Recenzja: Destiny (PS4) - House of Wolves DLC
“Otwórzcie Reef dla obrońców...Niech rozpoczną się łowy” - tymi słowami kończy się prolog najnowszego dodatku do o podtytule “House of Wolves”. Jak wypadło rozszerzenie, co wprowadza i czy warte jest swojej ceny?
W Destiny gram od dnia premiery, ale ostatnie dwa miesiące spędziłem w kompletnym zapomnieniu o grze Bungie. Przerwa była spowodowana znużeniem, jakie zaczynało się wkradać po ograniu ostatniego dodatku wzdłuż i wszerz. Brakowało nowości, świeżości i oczywiście lootu - “House of Wolves” miał być tego wszystkiego zastrzykiem.
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce rasa Fallen toczyła wojnę z Awokenami. Po przegranej byli skazani na łaskę królowej Mara Sov, która litując się nad nimi, postanowiła pozwolić obu rasom współegzystować na Reef. Dodatek rozpoczyna się od buntu Fallenów, którzy zaatakowali swych “wybawców”. W takich okolicznościach królowa postanawia otworzyć swoje “królestwo” dla obrońców i ogłasza polowanie na zdrajców, oferując w zamian skarby Reef jako nagrody. Brzmi ciekawie, prawda? Tak, ale Bungie nie zmieniło swojego zamysłu na Destiny jako grę praktycznie bez fabuły i dodatek nie prezentuje sobą nic nadzwyczajnego. Jest to muszę przyznać cholernie frustrujące, tym bardziej, że potencjał na stworzenie wciągającej historii jest ogromny. Pierwszoligowi aktorzy pod głosami postaci, tło fabularne zbudowane i nic.
Rozumiem, że w tej grze nie chodzi o fabułę i służy ona tylko urozmaiceniu zabawy ze znajomymi i grindu, ale przecież wystarczyło dodać kilka cutscenek, zwrot akcji i chociaż jedną misję niepolegającą na sztampowym “leć, zabij, wróć”. Tutaj zadań fabularnych jest zaledwie pięć. Gdzieś w środek wrzucony też został nowy Strike - Shadow Thief, ale praktycznie wszystko odgrywa się w znanych nam miejscach. Tak, nawet jedna misja nie przeniesie bohaterów na klimatyczne Reef. Rozczarowujące, choć i tak lepiej niż w poprzednim DLC.
Dodatek wprowadza zaś nowy “social hub”, umieszczony właśnie w lokacji Reef. Podobnie jak Tower, będzie można tutaj wziąć nowe wyzwania, zmienić ekwipunek oraz odebrać pocztę. Nowością są unikatowi NPC, bezpośrednio związani z zawartością DLC:
- Petra Venj - emisariuszka królowej i główna narratorka dodatku. Od niej otrzymujemy zadania związane z polowaniami na zbuntowanych Fallenów oraz zakupimy specjalne przedmioty królowej;
- naczelnik więzienia Variks - jedyny lojalny królowej Fallen, ostatni żyjący członek House of Judgement - jednego z najstarszych klanów swojej rasy. Trzyma on pieczę nad wszystkim związanym z Prison of Elders;
- Brother Vance - jak sama nazwa wskazuje, jest bratem - takie tam jedi-podobne ludziki - a jego rolą jest zajmowanie się Trials of Osiris.
Skoro już napomknąłem trochę o Prison of Elders i Trials of Osiris, to przyjrzyjmy się nowej zawartości trochę bliżej. Pierwsza z nich zastąpiła raid w tym dodatku, więc zaczynamy od niej.
Prison of Elders to kooperacyjna arena dla trzyosobowych zespołów. Gracze wrzucani są do więzienia kierowanego przez Variksa, którego głos towarzyszy obrońcom podczas zmagań z falami “więźniów”. Oczywiście nie uświadczymy tutaj pasiaków, za to każda runda to inna rasa przeciwników. Rozgrywka polega pokonywaniu kolejnych fal rzucanych na graczy masowo. Naprawdę dzieje się dużo. Wrogowie wylatują ze wszystkich stron i prują ile fabryka dała. Aby nie było za łatwo i nudno, w rundach pojawiają się dodatkowe cele oraz dopalacze. Te drugie przypominają do złudzenia zaimplementowane power-upy w dodatku do - Mad Moxxi’s Underdome Riot. “Zwiększone obrażenia broni głównej”, “obrażenia elementu Arc zadają więcej obrażeń”, “tarcza obrońców zostaje zwiększona, ale się nie odnawia” - brzmi znajomo, prawda?
Cele natomiast to specjalne czynności, jakie musimy wykonać podczas rund i lawirowania pomiędzy pociskami wrogów, m.in. zabicie celu VIP w określonym czasie lub rozbrojenie min porozrzucanych po mapie. Daje to solidnie popalić, wymusza wyjście z kryjówek i często zmienia totalnie oblicze rundy. Prison of Elders występuje w 4 kategoriach różniących się poziomem, zdobywanym doświadczeniem i nagrodami. Matchmaking działa tylko dla najłatwiejszej areny. W pozostałe zagramy wyłącznie ze znajomymi. Sama rozgrywka na arenach jest bardzo przyjemna i stanowi miłą odskocznię od dotychczasowych możliwości . Akcja jest wartka. Trzeba mieć oczy dookoła głowy oraz dobrze współpracować z kumplami.
Każdy, kto grał w Destiny, pewnie zna Iron Banner. Pojedynki PvP, w których liczą się statystyki ekwipunku i poziom graczy, mające na celu wyłonienie najlepszych z najlepszych. Bungie stwierdziło, że nie do końca wszystko poszło tak, jak to planowali, i jeszcze raz przyjrzało się temu trybowi. Tak zrodził się pomysł na Trials of Osiris. Zmaganie pomiędzy drużynami 3 na 3, bez matchmakingu. Tak, tutaj musimy mieć swój skład, gdyż inaczej go nie uruchomimy. Wraz z nowym rodzajem zmagań PvP dodano tryb Elimination, czyli drużynowe potyczki bez odradzania się, ale z możliwością podnoszenia poległych kompanów. By uniemożliwić przedłużania się rund i pobudzić akcję, dodano limit czasowy - po dwóch minutach od rozpoczęcia rundy na środku mapy pojawia się sektor do przejęcia i skutkuje to wygraną. Po kolejnych trzydziestu sekundach uruchamia się nagła śmierć i na polu walki zostaje gracz najbliżej sektora do przejęcia.
Za Trials of Osiris odpowiedzialny jest Brother Vance. Staje się on komentatorem pojedynków oraz zajmuje się organizacją rozgrywek. Organizacją? Mhm. Braciszek sprzedaje nam karty wstępu do zmagań online. Na każdej karcie są miejsca na “pieczątki” - osiem żółtych na zwycięstwa i trzy czerwone na porażki. Nie trudno się domyślić, że po trzech przegranych karta przestaje być ważna. Musimy spieniężyć ilość zielonych pieczątek i zaczynać od nowa. Nagrody podzielone są na cztery ligi, w których za zwycięstwa wymienimy naszą kartę na drobne przedmioty. Pięć zwycięstw to możliwość zakupu unikatowej zbroi, a osiem nagradzane jest legendarną bronią. Nagrody zmieniają się co “reset”, a wraz z nimi mapa, na której toczymy pojedynki. Warto jeszcze wspomnieć, że gra losuje nam przeciwną drużynę na podstawie połączenia sieciowego, a nie regionu, i wbudowano mechanizm, który uniemożliwia trafianie na tych samych przeciwników raz za razem.
W Trials of Osiris, podobnie jak podczas Iron Banner, bierze się pod uwagę poziom graczy oraz statystyki ich ekwipunku. Przez to zabawa na niższych levelach jest bardzo trudna. Natomiast jeśli stworzymy odpowiednią drużynę pomiędzy znajomymi, to tryb ten jest szalenie dobry. Dzika satysfakcja z wygranych, pełne napięcia pojedynki, ciągła współpraca drużyny - osoby szukające wyzwań i weryfikacji swojej siły będą zadowolone.
Przejdźmy teraz do zmian w systemie przedmiotów. Pierwszą i najważniejszą zmianą jest możliwość podnoszenia poziomów wszystkich przedmiotów legendarnych i egzotycznych do 34. Nareszcie loot, który zdobyliście np. z Vault of Glass, będzie użyteczny. Daje to fantastyczne możliwości budowania postaci, dokładnie pod własne preferencje. Wcześniej był tak naprawdę jeden zestaw ekwipunku, który każdy chciał mieć, bo był po prostu najlepszy w danym momencie i już. Teraz sytuacja się zmienia i oznacza to różnorodność wśród graczy.
Różnorodność tą potęguje możliwość tzw. reforgowania broni. Reforge polega na podmianie perków broni legendarnej na inny, losowo generowany zestaw. Dzięki temu ta sama broń u różnych graczy może mieć całkowicie odmienne właściwości. Kolejna bardzo ciekawa zmiana w systemie gry, która ucieszy graczy aktywnych w Destiny, dając im możliwość podniesienia starego ekwipunku do maksymalnego poziomu.
Zbliżając się ku końcowi recenzji nadmienię tylko, że w/w dwie zmiany systemu przedmiotów oraz możliwość wymiany Ascendant Shardów na Ascendant Energy (i na odwrót) są również dostępne dla osób bez kupionego DLC. Będą one musiały natomiast sporo się natrudzić by zdobyć materiał potrzebny do podniesienia przedmiotów na najwyższy poziom, gdyż Etheric Light jest do zdobycia w Prison of Elders, Weekly Nightfall Strike oraz w wysokich ligach Iron Banner. O nowych kolorkach, emblematach, statkach, broniach z gildii i legendach nie warto wspominać. Tyle tylko, że bronie tym razem stylizowane są na rasę Fallenów. Trzeba też wspomnieć, że zmagania sieciowe otrzymały cztery nowe mapki.
Podsumowując, House of Wolves jest dobrym dodatkiem. Lepszym od The Dark Below, ale z nie do końca wykorzystanym potencjałem. Dodaje bardzo przyjemne Prison of Elders, ambitne Trials of Osiris oraz znakomite zmiany w systemie przedmiotów. Przegapiono natomiast okazję na wprowadzenie ciekawej fabuły i nowych lokacji. Oczywiście od razu odbijam zarzuty, że w Destiny to nieważne - tak, wiem. Gram w ten tytuł od premiery, doskonale rozumiem miejsce fabuły, ale osobiście bardzo liczyłem na znacznie więcej historii Reef, rasy Awokenów, Fallenów, królowej oraz jej brata Uldrena Sova - i się zawiodłem. Dlaczego Awokeni żyją na “cmentarzysku statków kosmicznych”? Jak przebiegała wojna z Fallenami? Co doprowadziło do buntu Fallenów przeciwko królowej, która okazała im niegdyś łaskę? Bungie znów odsyła do kart, co rozczarowuje, ale co z tego, skoro pewnie i tak spędzę z dodatkiem dziesiątki godzin.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Destiny.
Ocena - recenzja gry Destiny
Atuty
- Oklepany pomysł na Prison of Elders daje frajdę
- Trials of Osiris dla ambitnych
- Nowe przedmioty
- Zmiany w systemie przedmiotów...
Wady
- ...które nie wymagają zakupu dodatku
- Kolejny raz pokpiona fabuła
- Troszkę za duża cena w stosunku do “nowości”
Gdyby tylko dodatek oddał dopracowaną historię, byłoby znacznie lepiej. PoE i ToE to trochę za mało jak na cenę DLC, a przecież nie jest on wymagany do cieszenia się zmianami systemu. Fajny, ale tyłka nie urywa.
Przeczytaj również
Komentarze (35)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych