Han Solo: Gwiezdne Wojny – historie – recenzja filmu. Prawdziwe Kino Nowej Przygody
I have a bad feelings about this – w ten sposób myślało pewnie wiele osób przed premierą filmu Han Solo: Gwiezdne Wojny – historie. Produkcja miała dużo problemów, od zwolnienia początkowych reżyserów, przez konieczność kręcenia dużej części scen na nowo, po plotki o zatrudnieniu trenera aktorstwa dla wcielającego się w tytułową rolę Aldena Ehrenreicha. Im bliżej seansu, tym bardziej jednak nastawiałem się na przyjemny film przygodowy. I dokładnie to dostałem.
Młody Han nie ma łatwego życia, za to ogromne marzenia związane z przeżywaniem przygód i eksploracją galaktyki. Póki co jednak musi pracować prawie jak niewolnik dla pewnej przebrzydłej istoty. Gdy w końcu uda mu się wyrwać na wolność, trafi na bandę łotrów, planujących lukratywny skok. Szybko okaże się, że jego zdolności mogą się im przydać.
Zacznijmy od najważniejszego i najbardziej oczywistego elementu. Przez długi czas miałem ogromne obawy związane z obsadzeniem Ehrenreicha w roli Hana Solo. Pierwszy zwiastun tylko je pogłębił. Ostatecznie uznałem, że należy dać mu szansę i ocenić dopiero efekt końcowy. Jak wyszło? Naprawdę nieźle. Mam dwie propozycje. Po pierwsze, po prostu nie myśleć o Harrisonie Fordzie i nie porównywać tych dwóch ról. Wydaje mi się to pozbawione sensu. Po drugie, nie nastawiać się na nic specjalnego. Ehrenreich daje porządny występ, pokazuje zarówno ambicję i pewność siebie Hana, jak i odrobinę szaleństwa, arogancji i tendencji do chojrakowania. A gdzieś pod tym wszystkim chowa się zarówno dobre serce, jak i powoli tracone złudzenia. Solo dostanie sporo lekcji w trakcie filmu, a to, co przeżyje mocno go ukształtuje. Ehrenreich poradził sobie z tym wszystkim, jednocześnie jednak nie da się nie zauważyć, że (złamię w sumie moją wcześniejszą propozycję) gdybyśmy mieli znać Hana tylko z tego filmu, mało kto by go tak bardzo pokochał, jak to stało się dzięki Fordowi. Podsumowując: tragedii nie ma, pełnego zachwytu też nie, ale bohaterowi da się bez trudu kibicować, a to najważniejsze.
Zostańmy jeszcze na trochę przy aktorstwie. Najlepszą rolą w filmie bez dwóch zdań jest Lando Calrissian w rewelacyjnej interpretacji Donalda Glovera. Chłopak to wręcz niesamowicie (i wszechstronnie) utalentowany, więc nic dziwnego, że jego postać jest dokładnie taka, jak być powinna. Bardzo dobrzy są też Woody Harrelson i mający znacznie krótszy występ Paul Bettany. Zwłaszcza ten drugi znalazł sposób, by w ciekawym sposób pokazać swoją dość jednowymiarową postać. Wygląda też na to, że konkurs wśród reżyserów kolejnych filmów na to, kto wykreuje fajniejszego/ciekawszego droida wciąż trwa. L3-37 wypada bowiem naprawdę dobrze, z czym wiąże się zresztą wątek, o który z pewnością dużo osób będzie miało bardzo duże pretensje. Mi się on jednak podobał w całości i nie mam żadnych zastrzeżeń. Gorzej za to wypada Emilia Clarke, która jest co najwyżej nijaka i jej postać zapadła mi w pamięć zdecydowanie najsłabiej. Nie mówiąc już o tym, że między nią a Ehrenreichem nie ma choćby śladu chemii, a to akurat spory mankament, bo ich relacja jest dla fabuły bardzo ważna. No i wielka szkoda, że w zasadzie jest tu dość mało Chewbacci, chciałbym, żeby miał on o wiele większą rolę do odegrania.
Nie zmienia to na szczęście faktu, że Han Solo: Gwiezdne Wojny – historie ma bardzo dobrze pomyślany i wciągający scenariusz. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego, bo napisał go (wspólnie z synem) sam Lawrence Kasdan, odpowiedzialny za scenariusze do Imperium kontratakuje, Powrotu Jedi i Przebudzenia Mocy. Widać, że zna on bardzo dobrze postać Hana Solo, dzięki czemu jest w stanie jednocześnie napisać ciekawą, pełną akcji historię, z drugiej umieścić w niej mnóstwo ikonicznych momentów, ważnych dla rozwoju głównego bohatera. A warto dodać, że na widzów czeka też kilka niespodzianek, z których części – zapewniam – nikt nie przewidzi. Są tu też humor, emocje i dobre tempo, które trochę zwalnia wyłącznie w środkowym akcie, nieco spokojniejszym niż pozostałe dwa, o wiele bardziej emocjonujące. Nie jest to wielki problem, ale nie wykluczam, że dałoby się odrobinę przyciąć metraż filmu. Tym niemniej Ron Howard, który usiadł na krześle reżyserskim sprawdził się bardzo dobrze, często trafiając w punkt z reżyserią kolejnych scen. Wygląda to też wszystko bardzo dobrze, CGI jest dość oszczędnie wykorzystywane, niektóre momenty wręcz zapierają dech w piersi. Za to można marudzić na muzykę, bo ta chociaż oczywiście pasuje do wydarzeń, w ogóle nie zapada w pamięć. Ostatecznie więc Han Solo: Gwiezdne Wojny – historie okazał się filmem znacznie lepszym, niż można się było początkowo spodziewać. Nie będzie to na pewno kultowa pozycja, wielkiego szału w nikim nie wywoła, co nie zmienia jednak faktu, że to bardzo porządne, przyjemne i dające dobrą rozrywkę Kino Nowej Przygody. Biorąc pod uwagę, że mogło być o wiele gorzej, naprawdę nie ma co narzekać.
Atuty
- Ciekawa, pełna ikonicznych momentów, humoru i niespodzianek fabuła;
- Porządna reżyseria;
- Strona wizualna;
- Świetny Lando i kilka innych fajnych postaci;
- Tempo
Wady
- Słaba Emilia Clarke;
- Między Emilią Clarke i Aldenem Ehrenreichem nie ma choćby śladów chemii;
- Odrobinę słabszy środek filmu;
- Trochę za mało Chewbacci;
- Słabo zapadająca w pamięć muzyka
Film Rona Howarda okazał się bardzo porządnym, wciągającym i przyjemnym origin story jednego z najbardziej znanych bohaterów w historii kina.
Przeczytaj również
Komentarze (68)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych