Nigdy cię tu nie było – recenzja filmu. Artystyczna klasa B
Lynne Ramsay to bez wątpienia jedna z ciekawszych europejskich reżyserek, szerszej publiczności znana przede wszystkim ze znakomitej produkcji Musimy porozmawiać o Kevinie. Podczas zeszłorocznego festiwalu filmowego w Cannes zaprezentowała swoje najnowsze, mocno specyficzne dzieło, czyli Nigdy cię tu nie było.
Historia jest w zasadzie prosta, jak konstrukcja cepa. Jest sobie Joe, świetnie wyszkolony były agent, który wykonuje zadania zlecone przez swojego znajomego, Johna McCleary’ego. Pewnego dnia dostaje zlecenie, by uratować córkę senatora, która została porwana przez złych ludzi.
Nie jest łatwo pisać o tego typu filmie. Bo to przedziwne i arcyciekawe połączenie fabuły rodem z kina klasy B z produkcją mocno autorską i artystyczną. Wyszła z tego wciągająca, niezwykle klimatyczna i satysfakcjonująca produkcja. Trudno opisać, dlaczego dokładnie podobał mi się ten film, każdy powinien po prostu samemu przeżyć to doświadczenie. Jak tak teraz myślę, to ostatnim dziełem, które w ten sposób łączyło dwa mocno oddalone od siebie bieguny było Drive Nicolasa Windinga Refna (chociaż uważam, że Drive jest jednak filmem znacznie lepszym niż Nigdy cię tu nie było). Generalnie prostota historii mi nie przeszkadzała, aczkolwiek momentami miałem nadzieję, że będzie chociaż odrobinę bardziej skomplikowana, z jakimś większym i bardziej interesującym zwrotem akcji. Trochę też za dużo, jak na mój gust, jest tu operowania symbolami i oczywistymi metaforami, czego przykładem fragment, gdy główny bohater znajduje się pod wodą: nic więcej nie napiszę, powinniście wiedzieć, o co chodzi. Ale znów: to moja opinia, ktoś inny może zupełnie nie zwrócić na to uwagi.
Główną siłą filmu, poza wspomnianym klimatem, jest sam główny bohater, grany przez Joaquina Phoenixa (uhonorowanego zresztą w Cannes nagrodą dla najlepszego aktora). Joe to koleś bez wątpienia nie do końca stabilny psychicznie – bez przerwy eksperymentuje ze śmiercią i zadawaniem sobie cierpienia – co jest efektem powracających tu i ówdzie wspomnień. A to z dzieciństwa, które zatruł mu opresyjny i agresywny ojciec, a to z wojny, w której nie widział większego sensu, a to z pracy dla FBI, która też wielkiej chwały mu nie przyniosła. Jakim naprawdę jest człowiekiem, trudno orzec, mało bowiem przedostaje się przez skorupę, w której się znajduje. Wiadomo tylko, że swoją matkę traktuje na poły z troskliwością, na poły z sarkazmem i błaznowaniem, a także zdolny jest do szlachetnych czynów. Co nie znaczy, że ma jakikolwiek plan na to, co dalej: „nie wiem”, które wypowiada pod koniec filmu jest i całkowicie zrozumiałe i satysfakcjonujące. Tajemniczość Joe nie zmienia tego, że to pełnowymiarowa postać, z losami której chciałem się zapoznać. I to nawet pomimo tego, że gdyby nie napisy mógłbym mieć spory problem ze zrozumieniem mamroczącego pod nosem Phoenixa.
Nigdy cię tu nie było to zatem dowód, że jeśli twórcy mają talent, to są w stanie nawet schematyczną, banalną historię zamienić w coś naprawdę intrygującego i wciągającego. Tak właśnie jest z Nigdy cię tu nie było Lynne Ramsay. Warto przetestować na samym sobie odbiór tego nietypowego, obfitującego w dobrze nakręcone, mocne sceny przemocy dzieła.
Atuty
- Joaquin Phoenix;
- Wciągające, surowe kino;
- Sceny przemocy;
- Ładne zakończenie;
- Intrygująca psychika głównego bohatera
Wady
- Reżyserka niekiedy operuje zbyt wieloma symbolami i oczywistymi metaforami;
- Intryga mogłaby być chociaż odrobinę bardziej skomplikowana
Nigdy cię tu nie było to ciekawy, mocno niestandardowy dramat sensacyjny poruszający kilka intrygujących tematów.
Przeczytaj również
Komentarze (13)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych