Piątkowa GROmada #347 - Niby DLC, a jednak pełna gra, czyli kilka słów o Worms World Party
Motywem przewodnim dzisiejszego odcinka będzie opowieść o grze, która to dla części recenzentów była niczym DLC, co jest nawet trochę zrozumiałe patrząc na jej rodowodów. I nawet jeśli to w pewnym sensie prawda, to jest to wtedy DLC w kilku aspektach nawet lepsze od poprzednika. Przygotujmy więc robaki, bo to przyda się podczas ogrywania Worms World Party. W końcu miliony ludzi na świecie ma robaki i jest to naprawdę przyjemne. No chyba, że CD Projekt (polski dystrybutor) kłamał w tej materii. :)
Witam was w ramach kolejnego odcinka Piątkowej GROmady, gdzie tym razem przeprowadzę was przez Worms World Party, strategię turową autorstwa Team17 Software wydaną m. in. na Windows, PSOne oraz Nokia N-Gage. Produkcja pierwotnie miała być grą sieciową przeznaczoną na konsolę Sega Dreamcast, ale wskutek pewnych zdarzeń projekt uległ zmianie i stał się pełnoprawną odsłoną marki. W ogólnych założeniach pozostaje niezmieniona względem poprzednika, czyli gracz dostaje drużynę robaków i musi wyeliminować wrogie robaki albo coś znaleźć/zniszczyć. Dla części recenzentów ta produkcja była trochę jak dodatek do genialnego Worms: Armageddon. Sprawdźmy więc, czy jest coś w tych opiniach czy to czepianie dla czepiania.
Nota: Udało mi się zdobyć WWP i odpalić na Windowsie 10. Co wymagało patcha, fanowskiej łatki i płyty w napędzie (dobrze, że stacjonarka jest starodawna i ma napęd płyt CD).
Nota2: Osoba do poprowadzenia GROmadki za 2 (osoba się znalazła, prowadzący niespodzianka chyba, że sam z siebie zdradzi) i 3 tygodnie dalej poszukiwana. Chętnych proszę o kontakt poprzez prywatną wiadomość.
Niby DLC, a jednak pełna gra
Fabularnie…. No cóż, nie ma o czym opowiadać, bo w sumie te Wormsy (jak i większość, bo m. in. Worms 4: Totalna Rozwałka czy Worms Forts: Oblężenie trudził się na opowieść) nie mają jakieś opowieść. Są więc 45 scenariusze z różnymi zadaniami, gdzie trzeba wyeliminować robaki, znaleźć coś, zdobyć coś albo coś zniszczyć, ewentualnie zrobić z naszego robaka „żywe działo”. Całości wystarczy spokojnie na 2-3 dopakowane wieczory, gdzie będzie co robić i na co się złościć. Poza kampanią gracz ma też do wyboru liczne próby z określoną bronią, „czasowe ataki” (trzeba wykonać jakieś zadanie w określonym czasie), Deathmatch (identyczny jak w W:A, czyli pojedynki z coraz potężniejszym przeciwnikiem) i misje multiplayer. Można też rozważyć bezstresową rozwałkę z innym graczem na jednej z wielu map, jednym z wybranych schematów wyposażenia czy modyfikatorem rozgrywki.
Widać więc, że twórcy zdecydowali się na rozbudowanie tego schematu i to znacznie, bo rozgrywki mamy tu spokojnie na 2-3 wieczory. Co ważniejsze, w ramach każdej z misji postarali się o jakiś nowy schemat, interesujące rozwiązanie czy poziom trudności wymagający jakiegoś pomyślunku. Szkoda tylko, że w przypadku kilku misji twórcy przesadzili i dali zadanie, które przesadzone jest i to znacznie. Z perspektywy W:A była to misja z owcą (spróbujcie ją przejść, gdy stacjonarka średnio wyrabia z uruchomieniem tej gry – mało prawdopodobne, ale możliwe), tutaj mamy jedną misję z bungee i jedną ze spadochronem. I tym samym przechodzimy do kolejnego problemu, zresztą także w W:A, czyli medali w grze przyznawanych za określoną liczbę podejść do wykonania zadania. Jak ktoś planuje tylko przejść, to różnicy mu to nie robi, ale gdy ktoś chciałby zdobyć wszystkie osiągnięcia, to ma problem i to spory. Niemniej to tylko jedna drobnostka, która nie przekreśla pomysłu oraz wykonania całości.
Worms World Party to, podobnie jak poprzednik, przedstawiciel gatunku gier turowych, gdzie gracz zarządza drużyną robali i musi zrobić <coś> aby wroga drużyna przegrała. I najczęściej może to zrobić przy pomocy jednej z wielu broni – ot niepozornej bazooki czy granatu, a kończąc na Armii Zbawienia czy Wazie z Dynastii Ming. Widać więc, że eliminacja wymaga rozłożonego na określony czas planu, który to może być łatwiejszy/trudniejszy w wykonaniu. A to za sprawą czynników losowych z sytuacji (no ja <tu ocenzurowano>, powinno być inaczej) albo wcześniejszych modyfikacji. Już wcześniej Worms: Armageddon pozwalał na pewne modyfikacje w rozgrywce, ale to dopiero Worms World Party wyniósł to na wyżyny za sprawą Robaczego Tygla, czyli możliwości modyfikacji rozgrywki na maksymalnie trzy sposoby. I to zarówno skromnie jak zamiana Super Owcy na Wodną Owcę czy bardziej skomplikowane jak modyfikator wiatru na wszystkie broni.
Projektując tą rozgrywkę twórcy zapewne wyszli z założenia, że nie należy modyfikować bardzo dobrej bazy, a wystarczy ją jedynie rozbudować o nowe elementy. I to mamy właśnie tutaj, tak więc jak ktoś polubił W:A, zdecydowanie powinien polubić także WWP. I wsiąknąć na dłużej za sprawą licznych modyfikacji rozgrywki.
Zacznijmy od technikaliów – uruchomienie Worms World Party na Windows 10 wymaga paru kroków:
- Zaczynamy od pobrania aktualizacji – próbowałem wersję polską, ale niestety nie wyszło (kto będzie miał więcej szczęścia, link). Niemniej jest wersja angielska (link) i ona dała efektem, niestety kosztem braku polskiego opisu. Choć nie w całości, bo ekipa dalej miała zlokalizowaną nazwę i gadała po polsku, co cieszy.
- Później trzeba pobrać DirectDraw (link), by naśladował DirectX 7. Próbowałem alternatywę dla tej łatki (w zestawie z łatką na rozdzielczość), ale ona nie chciała mi działać. Pruła się tylko o to, że nie mam zainstalowanej aktualizacji mimo zainstalowanej aktualizacji.
- Płytki w napędzie, stąd ogrywanie gry na stacjonarce zamiast laptopie (trochę z mema, że gość ma sprzęt do odpalenia gier w 4k, a ogrywa WWP sprzed ponad 20 lat). Inne rozwiązania nie dawały efektu.
Wizualnie mamy to, do czego przyzwyczaił nas Worms: Armageddon, czyli komiksowa czytelna stylistyka, mająca swój urok. Co ważniejsze, nawet dzisiaj tytuł wygląda stosunkowo dobrze pod tym kątem. To samo o warstwie muzycznej, choć nie tak klimatycznej jak w W:A, tak dalej udanej. A muzyczka z intra to miód na uszy i zapowiedź bardzo przyjemnej rozgrywki.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o Worms World Party, czyli chyba najlepsze rozszerzenie z jakim miałem do czynienia. Bo jest to tylko więcej tego samego do czego przyzwyczaiło nas genialne Worms: Armageddon. Tylko szkoda, że aby odpalić klasyka trzeba sięgać po „remaster” zamiast po zwykłą reedycję jak przy Worms: Armageddon. Szkoda tylko, że wyceniający grę na allegro – z BARDZO nielicznymi wyjątkami – wyglądają, jakby urwali się z karłowatej planety zwanej kiedyś Plutonem. Ja rozumiem nostalgię, ale ceny na poziomie 300-400 złotych za zwykłe wydanie to lekka przesada.
Ankieta
Tradycyjnie wyniki ankiety:
Tradycyjnie dane o odcinku zbieram do następnego odcinka, ale dotyczy to odcinka który wpadnie po moim powrocie z urlopu, czyli 23 czerwca. Wyniki poprzedniej ankiety, czyli temat za tydzień:
- Spacer z czerwoną poświatą na horyzoncie, czyli recenzja Aporia: Beyond the Valley
Krótka recenzja krótkiej, ale pięknej gry o spacerowaniu i zwiedzaniu opuszczonego świata. Która to gwarantuje coś więcej niż piękne widoczki o poranku.
- Gdy pomysł masz, ale nie wiesz jak go wykonać (Worms Forts: Oblężenie)
Przypomnienie, że nie pomysł ma znaczenie a to, jak się go zrealizuje.
- Odświeżenie za późno wydanej gry, czyli recenzja The Original Strife: Veteran Edition
Kilka słów o grze pierwotnie wydanej za późno i przez to wyglądającej na przestarzałą. Choć miała swoje do zaoferowania.
- PC-towy shmup, czyli recenzja Raptor: Call of the Shadow
Klasyk, bo klasyk – ale jaki wyborny. :)
- Flashówka z odrobinę za dużą ceną, czyli recenzja Zombotron
Kilka słów o pewnej grze, która to uciekła na Steama. I zabrała ze sobą coś więcej niż osobliwą stylistykę.