do tego, będziemy musieli dokonać małego skoku pokoleniowego.
 

„Make it so!”

W latach 80. jeszcze nie było istnego wysypu gier pod szyldem Star Treka, jak to miało miejsce kilka lat później, ale takie też były czasy – wtedy w grach liczył się przede wszystkim gameplay, a mało komu przychodziło do głowy, żeby ssać kasiorę od biednych graczy, łaknących gier opartych na ich ulubionym filmie, serialu - ogólnie rzecz biorąc licencji. Ale ta przypadłość dopadła również Star Treka i w połowie lat 90. rozwiązał się na dobre worek gier z załogą Enterprise w roli głównej. Powodem takiego wysypu produkcji był drugi serial Star Trek, z The Next Generation w tytule. Nowe pokolenie, nowy statek, nowe planety i gatunki do odkrycia! 
 
 
Produkcja Star Trek: The Next Generation ruszyła w 1986 roku, kiedy jasnym stał się fakt, że widzowie (i producenci) potrzebują nowego serialu. Ze względu na drakońskie garze jakich domagali się aktorzy ze starej ekipy, Roddenberry wraz z wytwórnią Paramount postanowili umiejscowić akcję ok. 100 lat po wydarzeniach z filmów i pierwszej serii,  a władze nad zupełnie nowym Enterprise oddać w ręce świeżej załogi, granej przez nieznaną jeszcze w Stanach obsadę. I zaczęło się! Nie da się ukryć, że fani podchodzili na początku do TNG z pewnym dystansem – przyzwyczajeni do starej gwardii Trekkies, nie wiedzieli czego się spodziewać. Łysy facet po pięćdziesiątce kapitanem? Czarnoskóry gość z opaską do włosów na oczach szefem maszynowni? Whoopie Goldberg barmanką? Czy kogoś tu pogrzało? Takich pytań nie dało się uniknąć, jednak bardzo szybko okazało się, że wybory producentów okazały się strzałem w dziesiątkę, a przede wszystkim wybór aktora do roli głównej. W rolę kapitana Jean-Luc Picarda wcielił się sir Patrick Staward, brytyjski aktor teatralny, który w swoim dossier posiadał wiele znakomitych ról Szekspirowskich. Steward, swój niezbity talent przelewał do odbiorników TV, a partnerował mu Brent Spiner, w roli komandora-porucznika Daty, androida, który był współczesnym wcieleniem Spocka. W The Next Generation cała załoga była bardziej eksploatowana niż w oryginalnej serii i każda, nawet drugoplanowa postać miała w serialu swój wątek.
 
 
Podobnie jak było w przypadku TOS,  każdy odcinek Nowego Pokolenia stanowił odrębną misję, a załodze przychodziło rozwiązywać problemy mieszkańców innych planet, a nawet zapobiegać wojnom. Wszystko oczywiście dostosowane było do wymogów widzów końca lat 80. i początku 90., w związku z czym, serial ogląda się teraz znacznie przyjemniej niż pierwowzór i także dziś można, a nawet trzeba polecić go każdemu szanującemu się miłośnikowi dobrego science-fiction. The Next Generation emitowane było od 1987 roku przez 7 sezonów i zdobyło wiele nagród Emmy (taki telewizyjny Oscar). Dla wielu dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestolatków, to właśnie ten serial jest „jedynym właściwym” Star Trekiem, a jedynym rozpoznawalnym kapitanem pozostanie łysy Patrick Steward. Ekipa TNG doczekała się jeszcze 4 filmów kinowych, które podobnie jak te z poprzednią załogą mogą się podobać fanom, ale szerokiej widowni... już nie do końca. Star trek: Generations, pierwszy film nowego pokolenia, będący mostem pomiędzy współczesną a oryginalną erą, ukazał widzom ciekawą konfrontację „starego” i „nowego” kapitana Enterprise. 
 
 
Star Trek: First Contact natomiast, był zrealizowany z polotem, humorem i, co chyba najważniejsze dotykał mocno „historii” Star Treka, czyli okoliczności pierwszego spotkania ziemian z obcą cywilizacją. Zbiorowym antagonistą w filmie był główny zły The Next Generetion, czyli kolektyw Borg (ze Skandynawii;). Pozostałe 2 filmy określę jako średniaczki i jedna z przyczyn, dla których Star Trek na około 4 lata zupełnie zniknął z kin i telewizji... A jak było z grami opartymi na wydarzeniach z TNG? Tych pojawiło się naprawdę wiele i reprezentowały prawie wszystkie występujące wtedy gatunki gier wideo. Dominowały symulatory kosmiczne, gdzie gracz wcielał się w rolę kapitana statku, łącząc funkcje sternika, strzelca i inżyniera itd. Do spece-simów wydanych w owym czasie należały np. Star Trek: The Next Generation (1993) na NES-a i GameBoya, Star Trek: Starfleet Academy Starship Bridge Simulator (1994) na m.in. Super Nintendo oraz Star Trek: Invasion (2000) na PSone. 
 
 
Space flight simulatory dominowały przede wszystkim na komputerach, gdzie ukazały się takie uznane tytuły jak Star Trek: Starfleet Academy z 1997 roku czy Star Trek: Starfleet Command wydany 2 lata później. Przygodówki i gry akcji także miały swoją reprezentację: mobilny Star Trek Generations: Beyond the Nexus z 1994 oparty na siódmym filmie kinowym, wydany w tym samym roku Star Trek: The Next Generation: Future's Past na konsole czwartej generacji, oraz komputerowe Star Trek: The Next Generation – A Final Unity (1995). 
 
 
Trekkies mogli sobie także trochę postrzelać w niezłym FPS-ie Star Trek: The Next Generation: Klingon Honor Guard z 1998 czy całkiem słabym Star Trek: Hidden Evil, który ukazał się w 1999 roku. Silną reprezentacje posiadały też gry strategiczne – turowe, jak Star Trek: The Next Generation: Birth of the Federation (1999); RTS-y: np. popularny Star Trek: Armada, Star Trek: New Worlds (oba z roku 2000) czy wzorowany na Commandosach Star Trek: Away Team z 2001. Na TNG oparta była także sieciowa strategia Star Trek: ConQuest Online z 2000 roku, ale dzisiaj można już o niej zapomnieć. Środowiskiem naturalnym dla strategii wtedy, jak i dzisiaj były komputery osobiste, więc opisanych wyżej tytułów nie znajdziecie na konsolach. 
Ciekawostką są też tytuły reprezentujące popularny w latach 90. gatunek interactive movie. Star Trek: Klingon, czy Star Trek: Borg to właściwie następujące po sobie sekwencje filmowe, w których rola gracza ogranicza się do rzadkich, prostych decyzji, a fabuła jest liniowa i snuje się podobnie jak skrypt większości odcinków TNG. Dla fanów była to jednak gratka, bo w owych grach występowali aktorzy znani ze szklanego ekranu, odwiedzano znane z serialu lokacje, no i jakby nie patrzeć, to po prostu kolejna dawka Gwiezdnej Wędrówki.
 
 

“I'm a doctor, not a database”

Rok 1991, to rok, w którym Star Trek świętował swoje dwudziestopięciolecie. To także rok, kiedy swoją premierę miał szósty film oparty na The Original Series – The Undiscovered Country, od czterech lat na antenie królował The Next Gereration z coraz lepszymi wynikami oglądalności, a gracze wreszcie mieli w co pograć. Marka Star Treka była zatem mocna jak nigdy dotąd. Doprowadziło to do myśli o powstaniu spin-offu TNG. Rozważania te doprowadziły w 1993 roku do premiery trzeciego już serialu z pod znaku Gwiezdnej Wędrówki – Deep Space Nine. Miejscem akcji tej produkcji, w przeciwieństwie do poprzednich nie był statek, a stacja kosmiczna orbitująca wokół planety. To z pozoru  wskazywało na mało atrakcyjnych nowych miejsc i planet odwiedzanych w serialu oraz ograniczony wachlarz możliwości poprowadzenia fabuły. Jednak to co wydawać się mogło przed premierą, czy nawet przez pierwsze 2 sezony, okazało się niepotrzebnym panikowaniem. Scenarzyści doprowadzili w istocie do powstania najbardziej fabularnie dopracowanej opowieści, jaki Star Trek widział. Stacja kosmiczna była umiejscowiona tuż obok nowo odkrytego tulenu podprzestrzennego, którego drugi koniec znajdował się po przeciwległej stronie galaktyki - w kwadrancie Gamma, do którego, jak brzmi motto Gwiezdnej Wędrówki – nie dotarł jeszcze żaden człowiek. Nie znane dotąd w uniwersum gatunki oraz trwająca przez znaczną część serialu galaktyczna wojna, oznaczała duży powiew świeżości dla tej marki. Zmieniła się też sposób prowadzenia fabuły – zamknięte dotąd epizody zastąpiły wieloodcinkowe opowieści, które tworzyły jedną całość. Klimat stężał, atmosfera zrobiła się cięższa i mroczniejsza, podobna do konkurencyjnego Babylon 5, a polityka i szemrane układy zdominowały akcję opowieści. Jednak duch Star Treka pozostał nienaruszony – nadal pokazywane treści były odbiciem panującej w owym czasie rzeczywistości. DS9 nawiązywał do terroryzmu, I wojny w Zatoce Perskiej, ale także do wielu wydarzeń historycznych.
 
Kolejny spin-off TNG – Star Trek: Voyager wystartował tuż po finale The Next Generation – w 1995 roku.  Okręt Voyager wyruszył z misją schwytania statku Maquis, kosmicznych anarchistów, w mgławicy znajdującej się nieopodal stacji Deep Space Nine, lecz w wyniku anomalii kosmicznej, został przeniesiony wraz z wrogim pojazdem do odległego kwadrantu Delta, odległego od ziemi o ponad 70 lat lotu. Zjednoczone w obliczu przeciwności losu załogi obu statków, wyruszają wspólnie na pokładzie Voyagera w niebezpieczną podroż do domu, przemierzając niezbadane dotąd przez ludzkość połacie Drogi Mlecznej. Perypetie skonfliktowanej załogi stały się osią fabuły serialu, a odkrywanie nowych lądów, gatunków i pomoc w rozwiązywaniu konflików, wpisuje się doskonale w znany z TOS i TNG etos. Obsada, podobnie jak w DS9 była różnorodna i dobrze odbrana, a moim faworytem jest Doktor – hologram, SI medyczne na statku i zarazem najlepiej napisany i zagrany lekarz od czasów McCoya z oryginalnej serii i jednocześnie jedna z najbardziej barwnych postaci w całej historii Treka.  Serial, podobnie jak The Next Generation i Deep Space Nine emitowany był przez całe 7 lat, co daje 21 sezonów nakręconych w latach 1987-2001. Gdy dodamy do tego 3 sezony z lat 60. da to nam ponad 600 odcinków. A jeżeli dojdzie do tego jeszcze jeden serial złożony z czterech kolejnych sezonów? Musicie przyznać, że całkiem sporo się tego uzbierało. |
 
 
Teraz opowiem o szóstym, ostatnim jak dotąd serialu w tym uniwersum. 
Kolejnych blisko 100 odcinków Gwiezdnej Wędrówki powstało w latach 2001-2005 i zatytułowane było po prostu Enterprise (po drugim sezonie dodano przedrostek “Star Trek”) a całość stanowiła prequel do oryginalnej serii. Akcja serialu ma miejsce ok. sto lat przed wydarzeniami z pierwszego Star Treka, czyli prawie półtora wieku po powstaniu tego artykułu. Ent. opowiada o trudnej i wyboistej drodze jaką musiała przejść ludzkość do powstania Zjednoczonej Federacji Planet. Widzowie mogli zobaczyć pierwsze spotkania homo sapiens z rasami doskonale znanymi z wcześniejszych seriali, a scenarzyści naszpikowali epizody nawiązaniami do poprzednich serii, puszczając raz po raz oko do fanów uniwersum. Entrerprise, z drugiej strony było niestety pełne nieścisłości i nielogoczności, wydarzeń, które nie kleiły się ze znanym kanonem, co doprowadziło do zniechęcenia się widowni do tego serialu. Niezbyt trafione pomysły na rozwój fabuły, dobre historie przeplatające się z koszmarnie nudnymi i źle napisanymi spowodowały słabnącą z odcinka na odcinek oglądalność. Dopiero ostatnie epizody dawały nadzieję na lepszą przyszłość dla serialu, ale nie odmieniło to jego losu - szefostwo stacji podjęło decyzję o przedwczesnym uśmierceniu Star Trek: Enterprise, akurat w momencie kiedy produkcja zaczęła się rozkręcać. Historia zatoczyła więc koło - podobnie jak oryginalna seria, ostatni ze Star Trekowych seriali również został skasowany przez wytwórnię, ze względu na słabe zainteresowanie publiczności.
 
 
Porażka Enterprise oraz słabe wyniki box office filmu Star Trek: Nemesis z 2002 roku, spowodowało zamrożenie licencji Star Treka na blisko 4 lata. Był to pierwszy przypadek od 1978 kiedy nie toczył się żaden proces produkcji filmowej czy telewizyjnej z Gwiezdną Wędrówką w tytule. Inaczej jednak było z grami wideo, które pozostają od lat 70. w niemal bezustannym dewelopingu. Jak zwykle, na komputerach królowały strategie i symulacje - Star Trek: Deep Space Nine: Dominion Wars (2001) oparty na wydarzeniach z serialu DS9, kolejne części serii Starfleet Command oraz bardzo dobry Star Trek: Bridge Commander (2002). Ta ostatnia gra pozwalała graczom wcielić się w kapitana statku tej samek klasy co Enterprise z TNG. Interface stylizowany na znany z seriali i filmów system komputerowy LCARS, voice overy zapewniane przez aktorów serialu i bardzo przyjemny gameplay zapewniał pozytywne doznania fanom Treka, a także wszystkim wielbicielom symulatorów kosmicznych. Na blaszaki i Xboksa 360 w 2006 roku pojawiła się też space shooter z elementami strategii czasu rzeczywistego - Star Trek: Legacy. 
 
 
Produkcja ta niestety nie spełniła pokładanych w niej nadziei i do spółki z Star Trek: Conqest, strategii wydanej rok później na PS2 i Wii, przyczyniła się do spowolnienia pracy maszyny produkującej gry w świecie ST, podobnie jak Enterprise spowodowało wymarcie seriali. Jeżeli posiadacie Dual Screena lub PSP, możecie zainteresować się grą Star Trek: Tactical Assault z 2006 roku. Choć developerzy już wcześniej nieśmiało próbowali stworzyć FPS-a osadzonego w świecie Star Treka, sukces w tym gatunku udało się osiągnąć dopiero przy okazji wydanego na PS2 w 2001 roku (na PC rok wcześniej) Star Trek: Voyager – Elite Force. Gra ta została okrzyknięta najlepszą grą opartą na licencji Gwiezdnej Wędrówki, zarówno przez wielu fanów jak i recenzentów. Nie mogło być inaczej – za deweloping gry odpowiedzialne było studio Raven Software, twórcy m.in. gier z serii Soldier of the Fortune, Jedi Knight, czy klasyków takich jak Heretic czy Hexen. First Person Shooter, w którym gracz wciela się w członka elitarnej grupy służby ochrony statku Voyager, oferował szereg elektryzujących misji oraz różnorodnych broni, a całość dopełniał serialowy klimat i pełna obsada znana z TV. Gra doczekała się również udanego sequela w 2003 roku, który nowy deweloper wzbogacił swoje dzieło o wątki przygodowe i proste zagadki.
 
 
W 2000 roku gracze mogli zgrać w shooter TPP oparty na DS9 - Star Trek: Deep Space Nine: The Fallen - 3 kampanie, a każda z nich związana była z inną postacią z serialu. Fanom arcade'owego strzelania, proponuję zaznajomienie się z produkcją na PS2 - Star Trek: Encounters. 
 

 

“Captain, what are you doing? “

Przenieśmy się teraz o parę lat w przeszłość. Mamy rok 2009, od 2005 roku żaden serial czy film Star Trek nie ujrzał światła dziennego. Przyczyny takiego stanu rzeczy opisałem pokrótce w poprzednim akapicie, ale można było się spodziewać, że taka sytuacja nie będzie trwała długo. Star Trek, to w końcu obok Gwiezdnych Wojen, najbardziej znana i kasowa produkcja science-fiction jaka powstała. Jak okazało się niedawno, obie te licencje wpadły w ręce jednego reżysera – J.J. Abramsa.
Abrams, współcwórca serialu Lost, którego debiutem reżyserskim był Mission:Imposible III, został wybrany do odświerzenia Star Treka. Pomóc mu w tym miał duet scenarzystów - Roberto Orci i Alex Kurtzman, spod których pióra wyszła m.in. trylogia Transformers. I nowy Star Trek stał się właśnie tym, czy była opowieść o zmieniających kształt robotach – efektownym filmem akcji, gdzie znane z poprzednich produkcji zaangarzowane społecznie i filozoficznie treści zostały odsunięte na odległy plan.
 
 
Star Trek, bo po prostu taki tytuł nadali twórcy jedenastemu filmowi, był klasycznym rebootem, tak popularnym w ostatnich latach, nie tylko w kinie, ale także w branży gier wideo. Powrócił zatem Kirk, znów mogliśmy oglądać spiczasne uszy Spocka, a McCoy ponownie brał udział w potycznach słownych z współtowarzyszami kosmicznej podróży. Oczywiście cała obsada została zamieniona na nowych, młodych aktorów, a design statków oraz kostiumów, pomimo tego, że nawiązywał do tego z lat 60. doczekał się zasłużonego liftingu.
 
 
Koszarowy humor, efektowne (żeby nie powiedzieć “efekciarskie”) sceny akcji oraz nowa-stara załoga spodobały się szerokiej publiczności, ale nie zadowoliły ortodoksyjnych fanów. Ba, po ukazaniu się reboota, wielu Trekkies niemal poszło na wojnę z twórcami filmu, oskarżając ich o splugawienie swojego ukochanego uniwersum. Można było to porównać do burzy, jaka rozpętała się po premierze prequeli Gwiezdnych Wojen. To, co różniło oba te przypadki, to fakt, że za kamerą “nowych” Star Wars stanęła ta sama osoba, która stworzyła oryginał – George Lucas, a przedstawiona przez niego wizja, była spójna z poprzednimi filmami. Natomiast Abrams z resztą ekipy, niejako wywrócili do góry nogami uniwersum Star Treka, pozostawiając fanom duże pole do krytyki.
 
Co by nie mówić o “jedenastce”, film przyniósł ponad pięciokrotnie większe zyski niż ostatni film sprzed rebootu i przywrócił zainteresowanie Star Trekiem mediów i publiczności, zdobywając jednocześnie serca nowego pokolenia fanów.
Gdy czytacie te słowa, w salach kinowych jeszcze jest wyświetlany kolejny obraz  – Star Trek Into Darkness (o dziwacznym polskim tytule) - sequel filmu z 2009. Fabuły filmu nie będę Wam zdradzał, lepiej żebyście przekonali się na własne oczy i uszy. Pewne natomiast jest, że ta sama ekipa, która tworzyła kinowy hit sprzed 4 lat spisała się lepiej niż w ostatnio i dorzuciła do pieca więcej “klasycznych” elementów, a film nie jest tylko i wyłącznie efektowną jatką. Spodziewajcie się też wielu nawiązań do “oryginalnego” Star Trek II. Premierę filmu bezpośrednio poprzedzała gra pt. Star Trek: The Game – TPP akcji, w której gracze poznają losy załogi Enterprise, rozgrywające się pomiędzy dwoma nowymi obrazami kinowymi. O tym, czy gra jest warta inwestycji, dowiecie się z recenzji w 190. numerze PSX Extreme.
 
 
W 2009 roku gracze mogli zapoznać się z grą Star Trek D.A.C (Deathmatch. Assault. Conquest). Ten nastawiony na grę wieloosobową prosty, pełen power-upów i pick-upów kosmiczny shooter “2,5D”, zadebiutował w cyfrowej dystrybucji na Xboksie 360, PS3 i komputerach. 
 
 
Fanów MMORPG powinien ucieszyć Star Trek Online z 2010 roku (obecnie free-to-play). Czas akcji gry osadzony jest w starym dobrym uniwersum, w czasach post-TNG, a konkretnie 30 lat po wydarzeniach z filmu Star Trek: Nemesis, ale z uwzględnieniem zmian wprowadzonych w reboocie. To być może jedyna okazja w najbliższym czasie, na to, aby zobaczyć świat Star Treka z przełomu XXIV i XXV wieku. 
 
 

“Computer, destruct sequence 1: code 1-1A “

Star Trek od blisko 50 lat pobudza wyobraźnię telewidzów, kinomanów, czytelników, a co dla nas najważniejsze - także graczy. Wyznaczał nowe standardy w filmowaniu produkcji telewizyjnych, stawiał kolejne kamienie milowe w dziedzinie efektów specjalnych, łączył fanów na całym świecie, a nawet wzywał do zmian społecznych. Jednym dawał rozrywkę, innym nadzieję. Wizja Gene'a Roddenberry'ego pomimo wielu niesprzyjających okoliczności, przetrwała pół wieku i nadal nas uczy i bawi. Teraz, w rękach J.J. Abramsa, wizja ta zyskała nową twarz i nowych widzów, tworząc następną generację Trekkies. Coś mi podpowiada, że jeszcze nie jedno pokolenie będzie chciało udać się w tę Gwiezdną Wędrówkę. Tam, dokąd nie dotarł jeszcze żaden człowiek...
 
 
Live long and prosper!
 
* - tytuły poszczególnych sekcji artykułu stanowią cytaty z filmów i seriali Star Trek.
 
PS. Na do widzenia:
 
 

Maciej Wdowiak 
redakcja Strona autora
Wszechstronny autor – a to przygotuje materiał sponsorowany, a to komunikat redakcyjny. Znajdziecie go w każdym zakątku portalu jak to na szefa wszystkich szefów przystało. Nie tylko pisze, ale coś naprawi i wysłucha - piszcie na [email protected].
cropper