Która odsłona Call of Duty jest najlepsza? Dla mnie wybór może być tylko jeden
W dzisiejszych czasach gatunków i podgatunków gier wideo jest tak wiele, że trudno byłoby je wszystkie zliczyć. Po części wynika to z ich mnogości, a po części z tego względu, że po prostu cały czas pojawiają się nowe (co też wpływa na punkt pierwszy) - niekiedy bazując na kanwie łączenia kilku “fundamentalnych” kategorii, a kiedy indziej za sprawą projektów, które bardzo wyraźnie kreślą swoje własne ścieżki.
Wniosek jest więc jasny: Jest tego od groma. W tym wszystkim należy jednak pamiętać, że - niemal jak w przypadku kolorów - mamy kilka podstawowych i tak wyraźnych, że wszyscy je dobrze znamy. Gry przygodowe, gry wyścigowe, bijatyki, czy strzelaniny. To oczywiście pierwsze z brzegu, choć nie trzeba się w nie nawet zagłębiać, aby zrozumieć, czym są i jakich przedstawicieli mają w swoich ramach.
Dziś chciałbym się natomiast skupić na ostatniej z wymienionych kategorii. Ba, wyłącznie na jednej serii, która jest jej przedstawicielką. Cóż, nie byle jakiej. Chciałbym poruszyć temat Call of Duty, o którym w ostatnich dniach - za sprawą nadchodzącej, nowej odsłony - jest niezwykle głośno. Produkcji wchodzących w skład tej marki mieliśmy dużo, ale… Jedna ma dla mnie szczególne znaczenie.
Modern Warfare
Przyznam, że gdy pojawiło się od Rogera zlecenie na napisanie tekstu pod zbliżony temat, nie potrzebowałem nawet chwili zastanowienia, by wytypować moją ulubioną odsłonę. Choć, warto może zacząć od tego, że wybór wcale nie musiałby być taki oczywisty. Nie mówimy przecież o serii składającej się z dwóch czy trzech części. I nie mówimy nawet o takiej, gdzie wszystkie produkcje są do siebie zbliżone, niczym w ramach FIFY.
Dość powiedzieć, że samo Call od Duty jest z nami już naprawdę długi czas. Pierwsza część ukazała się na rynku w 2003 roku, a więc to ponad dwie dekady historii! Co jednak szczególnie wymowne i działające na wyobraźnię - przez ten czas dostaliśmy więcej nowych odsłon, niż upłynęło wiosen! Przez ostatnie dwadzieścia lat zadebiutowało ponad dwadzieścia wydań, które pojawiały się na kilku poprzednich generacjach, na sprzętach stacjonarnych, przenośnych, a nawet na smartfonach!
Wydawać się więc może, że sytuacja jest trudna. Jest w czym przebierać, a nawet jeśli nie byłbym sporym fanem produkcji podlegających pod Activision, to zapewne i tak obcowałbym przynajmniej z kilkoma częściami. Teoretycznie jednak, mając za sobą większość wydanych w ramach tego cyklu pozycji, sytuacja powinna być trudniejsza. Cóż, może tak by to wyglądało, gdyby nie fakt, że znam odpowiedź.
Najlepsze Call of Duty, w moim mniemaniu, wydane zostało w 2007. W chwili, gdy Infinity Ward postawiło przenieść serię do czasów współczesnych. W momencie, w którym zdecydowano się położyć jeszcze większy nacisk na fabułę. W listopadzie owego roku, gdy światło dzienne ujrzało w pełnej krasie Call of Duty 4: Modern Warfare. Dwa lata pracy przyniosły tytuł, który do dziś ograłem kilkukrotnie.
Ta jedyna!
Tak jest, niezależnie od tego, jak wiele minusów uda się komukolwiek znaleźć w kontekście pierwszej wydanej produkcji pod szyldem “Modern Warfare”, ja wciąż będę jak zaczarowany patrzył na ten tytuł. Ba - pudełko w wersji na PC dalej zajmuje u mnie zaszczytne miejsce i choć jego wartość można wycenić na kilkanaście złotych, to dla mnie jest bezcenne. Chowa w sobie dziesiątki cudownych wspomnień.
Zacznijmy może od gry wieloosobowej, w której spędziłem prawdopodobnie wiele setek godzin. Niby nic wybitnego, niby nic, co można byłoby określić jako "rewolucyjne", ale tam po prostu wszystko zagrało. Mam wrażenie, że twórcy od początku do końca wiedzieli, w jaki sposób chcą zbudować ten multiplayer i zgodnie z tym przełożyli go ze sfery pomysłów do świata wirtualnego. To bardzo dobrze działało - tylko tyle i aż tyle jednocześnie.
No tak, ale gdy wspomniałem o kilkukrotnym przejściu gry, nie miałem oczywiście na myśli trybu multiplayer i zabawy na serwerach. O nie - odnosiłem się tutaj do kampanii fabularnej, która, moim zdaniem, okazała się przełomowym doświadczeniem w sferze strzelanin. Pewnie znajdą się osoby, które nie zgodzą się z tym stwierdzeniem, ale od początku historii MacTavisha chłonąłem wydarzenia całym sobą.
Każda misja, każdy poziom i niemal każda postać były dopracowane z ogromną dbałością o detale. I stanowiły świetne odświeżenie względem tego, co dostawaliśmy we wcześniejszych odsłonach. Nigdy przedtem nie było sytuacji, w której tak bardzo związałbym się z bohaterami w “strzelance”. A cała opowieść trwała raptem kilka krótkich godzin! Cóż, to chyba dowód na to, jak dobrze to napisano.
Reasumując…
Pisząc zakończenie, z głośników wydobywa się kawałek, który załączyłem powyżej. Niby rap w stylu pierwszej dekady XXI wieku i ten “gangsterski” sznyt niczym w utworach Johna Ceny, ale jednak ma w sobie coś magicznego. Błyskawicznie przenosi mnie do tamtych wydarzeń i sprawia, że raz jeszcze mam ochotę prześledzić samodzielnie wydarzenia oryginalnej trylogii Modern Warfare.
Koniec końców… To nie był tylko dobry przedstawiciel gatunku FPS, ale najzwyczajniej w świecie dobra gra. Bez podziału na gatunki, kategorie i zamykanie w ramach. Nawet dziś można się tam doskonale bawić, a misja w Czarnobylu to dalej bezprecedensowa jakość i klimat, którego nie powstydziłby się żaden deweloper. Jeżeli jakimś cudem ominęła Was przyjemność obcowania z Call of Duty: Modern Warfare 4, nadrabiajcie. Warto.
Przeczytaj również
Komentarze (58)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych