Reklama
Temat tygodnia: Konsolowe wojny mogą się zmienić

Temat tygodnia: Konsolowe wojny mogą się zmienić

Enkidou | 20.04.2019, 15:00

Po oficjalnym ogłoszeniu pierwszych konkretów o PS5 salwy nowej konsolowej wojny zdają się już dobiegać z oddali, ale patrząc na poczynania najważniejszych graczy, można się zastanawiać, czy faktycznie będzie to wojna, jaką znamy, czy raczej coś zupełnie innego.

Przyznam, że początkowo miałem w tym tygodniu pisać o czymś zupełnie innym, ale bardzo spodobała mi się jedna z opinii, jakie przeczytałem po zapowiedzi PlayStation 5 w tym tygodniu, a która dała nieco pożywki do snucia refleksji.

Dalsza część tekstu pod wideo

PlayStation 5 zapowiedziane! Sony oficjalnie mówi o nowej generacji

Fakt, Sony w osobie Marka Cerny'ego (głównego architekt PS4 i PS5) przedstawiło dziennikarzom serwisu Wired pewne konkrety o nowym sprzęcie Sony, choć wychodzenie ze zbyt daleko idącymi wnioskami to wciąż zajęcie bardziej z gatunku ssania palucha. Mimo to na podstawie różnych doniesień (mniej lub bardziej oficjalnych) dochodzących z trzech głównych obozów powoli wyłania się pewny obraz tego, jak wyglądać mogą kolejne lata w branży gier video. I jest to obraz całkiem ciekawy.

Wielu z nas przeżywało to już niejednokrotnie. Tematyka konsolowych wojen rozpala wyobraźnie graczy przy każdym nowym cyklu. Wszyscy zakładamy, że zacięta rywalizacja producentów nowych sprzętów da nam pięknie wyglądające gry, pchnie całe medium naprzód, wprowadzi nowe rozwiązania itd.

Dotychczas ta rywalizacja odbywała się przeważnie o te same kawałki tortu, a poszczególne sprzęty projektowane były według podobnych założeń. Tym razem jednak dostrzec możemy, że filozofie poszczególnych obozów zaczynają wyraźniej się rozjeżdżać, a każdy z nich obiera inną drogę.

Mamy więc Sony, które – jak wyłania się ze wspomnianego artykułu Wired – postanawia iść dotychczasową drogą, oferując ewolucję, a nie rewolucję i zmianę paradygmatu. To w pełni zrozumiałe – PS4 jest w końcu niekwestionowanym liderem rynku. Po co zmieniać strategię, skoro dotychczasowa spełnia swoją rolę znakomicie? Gdy Kena Kutaragiego po epoce całkowitej dominacji PS2 zaczęły nieść prometejskie ambicje, skończyło się wstrząsami, które odczuła na swojej skórze cała firma, i to odczuła niezwykle boleśnie.

Microsoft od dawna wydaje się być głównym konkurentem Sony, ale obserwując branżę od jakiegoś czasu można powątpiewać, czy ten pogląd ma jeszcze solidne oparcie w rzeczywistości. Amerykańska korporacja, choć poczyniła już poważne kroki, by zreorganizować swoje studia (w tym kupić nowe), sprawia wrażenie zainteresowanej czymś zgoła innym. Nie wsadzaniem kija w szprychy konkurencji (przynajmniej nie z premedytacją), ale przeciwnie: rozwojem własnego „ekosystemu”, do którego dostęp gracze będą mogli mieć z różnych urządzeń. Xbox w tym przypadku nie jest żadnym kluczem, to tylko jedna z opcji i element większej całości.

Nintendo zaś wypisało się z tradycyjnej rywalizacji już po erze GameCube'a, co – patrząc na bilans – przyniosło więcej dobrego niż złego. Wejść do tej samej rzeki firma z Kyoto próbowała jeszcze w czasach Wii U, ale konsola, która w założeniach miała trafić i do casuali znudzonych Wii, i do core'owych odbiorców nie trafiła tak naprawdę do nikogo (poza najbardziej wiernymi fanami Nintendo).

Sukcesem okazał się jednak Switch, któremu udało się wreszcie w pełni pogodzić obce sobie dotychczas światy sprzętów stacjonarnych i przenośnych. Od jego premiery minęły raptem dwa lata, dlatego spekulacje o zupełnie nowej konsoli nie mają obecnie racji bytu, ale z doniesień dzienników The Wall Street Journal i Nikkei możemy się dowiedzieć, że Nintendo nie zamierza odbębnić cyklu z założonymi rękami. W tym roku do sprzedaży powinny trafić dwa nowe modele Switcha – tańszy (mający być w założeniach następcą 3DS-a) oraz droższy, swego rodzaju „Switch Pro”, zaprojektowany dla graczy oczekujących lepszej wydajności i lepiej działających gier. Wnioski są zatem oczywiste: kurs pozostaje bez zmian, zarzucamy po prostu większe sieci.

W świetle powyższego każdy z konkurentów chce wyznaczać zasady na swoim podwórku, a nie dostosowywać się do reguł narzucanych przez innych. To już może nie tyle rywalizacja, w której o miejsce pod naszymi telewizorami walczą pudełka różniące się przede wszystkim pewną liczbą tytułów na wyłączność, ale batalia między wizjami rozwoju całego medium. Producenci sprzętów zdają się wychodzić z ofertą skrojoną nie tylko pod te lub inne preferencje growe, ale pod konkretne style życia potencjalnych użytkowników.

Na pisanie odważniejszych scenariuszy przyszłości jest być może wciąż za wcześnie, ale taka różnorodność strategii może wyjść branży na dobre. Z jednej strony realny wydaje się powrót do czasów, gdy każda konsola miała swoją unikatową tożsamość. Z drugiej: producenci muszą myśleć o docieraniu do nowych osób, zwłaszcza w obliczu puchnących budżetów na gry, a wyjście im naprzeciw poprzez uwzględnienie lajfstajlowych wyborów nie wydaje się być taktyką zła. Liczba core'owych odbiorców nie będzie rosnąć wiecznie, młodsze pokolenia preferują raczej granie na urządzeniach przenośnych, a duże rynki wschodzące, jak Chiny czy Indie, nie gwarantują kokosów, szczególnie w dającej się przewidzieć przyszłości (nie wspominając o tym, że tamtejsi gracze znacząco różnią się preferencjami od tych z Zachodu i Japonii).

Nowa konsolowa wojna może więc nie być żadną wojną w starym stylu, a te salwy to nie salwy, tylko to po prostu złudzenie. Zamiast wyrywać sobie kolejne kawałki tego samego torcika dotychczasowi rywale będą się uzupełniać, moszcząc się wygodnie w swoich strefach komfortu. PS4 i Switch na razie dobrze na tym wychodzą, zobaczymy, jak wypadnie Microsoft, gdy jeszcze bardziej skręci w kierunku usług.

Stabilność na rynku konsolowym zrobiłaby dobrze kreatywności, a mogąca rozkwitać w korzystniejszych warunkach kreatywność samym grom. Nazbyt optymistycznie, naiwnie? Być może, ale nowa generacja konsol jest już niemal na wyciągnięcie ręki. Jeśli kiedyś wyrażać swój optymizm, to właśnie teraz.

Źródło: własne
Enkidou Strona autora
cropper