Reklama
Comix Zone: Splinter Cell Echoes

Comix Zone: Splinter Cell Echoes

redakcja | 07.09.2013, 13:56

W większości przypadków, komiksy bazujące na dowolnym motywie i dorobku uniwersum gier wideo nie stanowią dla mnie wielkiego przedmiotu pożądania. Docierające do naszego kraju głównie w postaci dodatku do  wszelkiej maści edycji kolekcjonerskich, podczas lektury spełniają zazwyczaj tylko i wyłącznie powierzone im zadanie - wprowadzają w świat przedstawiony i klimat gry, nie pozostawiając po sobie wiele więcej.

Dalsza część tekstu pod wideo
Dokładnie taki był zeszyt dołączony do drugiej części przygód Cole’a MacGratha, Mass Effect: Odkupienie, czy też zamknięta w komiksowych kadrach historia z Driver: San Francisco. Na całe szczęście, zdarzają się i wyjątki od tej niewesołej reguły, a Splinter Cell: Echoes jest właśnie jednym z nich.
 
 
Stworzony przez trójcę w postaci Nathana Edmondsona, Marca Laminga i Iana Herringa komiks na długo przed otwarciem i zagłębieniem się w opowiadaną przez siebie historię zdołał wywrzeć na mnie całkiem pozytywne wrażenie, a wszystko to za sprawą naprawdę pięknej i usztywnionej okładki, jak i zgrabnie leżących w łapach, 95 stron formatu A4. W całość butami standardowo władował się i sam Ubisoft, przy okazji dwustronicowej przedmowy opowiadając nam co nieco o swojej miłości do przenoszenia znanych scenariuszy i historii pomiędzy różnymi formami artystycznego przekazu, bawiąc się tym samym i wykorzystując ich unikatowe strony w temacie opowiadania historii i budowania samej narracji. I chociaż ciężko jest mi w tym miejscu z czystym sumieniem stwierdzić, iż sztuka ta w pełni udała im się przy okazji komiksowej wersji Splinter Cella, na pewno nie sklasyfikowałbym Echoes jako całkowitą porażkę na tym polu.

 
Przedstawiona tu historia to całkiem ładnie wykonany, aczkolwiek pędzący nieco w zbyt szybkim tempie pociąg, przewożący nas poprzez fabularną lukę pomiędzy Splinter Cell: Conviciton a najnowszym Blacklist. Emerytowanego, pozbawionego piątej wolności i nie służącego już rządowi USA Sama zastajemy początkowo w gruzińskiej sali tortur, w której to nieznany jeszcze typ mści się za nasze akcje dokonane na terytorium tego kraju w pierwszej części dochodowej serii francusko-kanadyjskiego studia. Na odpowiedź kim jest nasz oprawca i jakim to cudem Fisher władował się w takie szambo przyjdzie nam niestety jeszcze poczekać, bo w chwilę później Sam wraca do koszenia trawnika i zajadania kanapki przygotowanej mu przez jego córkę Sarę. Dynamiczny opening okazuje się być jedynie krótką wstawką z przyszłości, do której to jednak nasza wesoła lokomotywa jeszcze dotrze, po drodze przedstawiając nam takie postaci jak znana i (nie)lubiana Anna Grímsdóttir, Victor Coste czy świeży dla tego uniwersum Charlie Cole. To, że nasz Samuel Rybak długo w stanie spoczynku nie pozostanie, żadną tajemnicą chyba już nie jest?
 
Największą fabularną zaletą Splinter Cell: Echoes jest jego sposób przeplatania scen opierających się na czystej akcji, a daniu głównym opisywanego zeszytu, a więc powracających i gnębiących Sama wydarzeń z zakończonej kariery. Należy bowiem zrozumieć, iż Echa to nie komiks o walce najlepszego agenta Trzeciego Eszelonu z terrorystami, ale przede wszystkim z samym sobą  - z emeryturą i towarzyszącej jej nudą, nieumiejętnością przystosowania się do normalnego życia, z koszmarami i najróżniejszymi demonami przeszłości, w postaci zdrad czy kłamstwie o śmierci jego córki. To właśnie ten element, w duecie z naprawdę mogącą się podobać kreską i stylem graficznym, stanowi o największej sile Echoes - na pozostałych płaszczyznach zdarzają się już pomniejsze wpadki.



Najgrubszą szpilę wbijam w motyw przedstawiania zbyt wielu informacji w jednym kadrze, co ostatecznie doprowadza do sytuacji, w której pełna szczerości i głębokiego uczucia rozmowa ojca i córki upchana zostaje w niemalże jedno „okienko”, sprowadzając liczbę ekspresji postaci do poziomu figur woskowych. Niezrozumiała jest dla mnie również panująca w komiksie „cisza” – o ile takie odgłosy jak dzwonek do drzwi czy sygnał uruchomionego noktowizora zostały  tutaj zwizualizowane, wszelkie wymiany ognia czy wybuchy całkowicie już pominięto. Osobna kwestia to wykonany nieco po macoszemu przekład – polskiej wersji doczekały się tylko dialogi (przełożone dodatkowo przy użyciu Najzwyklejszej Czcionki Świata, cała reszta zaś, jak wstęp czy informacje o aktualnym miejscu wydarzeń, pozostawiono w języku Szekspira. Całość pozostaje jednak bez błędów językowych czy stylistycznych, koniec końców i tak zaskakując swoją obecnością – mówimy przecież o komiksie z kolekcjonerki.
 
W świetle tego stanu rzeczy, Echoes to nie tylko prawdziwa gratka dla wszystkich fanów Fishera i s-ki, ale i również całkiem atrakcyjna pozycja dla entuzjastów rysowanych historii w ogóle. Charakterystyczna dla serii sygnowanych imieniem i nazwiskiem Toma Clancy’ego polityczno-sensacyjna nawijka trzyma tutaj naprawdę wysoki poziom, dostarczając rozrywki nawet tym, którzy z trzema zielonymi punktami ukrytymi w mroku nie bardzo się znają. Problemem może być tu jedynie dostępność – jak na razie Echa występują w naszym kraju wyłącznie jako element Splinter Cell: Blacklist – The 5th Freedom Edition, o której to więcej poczytać możecie dokładnie tutaj.

Robert Matuszak
redakcja Strona autora
Wszechstronny autor – a to przygotuje materiał sponsorowany, a to komunikat redakcyjny. Znajdziecie go w każdym zakątku portalu jak to na szefa wszystkich szefów przystało. Nie tylko pisze, ale coś naprawi i wysłucha - piszcie na [email protected].
cropper