Resident Evil: Witajcie w Raccoon City - jestem za, a nawet przeciw
Kierunek andersonowskiej epopei absurdów na czele z podstarzałą już Millą Jovovivh dał się we znaki chyba wszystkim. Wyjątkiem potwierdzającym regułę są co najwyżej kolejno pierwsza oraz druga filmowa odnoga.
Dorobek reżysera to przecież bodaj najciekawsza ze wszystkich growych adaptacji, Mortal Kombat (1995). Cztery lata temu kina nawiedził podtytułowy "Ostatni Rozdział" - chyba najgorsze zakończenie jakiejkolwiek filmowej serii. W tym samym roku do formy wraca Resident Evil w swojej ikonicznej stylizacji, czyli tej wirtualnej. Mijają kolejne dwa lata i czeka nas powrót króla, dzięki RE2: Remake. Gdzieś tam branżowe ploteczki ocierają się o osobę szanowanego producenta filmowej grozy, Jamesa Wana (Insidious, Sinister).
Na tym się skończyło dopóki zza rogu nie wychylił się Johannes Roberts, filmowiec brytyjskiego pochodzenia. Od samego początku nie przebierano w środkach. Skoro w tej branży wszystkie chwyty są dozwolone, przyszło Robertsowi wziąć się za bary z nostalgią, jedynym pewniakiem zysków. Resident Evil: Witajcie w Raccoon City, niczym tytuł klasy B, jak dotychczas - wychodzi prawie obronną ręką. Hołdując materiał źródłowy, uczestnicy planu filmowego robią co mogą by przekłuć atmosferę dawnych lat na srebrny ekran. Nostalgia już zrobiła swoje, ponieważ zainteresowanie filmem rośnie od pierwszych zapowiedzi. Nie przeszkadza nawet przeniesienie biegu wydarzeń w skali 1:1. Czy mamy powody do obaw? Czy może odwrotnie?
Raccoon wiecznie (nie)żywe
Zwiastun wleciał. Podobno nie ocenia się książki po okładce. Kilka faktów jednak warto skomentować. Reżyser rzuci widza od razu na głębokie fale nostalgii. Materiał przeznaczony głównie dla weteranów cyklu. Ikoniczne ujęcia wychwyciliśmy natychmiast. Akcja pomiędzy rezydencją Spencera oraz miejskim koszmarem. Całość smakuje jak dawne filmy klasy B. z drugiej połowy lat 80. I nie jest to w żadnym wypadku wadą. Charakteryzacja zombie hołduje dawny, filmowy imperatyw gatunku. To nie Walking Dead, w którym trupy włóczą się latami. Widać przywiązanie do pierwszej gry, zwłaszcza w inscenizacji pamiętnej sceny z Forestem. To była dobra strona. Jest jeszcze ta druga. Scenariusz wygląda jak nagłe umiejscowienie gwiazd serii w centrum epidemii na zasadzie Avengers. Wszyscy pięknie wyglądają, niczym modele. Zdają się być również nietykalni. Film trzyma się kanonicznych wydarzeń, więc nie ma co liczyć na dramaturgię. Obawy póki co nadrabia ciekawa interpretacja słynnych potworów jak Lickery czy Cerberus. Festiwal znanych postaci może w konsekwencji skutkować małym czasem antenowym dla każdego/każdej z bohaterów/bohaterek. Jednak moja autorska prognoza jest tylko prognozą, niczym więcej. RE: WtRC daje nadzieję na ten film, którego nie było od dawien dawna.
Czas na chwilę wrócić do złotej ery VHS, kiedy posiadanie odtwarzacza kaset wideo oznaczało szlagierowy "szacun na dzielni". Powrót Żywych Trupów z 1985 roku nadal jest dziełem ponadczasowym, w swojej niszy. Uneeda, beczki wypełnione gazem Trioxin, pierwsza tak odważna charakteryzacja zombie. Podane z nutką gore humoru zachowało pamiętne ujęcia. Znawcom nie trzeba przypominać o widocznej inspiracji pewnym fragmentem filmu na drodze realizacji fantastycznego intro Resident Evil 3: Nemesis (1999, Capcom). Co zatem łączy legendarne "Return of the Living Dead" z nadchodzącym filmem na kanwie Rezydującego Zła? Wszystko i nic. Przede wszystkim, gatunkowa przynależność klasy B. Nieważne jak bardzo wielbimy czy wręcz kochamy dwie odsłony rodowodu PSX, pisana tam historia jest niczym innym jak przekazem złotej ery kina grozy. Witajcie w Raccoon City prezentuje się wizualnie bardzo klasycznie, wliczając konieczną polityczną poprawność, która widoczna jest w kulturze masowej od lat. Nakręcony przez zmarłego Dana O'Bannona film jako pierwszy od lat umiejscowił akcję w prowincjonalnym miasteczku, z tajemniczą firmą w tle.
Johannes Roberts choć stara się umiejętnie wykorzystać najlepszy kolektyw klasyki, w istocie jest pierwszym od wielu lat reżyserem, który przebija się z tą klasą horrorów na srebrne ekrany. "Naprawdę istotnym było według mnie nastraszyć widza w tym filmie, stworzyć mroczną otoczkę. Coś co szybko uleciało z poprzedniej filmoteki" - przyznał w jednym z wrześniowych wywiadów. Jednocześnie wytyka błędy ostatnich adaptacji, lub nawet gatunku zombie-filmów. Poza serialem na bazie komiksów Roberta Kirkmana, reszta leży i kwiczy. A od premiery wysokobudżetowego World War Z upłynęła już garstka lat. Ten projekt ma szansę na powodzenie. Sfera wizualna poza kilkoma odstępstwami od ikonicznej koncepcji (dotyczy bardziej postaci) zachowała tę samą "estetykę" oryginału. Scenografia jakby żywcem wydobyta ze statycznej narracji RE1/RE2. Przywiązanie do detali świadczy o dobrej intencji producentów. Rekonstrukcja legendarnego spotkania z pierwszym zombie, choć widoczna na zwiastunie, sięga po ten sam klimat. Istnieje tutaj kameralność ujęć, bez zbędnej epickości. To się ceni.
Krwawa inspiracja
Roberts często odnosi się do hołdowania klasycznych dwóch części cyklu. Obierając je za punkt odniesienia na planie filmowym. Sam widzę tutaj lekki miks starego z nowym. Kaya Scodelario (Claire Redfield) raczej uwydatnia dziewczęcy urok młodszej z Redfieldów jaki otrzymaliśmy w renowacji przygody z Leonem na tym niezapomnianym komisariacie. Lata wstecz narzekano, że Capcom nazbyt eksploatuje R.P.D., wrzucając tę lokację wszędzie gdzie się dało. Po genialnym remake RE2, wszystkim ciągle mało. Kolejny dowód niepodważalnej potęgi nostalgii. Nawet jeśli Resident Evil: Witajcie w Raccoon City okaże się kinowym bublem, zarobi dzięki iluzji chęci wiernej adaptacji. Pozostaje mieć nadzieję, że na tym się nie skończy. Początek wpisu odnosił się do czasu antenowego każdej z postaci. "Claire przybywa do Raccoon po latach aby odnaleźć brata, wcześniej wychowała się w tutejszym sierocińcu" - Roberts świadomie lub nie dał do zrozumienia, że historia bardziej odnosi się do RE2: Remake niż klasycznej wersji.
Sierociniec pojawił się dopiero w wydanej niespełna trzy lata temu współczesnej iteracji. O ile Claire Redfield w wykonaniu Scodelario raczej przypadła większości do gustu, tak filmowy odpowiednik Leona obrywa niemal za każdym razem. Avan Jogia, choć pozuje niczym model na potrzeby RE2, przegrywa wyłącznie z powodu zerowego podobieństwa do ikony. Według twórcy, film "bardzo mocno inspiruje się pierwszym dniem służby". Zatem aktor musi zachować charakter nowicjusza, z którym niedawno zerwała dziewczyna (tak to wyglądało w oryginalnym RE2). Wszelakie plugastwa powstałe wskutek lokalnej pandemii T-Virus prezentują imponujący poziom. Licker, Cerberus czy najważniejsi dla scenografii, nieumarli. Zdaje się po ostatnim zwiastunie, że rezydencja Spencera zafunduje znacznie ciekawsze profile zdechlaków. Twórcy chyba w przeszłości bywali na eventach Capcom znanych jako Biohazard Nightmare.
Edycje z końca lat 90. dbały o charakteryzację rodem z pierwowzoru. Tu jest podobnie. Na duży plus. Roberts musi pamiętać o najważniejszej kwestii - przesadzonej akcji. Skoro film ma stanowić współczesny horror klasy B., musi odbyć się kosztem efektów specjalnych. A tych na zwiastunie widać raczej wiele. Sam wychował się na obrazach pokroju "Egzorcysty" czy dziełach Carpentera. Scena jest przygotowana, reszta zależy od przebiegu scenariusza oraz stylu narracji. Wzorować się zbytnio na RE1 nie powinien, z uwagi na historyczną prostotę dialogów, która weszła w status legendy. Dekoracja to jedynie połowa sukcesu. Tonacja, ujęcia oraz poprowadzenie tych samych zdarzeń ku lekkiemu, pozytywnemu zaskoczeniu najstarszych weteranów cyklu oraz fanów gatunku. Zweryfikujemy to już 3 grudnia. Wybierzecie się do kin? Jeśli ich nikt nie pozamyka, rzecz jasna.
Przeczytaj również
Komentarze (27)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych