Polak potrafi - czyli ramka foto jako panel samolotu
Kiedy zaczynałem się bawić w symulatory lotnicze, to sądziłem, że do szczęścia niewiele trzeba. Niestety jak to zwykle bywa, to apetyt rośnie w miarę jedzenia. Najpierw byłem pewien, że wystarczy mi wolant z przepustnicą, potem nieodzowne okazały się pedały, kolejna przepustnica, autopilot, wysokościomierz - zawsze coś się znajdzie.
Kiedy zaczynałem się bawić w symulatory lotnicze, to sądziłem, że do szczęścia niewiele trzeba. Niestety jak to zwykle bywa, to apetyt rośnie w miarę jedzenia. Najpierw byłem pewien, że wystarczy mi wolant z przepustnicą, potem nieodzowne okazały się pedały, kolejna przepustnica, autopilot, wysokościomierz - zawsze coś się znajdzie. Niestety ku mojemu przerażeniu zestaw zaczął się rozrastać do takiego poziomu, że dodawanie kolejnych modułów groziło zasłanianiem telewizora. Wprawdzie mam ten komfort, że mieszkam sam i nikt mi nie smęci nad nosem, że zagracę sobie mieszkanie, ale też trzepanie się po kieszeni na kolejne dodatki do zestawu zaczęło mnie nieco przerażać, zwłaszcza kiedy sobie uświadamiam, ile to już kasy na te zabawki popłynęło...
Ponieważ jednak Polak, to sprytna kreatura, to wymyśliłem sobie, że pewnie znajdę gdzieś jakiś ekranik, na którym wyświetlanych będę miał kilka przyrządów jednocześnie. Poszukiwania okazały się nad wyraz owocne - jedyny problem był taki, że ceny jakie śpiewają sobie producenci za takie ustrojstwa są wręcz astronomiczne - ot, taki Mini JetPit (o wersji "maxi" nawet nie wspominam), który jest w rzeczywistości zwykłym mini monitorkiem z paroma przyciskami, to koszt "zaledwie" około 1500 zeta... no chyba tu kogoś pogięło.
Stwierdziłem więc, że sam sobie tego rodzaju urządzenie wykonam metodą "chałupniczą". Wybór padł na ramkę foto Szajsunga (koszt 200 zeta!), która posiada funkcję mini monitora. Wprawdzie nie działa to dokładnie tak, jak monitor zewnętrzny (bo jest na USB i ma swój własny chip graficzny), ale metodą łopatologiczną i poświęcając kilka wieczorów na skrupulatne badania (i ignorując w tym czasie Ścierę na GG, który coś tam smęcił o spóźnionych tekstach) doszedłem do oczekiwanego efektu, który możecie "podziwiać" na filmiku poniżej. Piszę "podziwiać", bo jakość jest beznadziejna, no ale kręcone telefonem. A żebyście mogli sobie uzmysłowić ogrom prac, to polecam Wam mój tutorial, który wciepałem do sieci. Niestety po angielsku (i z literówkami, ale już nie chciało mi się tego poprawiać), ale może komuś też się to do czegoś przyda...