Ukryty arsenał Nintendo
Czyli parę słów o zapomnianych markach japońskiej firmy, które mogłyby pojawić się na Switchu.
Grubo ponad 250 serii i podserii gier, tysiące bohaterów i kawał zapisanej historii w branży rozrywkowej. Nintendo może pochwalić się pokaźnym dorobkiem różnorodnych produkcji, z których wiele wciąż ma potencjał na przyciągnięcie uwagi milionów graczy. Czy popularność Switcha pomoże reaktywować kilka z nich?
Obiecujący początek
Nintendo po sporym zawodzie z Wii U odrobiło lekcję, tworząc następcę tej konsoli ze wszech miar lepszego, o nieporównywalnie większym potencjale i możliwościach. Switch, bo oczywiście o nim mowa, jest sprzedażowym hitem na największych rynkach gier wideo pokroju Japonii czy USA. Konsola w nieco ponad pół roku trafiła do domów około dziesięciu milionów graczy, osiągając tym samym zbliżony wynik Wii U z całego, pięcioletniego cyklu życia tego nieco niedocenionego sprzętu. Można tym samym zauważyć, że ambicje giganta z Kioto są ogromne. Nintendo zmieniło przede wszystkim pozycjonowanie swojego flagowego produktu w umysłach graczy, docierając do różnych grup wiekowych za pomocą zróżnicowanego software’u, przy jednoczesnym zachowaniu swojego charakteru firmy „family friendly“. Takie gry, jak redefiniująca pod wieloma względami gatunek sandbox’ów The Legend of Zelda: Breath of the Wild, analogicznie postępujący w temacie platformówek Super Mario Odyssey czy solidne Xenoblade Chronicles 2 skutecznie pokazały, że własne, ekskluzywne marki nastawione na rozgrywkę dla jednego gracza mają sens. Tym bardziej w czasach ogromnej popularności gier multiplayerowych i pojawiających się jak grzyby po deszczu loot box’ów .Wyżej wymienione gry były tak naprawdę próbką tego, co może zaoferować w przyszłości samo Nintendo. W kolejce już czeka trylogia Bayonetty, Metroid Prime 4 czy No More Heroes: Travis Strikes Again, a z biegiem czasu będą pojawiać się kolejne zapowiedzi.
Na sukces Switcha złożyły się również premiery portów pokroju The Elder Scrolls V: Skyrim, Doom, L.A. Noir czy debiut udanej wariacji świata Mario i Kórlików w postaci Mario + Rabbids: Kingdom Battle. W 2018 roku pojawi się chociażby druga część Wolfensteina czy klimatyczny Project Octopath Traveler, prawdopodobnie usłyszymy zapowiedzi gier od Namco i From Software. Kolejne gry od szerokiego grona zewnętrznych deweloperów są więc kwestią czasu. Widać tym samym, że sprzęt ma potencjał na bycie czymś więcej, niż tylko uzupełnieniem konsol konkurencji. Nintendo w ostatnich latach przyzwyczaiło Nas do stawiania na swoje największe marki, mające rzesze fanów na całym świecie. To zrozumiałe. W końcu Mario, Linka czy Donkey Konga nie trzeba nikomu przedstawiać. Co jednak z mniej popularnymi seriami japońskiego producenta? Tych o dziwo jest całkiem sporo. Wiele z nich mogłoby być dobrym uzupełnieniem rosnącej biblioteki Switcha, a zarazem kolejnym argumentem do pozyskania tej konsoli.
Let’s race!
Przy każdym porównaniu konsol „wielkiej trójcy“ często słyszy się głosy, że Nintendo nie ma odpowiednika Forzy Motorsport i Gran Turismo. Gry wyścigowe cieszą się dużą popularnością, często decydują o wyborze sprzętu do grania i są tematem gorących dyskusji pomiędzy fanami poszczególnych marek. Firma hydraulika co prawda wydaje raz na generację Mario Kart, jednak jest to gra z zupełnie innej półki, nie mająca w ostatnich latach realnej konkurencji. Nie ma co spodziewać się, że Nintendo nagle stworzy realistyczną samochodówkę, która stanie do walki o tytuł króla wyścigów. Bardziej prawdopodobne jest przywrócenie do konsolowego życia marki Cruis’n, zapoczątkowanej jeszcze na Nintendo 64. Cruis’n USA, będące arcadowymi wyścigami z super samochodami, cieszyło się wówczas spory zainteresowaniem. Pędzenie Ferrari Testarossa po nadmorskich bulwarach, miastach czy spalonych w Słońcu bezdrożach dawało sporo frajdy. Firma w następnych latach stworzyła kolejne gry z tej serii – na Game Boy Color, Advance czy na Nintendo Wii. Marka jednak została zepchnięta na rynek automatów do gier za sprawą Cruis’n Blast. Jeśli Nintendo chce dostarczać Switchowi różnorodnych tytułów, powinno też pamiętać o wyścigach samochodowych. Dobrze zrobiony Cruis’n mógłby wypełnić tę lukę.
W kwestii wyścigów, choć w zupełnie innych klimatach, Nintendo ma w zanadrzu serie Wave Race i Excitebike. Pierwsza z nich, choć zadebiutowała na oryginalnym klasycznym Game Boy’u w 1992 roku, tak rozwinęła skrzydła na Nintendo 64 dzięki przejściu w trójwymiar. Koncept Wave Race jest prosty – to wyścigi na skuterach wodnych rozgrywające się w wielu urokliwych miejscach. Liczy się w nich jak najszybszy czas przejazdu i spora zręczność gracza przy omijaniu przeszkód czy najeżdżaniu na rampy. Wave Race 64 cieszył się wśród krytyków responsywnością sterowania i dbałością o wodne otoczenie, w tym różne warunki pogodowe. Kolejna część na Game Cube’a o podtytule Blue Storm była wyraźnie słabsza i częściowo odcinała kupony od wersji na Nintendo 64. Po tym seria została odstawiona na bok, lecz być może dostanie w niedalekiej przyszłości kolejną szansę. W 2016 roku Nintendo złożyło do Urzędu Unii Europejskiej ds. Właśności Intelektualnej wniosek o odnowienie praw do nazwy Wave Race, stąd można mieć cichą nadzieję, że marka powróci i zasili bibliotekę Switcha.
Fani jednośladów, wychowani na Pegasusie, z pewnością pamiętają Excitebike – wyścigi motocrossów na piaszczystych torach z rampami. Seria popularnych niegdyś „motorów“, podobnie jak w przypadku Wave Race czy Cruis’n, rozwinęła skrzydła na Nintendo 64, imponując dużym realizmem (szczególnie w fizyce jednośladów) i zadowalającą oprawą wizualną. Kolejne duże odsłony serii pojawiły się na Nintendo Wii, gdzie dokonano kilku dziwnych eksperymentów, wymieniając motory na samochody (Excite Truck) czy na roboty z kołami (Excitebots: Trick Racing)! Nintendo wydało również indyka Excitebike: World Rally, będącego hołdem dla pierwszej odsłony z Famicoma/NES-a, jednak zauważalnie marka na przestrzeni lat stała się niszowa. Ciężko tym samym przypuszczać, że Excitebike dostanie jeszcze kiedyś prawdziwą szansę. Choć tematyka motocrossów nie jest być może popularna, tak stworzenie produkcji wyścigowej łączącej kilka typów pojazdów (jak w przypadku Motorstorm) miałoby większy sens.
W wątku gier wyścigowych od Nintendo należy oczywiście wspomnieć o najważniejszej, po Mario Kart, serii z tego gatunku, czyli F-Zero. Zmagania futurystycznych bolidów rozwijających obłędne prędkości zadebiutowały po razy pierwszy na Super Nintendo Entertainment System w 1990 roku, imponując jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych w erze 16-bitów oraz chwytliwą grafiką imitującą głębie 3D. Po ciepłym przyjęciu F-Zero przez graczy pojawiły się kolejne duże, równie dobre odsłony na Nintendo 64 i Game Cube’a, czyli F-Zero X oraz F-Zero GX. Posiadacze handheldów takich jak Game Boy Advance czy Nintendo DS też mogli być usatysfakcjonowani. W erze Wii i Wii U F-Zero nie zaistniało, ciągle będąc marzeniem fanów spragnionych słynnego future racera. Pewna moda na tego typu produkcje wyścigowe odeszła, czego dobrym przykładem był brak innej wielkiej marki – Wipeout’a. Lekiem na ten stan okazała się produkcja małego niemieckiego studia Shin'en Multimedia – FAST Racing Neo, która zebrała bardzo dobre oceny i z miejsca stała się kolejną perełką w bibliotece niedocenionego Wii U. Switch dostał ulepszoną wersję tej gry o tytule FAST RMX, która prezentuje się fenomenalnie. Jednak wielu fanów F-Zero z chęcią zobaczyłoby też nowe przygody Kapitana Falcona, który pędzi po pokrętnych torach z kilkunastoma przeciwnikami naraz!
Kończąc temat wszelkiej maści rywalizacji wyścigowych, warto przypomnieć nieco zapomnianą już serię 1080°. Na przełomie wieków japoński gigant miał duży wkład w rozwój „gier snowboardowych“. W 1998 roku pojawił się 1080° Snowboarding, który podobnie jak Excitebike 64, imponował fizyką i wymagał dużej zręczności. Produkcja została ciepło przyjęta przez recenzntów i graczy. Wyznaczyła pewien kierunek, który obrały w późniejszych latach takie produkcje, jak SSX czy Shaun Palmer’s Pro Snowboarder. Niestety kolejna gra z serii o podtytule Avalanche, wydana na Game Cube’a, nie powtórzyła sukcesu pierwowzoru, cierpiąc na pewne techniczne problemy. Nintendo później kompletnie odpuściło temat wyścigów snowboardowych, jednak ponad 1 250 000 sprzedanych 1080° Snowboarding pokazało, że był w tej serii spory potencjał. Pytanie, czy firma potrafiła by wskrzesić ten potencjał na nowo i zainteresować graczy ekstremalnymi wyczynami na górskich stokach?
W obliczu wyzwania
W 2012 roku Nintendo pokazało, że można umiejętnie rozwinąć starą markę sprzed ery 3D i zainteresować graczy pozornie nieznanym bohaterem. Tak stało się w przypadku Kid Icarus: Uprising na Nintendo 3DS, który wyszedł niemalże dwadzieścia lat po ostatniej odsłonie na Game Boy’a i dwadzieścia pięć po pierwszej grze z tej serii na Famicoma/NES-a! Odświeżone przygody sympatycznego Pita z anielskimi skrzydłami, który na usługach Paluteny – bogini światła, walczy z poplecznikami Meduzy za pomocą swojego magicznego łuku, zostały ciepło przyjęte przez graczy. Nintendo zrezygnowało z klasycznej platformówki na rzecz przepełnionej akcją strzelaniny w klimatach mitologii greckiej. Gra z 3DS-a charakteryzowała się wymagającym poziomem trudności i ciekawie wykreowanym światem. Można śmiało rzec, że Pit odnalazłby się również na Switchu. Autorzy z pewnością rozwinęli by uniwersum gry i wdrożyli być może nową mechanikę rozgrywki. A nawet zwykły remaster tego tytułu miałby prawo bytu (patrz Resident Evil: Revelations).
Prawdopodobnie jeszcze większym zainteresowaniem cieszyłby się nowa produkcja ze strategicznej serii Nintendo Wars, która została zapoczątkowana jeszcze za czasów Famicoma/NES-a. Naturalnie mowa tu przede wszystkim o Advance Wars i Battalion Wars – grach podejmujących tematykę wojenną w wersji „lite“ ( no może poza Advance Wars: Days of Ruin, w którym zrezygnowano z bajkowo kolorowych scenerii). Seria przez lata słynęła z prostej, acz niezwykle wciągającej formuły, gdzie naprzeciw siebie stawały dwie armie walczące turowo, starciom których towarzyszyły klimatyczne przerywniki. Całość utrzymano w przyjemnej dla oka mangowej stylistyce. W czasach szóstej generacji konsol Nintendo postanowiło jednak rozszerzyć markę Advance Wars, wydając w 2005 roku Battalion Wars, które poprzez infantylną stylistykę nawiązywało do poprzedniczek z konsol przenośnych czy NES-a, jednak produkcja była w pełni trójwymiarową strategią czasu rzeczywistego. Ciekawe w niej było to, że pozwalała na wcielenie się w jednego żołnierza, który wydawał rozkazy reszcie wojsk. Dostaliśmy tym samym oryginalne połączenie kooperacyjnego tytułu wojennego z kreskówką oprawą. Battalion Wars doczekało się drugiej odsłony na Nintendo Wii, jednak później japońska firma odstawiło na bok wszelkie produkcje z tej rodziny gier. U Nintendo wyraźnie zaciera się podział na handheldy i konsole stacjonarne, stąd ewentualna kolejna gra z tej interesującej serii powinna łączyć najlepsze elementy z Advance Wars i Battalion Wars. Byliby jacyś chętni na taki mix?
Fani jRPG-ów z pewnością kojarzą Camelot Software Planning – dewelopera odpowiedzialnego za serię Shining Force na konsole Segi. Owa firma po wykupieniu przez Nintendo stworzyła niezwykle cenioną trylogię Golden Sun na Game Boy Advance i Nintendo DS. Cechowała się ona świetnym systemem walki, możliwością używania i łączenia magii żywiołów i bardzo klimatycznym światem pełnym barwnych postaci. Golden Sun szybko został okrzyknięty jedną z najlepszych gier na poczciwego GBA, kontynuacja również trzymała wysoki poziom. Dark Dawn na Nintendo DS z kolei zaoferowało trójwymiarową, przyjemną dla oka oprawę graficzną i kilka urozmaiceń w systemie walki, choć w opinii wielu fanów poziom trudności walk nieco spadł. W kontekście ewentualnej reaktywacji marki, Camelot Software Planning mogłoby stworzyć Golden Sun’a w podobnym stylu graficznym, co powstający Project Octopath Traveller, czyli bez graficznych wodotrysków, lecz z głębią i staroszkolnym klimatem, albo przetrzeć nowy szlak. W końcu Xenoblade Chronicles 2 pokazało, że ekskluzywne jRPG-i to silna broń w growym arsenale…
Nintendo Game Cube dostało wiele świetnych i oryginalnych tytułów na wyłączność. Jednymi z nich były Eternal Darkness: Sanity’s Reqiuem i Geist – gry, które zaprzeczały infantylnemu stylowi wielu flagowych marek Nintendo. Pierwszy z nich, stworzony przez nieistniejące już Silicon Knights i wydany w 2002 roku przez Nintendo, był survival horrorem koncentrującym się wokół Alexandry Roivas – młodej kobiety chcącej rozwiązać zagadkę śmierci swojego dziadka. Jednak nie tylko ona była grywalną postacią, bowiem w grze można było wcielić się w aż dwunastu bohaterów z różnych epok historycznych. Wiązało się to z różnorodnością w walce z maszkarami, które można było atakować w konkretne części ciała (niczym w Vagrant Story). Ciekawym patentem w grze był miernik strachu, który powodował różne dziwne złudzenia optyczne wprowadzające grającego w stan zakłopotania. Przed premierą Switcha Nintendo po raz trzeci przedłużyło znak towarowy, co być może przyniesie w końcu upragnioną kontynuację lub przyzwoity remaster. Tytuł ten bez wątpienia zasługuje na drugie życie.
Równie oryginalny koncept miał Geist z 2005 roku, zaprojektowany przez samego Shigeru Miyamoto. Opowiadał historię agenta rządowego Johna Raimiego, uczestniczącego w akcji mającej na celu zbadanie korporacji Volks. Bohater jednak został złapany i poddany eksperymentowi w wyniku którego rozdzielono jego duszę od ciała. To spowodowało, że stał się duchem z nadprzyrodzonymi mocami. Niczym w Messiah czy chociażby w Super Mario Odyssey, można było nim wcielać się w ludzi czy zwierzęta (a nawet w obiekty nieożywione!), tworząc tym samym ścieżki do kolejnych lokacji. Ciekawym detalem była zmiana koloru widzenia świata ze względu na opanowaną postać. Geist borykał się z problemami technicznymi, jednak wynagradzał pewne niedoróbki ciekawym pomysłem na rozgrywkę i, podobnie jak Metroid Prime, był nieco innym spojrzeniem na gatunek FPP.
Switch po fenomenalnym debiucie na rynku ma wiatr w żaglach. Zbliżający się wielkim krokami rok 2018 może być obfity w kolejne ciekawe produkcje. Czy doczekamy się zapowiedzi-niespodzianki i reaktywacji którejś z marek Nintendo? Popularność tej konsoli wydaje się dobrą chwilą na taki manewr. Patrząc na zmianę polityki włodarzy japońskiego giganta można spodziewać się dosłownie wszystkiego. Cieszy na pewno fakt stawiania na nowe IP pokroju Arms czy Splatoon, jednak kilka starszych serii wręcz domaga się na danie im drugiej szansy. Jak wiadomo nie od dziś, to gry sprzedają konsole, stąd różnorodność w bibliotece Switcha jest niezbędnym czynnikiem do osiągnięcia kilkudziesięcio milionowej sprzedaży tej konsoli, na której wszyscy zyskają.