Człowiek, który zabił Don Kichota – recenzja filmu. Marzenie Gilliama

Człowiek, który zabił Don Kichota – recenzja filmu. Marzenie Gilliama

Jędrzej Dudkiewicz | 10.08.2018, 20:05

W recenzji najnowszego filmu Terry’ego Gilliama nie da się nie wspomnieć o tym, że jest to jedna z najbardziej pechowych produkcji w historii kina (różne podobne problemy miał też chociażby Czas Apokalipsy Francisa Forda Coppoli). Reżyser nad pomysłem zaczął pracować już w 1989 roku, później spadały nań mniejsze i większe katastrofy. W końcu jednak, ze znacznie zmniejszonym budżetem i przez to zmienionym po raz kolejny scenariuszem, po niemal trzydziestu latach udało się dokończyć dzieło. Może właśnie fakt, że Człowiek, który zabił Don Kichota powstawał tak długo sprawił, że trudno nie uznać go za rozczarowanie.

Toby kiedyś był idealistycznym studentem, który w Hiszpanii nakręcił bardzo ciekawy film o Don Kichocie z La Manchy. Po latach jest już tylko zwykłym wyrobnikiem, kręcącym reklamy na zlecenie różnych bogaczy, a niekiedy i gangsterów. Traf chce, że ponownie znajduje się w Hiszpanii, gdzie wciąż żyją bohaterowie jego debiutanckiej produkcji. Okazuje się, że grający Don Kichota szewc naprawdę wierzy, że jest błędnym rycerzem i uważa Toby’ego za swojego giermka, Sancho Pansę.

Dalsza część tekstu pod wideo

Gilliam wziął na warsztat słynne dzieło Miguela de Cervantesa, ale nie nakręcił jego ekranizacji. Zafascynowały go raczej tematy, które porusza na przestrzeni całej swojej twórczości. Interesuje go więc to, jak cienka granica oddziela rzeczywistość od – w tym przypadku dość surrealistycznego – snu, a także jak niewielka jest różnica między normalnością i szaleństwem. To także opowieść o sile mitu i o tym, dlaczego ludzie potrzebują tego typu historii. Na pierwszy plan wysuwa się jednak mocno autotematyczna refleksja. Gilliam zastanawia się, jaka odpowiedzialność spoczywa na twórcy, który bierze do ręki kamerę, jak podczas kręcenia produkcji może wpłynąć na współpracujących z nim ludzi. O ile nośnikiem wcześniej wymienionych rozważań jest bez wątpienia Don Kichot, o tyle portretem tej refleksji jest bez wątpienia Toby. Jego upadek, fakt, że zapomniał, iż w ogóle nakręcił kiedyś film o Don Kichocie, a obecnie jest dość aroganckim twórcą reklam i romansuje z cudzymi żonami, jak również jego powolne odnajdywanie samego siebie oraz dawnych ideałów również stanowią ważny element Człowieka, który zabił Don Kichota.

Całość opakowana jest w delikatny, często mocno absurdalny humor. Jakby Gilliam mrugał trochę okiem do widza i proponował mu, by nie brał absolutnie wszystkiego na poważnie. Bardzo dobre jest również aktorstwo. Jonathan Pryce jako Don Kichot sprawdza się fenomenalnie, podobnie Adam Driver (to zresztą jego obecna pozycja w przemyśle pozwoliła ostatecznie zebrać pieniądze i zrealizować film) w roli Toby’ego jest odpowiednio bucowaty, narcystyczny, ale niepozbawiony wdzięku i lepszej strony osobowości, którą pokazuje w pełni w trakcie swojej przemiany. Szkoda tylko, że aktorki i grane przez nie bohaterki są traktowane w zasadzie jak rekwizyty (widać, że pierwsze szkice scenariusza powstawały dawno temu).

Film Gilliama jest więc bardzo bogaty w treść, nie można mu też odmówić kilku innych zalet. Problem tylko w tym, że jest to wszystko bardzo słabo poprowadzone. Wyraźnie widać, że scenariusz był wielokrotnie zmieniany. Często na ekranie dzieją się tak dziwne rzeczy, że człowiek w ogóle zapomina o tym, co chce mu powiedzieć reżyser i zastanawia się raczej, czy aby tak długi proces tworzenia nie wpłynął za bardzo na jego psychikę. Człowiek, który zabił Don Kichota wielu widzów zwyczajnie odrzuci, to odważny eksperyment, który jednak koniec końców okazuje się sporym rozczarowaniem (pytanie, czy po tych wszystkich latach w ogóle mogło być inaczej, jest całkiem zasadne). Chociaż całość nie jest pozbawiona uroku, to jednak po wyjściu z kina niespecjalnie miałem ochotę rozmyślać o tym, co właśnie zobaczyłem. Produkcja Gilliama z pewnością podzieli widzów: znam takich, którzy ocenili ją o wiele gorzej niż ja, ale słyszałem też i trochę zachwytów. Mimo wszystko warto więc samemu przekonać się, czy Człowiek, który zabił Don Kichota Wam się spodoba.

Atuty

  • Sporo ciekawej, autotematycznej refleksji i innych poważnych tematów;
  • Dobre aktorstwo;
  • Ładne zdjęcia;
  • Szczypta humoru

Wady

  • Przez większość czasu dziwny scenariusz, który nie bardzo ma sens;
  • Jakoś wszystkie dobre elementy nie łączą się w świetny film, czegoś brakuje

Niemal trzydzieści lat zabrało Terry’emu Gilliamowi nakręcenie tego filmu. Ostateczny efekt jest co najmniej dziwny, chociaż niepozbawiony pewnego uroku.

6,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper