Tomassowa Kronika Biegowa #11
- Ahoj przygodo! - wykrzyknął Tomasz wciągając równocześnie Elkę do pociągu. Jedziemy nad morze maleńka! Zajmuj swoje miejsce, a ja idę po kawę - pewnym, lecz miłym tonem z nieskrywaną radością zwrócił się do swej Elki. Ucałował ją czule w czółko i udał się do wagonu restauracyjnego. Tak oto rozpoczęła się wspólna wyprawa, której głównym celem był udział w nietypowym biegu w Gdańsku.
Tomasz już w lutym wypatrzył ciekawą imprezę biegową w Gdańsku. Biegacze mieli stanąć w szranki na płycie czynnego lotniska im. Lecha Wałęsy w Gdańsku. Szkoda, że start miał się odbyć dopiero po wylądowaniu ostatniego samolotu, bo perspektywa ucieczki przed startującym po pasie lotniska samolotu wzbudzała w Tomaszu nie lada pozytywne emocje oraz wielki dreszczyk przygody. Niewątpliwym plusem rozpoczęcia zawodów w momencie zakończenia wszystkich startów i lądowań była pora dnia, o której miały się one odbyć. A właściwie pora nie dnia, a nocy, bo start zaplanowany był o 1.00. Pas miał być w pełni oświetlony, co miało tworzyć niepowtarzalny klimat. Dystans miał nie należeć do bardzo wymagających, bo trasa biegu miała liczyć zaledwie 5 km. Tomasza przerażała jedynie procedura jakiej miał się poddać przed biegiem. Trzeba przejść normalną odprawę jak przed lotem. Z tą różnicą, że nie ma się przy sobie bagażu. Istnieje wymóg biegu w koszulce organizatora. Nie można ze sobą mieć wody ani żadnych innych płynów, a przy sobie trzeba mieć cały czas dowód tożsamości. Rygor jak w pewnym obozie. Tylko koszulki nie w paski i za darmochę tatuaży nie robią.
Podróż klimatyzowanym pociągiem minęła uroczej parze w trymiga. Tomasz czytał biografię Jezusa, aby w przyszłym roku móc jakimś niewygodnym faktem z życia Chrystusa zagiąć księdza na kolędzie, a Elka spała, gdyż z emocji, które towarzyszyły jej przed wyjazdem prawie w ogóle nie spała. Na drogę zrobiła z samego rana pyszne bułeczki, aby ich brzuszki przez całą drogę były pełne. Pociąg dojechał planowo do Gdańska, co niezmiernie uszczęśliwiło Tomasza, gdyż lubił jak wszystko idzie zgodnie z planem. Powitał ich widok pięknego zabytkowego dworca z cudowną wieżą zegarową. Wszystko byłoby fajnie gdyby nie wszechobecny zapach moczu w każdym ciemnym zaułku. Tomasz zastanawiał się, czy brakuje toalet na mieście, czy to mieszkańcy Gdańska tak bardzo upodobali sobie sikanie w mrocznych zakamarkach? Była to jednak tajemnica, której rozwikływać nie miał najmniejszej ochoty.
Tomasz i Elżbieta, gdy już zakwaterowali się w hotelu i delikatnie odświeżyli, wyruszyli w miasto. Pierwsze swoje kroki skierowali w kierunku Długiego Targu, a konkretnie Fontanny Neptuna. Elka była nią zafascynowana. Tomasz podziwiał okazały trójząb Boga Morza. Zazdrościł mu długiej i potężnej dzidy. Elka powiedziała mu, że nie ma czego zazdrościć, bo sam ma o wiele potężniejszy oręż, który robi spustoszenie niczym grupa wikingów plądrująca wioskę. Po długim i satysfakcjonującym spacerze wśród pięknych promieni słońca, wzdłuż nabrzeża rzeki Mołtawa, naszą uroczą parę dopadł głód. Nie był to taki Mały Głód, jak ten z reklamy serka Danio, bo takiemu Tomasz dałby radę dzięki sile płynącej z jego bicepsów. Był to mega głód, którego nie dało się zaspokoić byle lodem, gofrem lub przywiezionym z domu kabanosem. Taki głód pokonać można jedynie dobrym jedzeniem z jeszcze lepszej restauracji. Znalezienie takowej zajęło naszym gołąbeczkom dłuższą chwilę. W końcu jednak udało im się spocząć wygodnie w restauracji z daniami litewskimi. Solidarnie zamówili pierogi z pieca oraz browarka. Niby woda gasi lepiej pragnienie, ale Tomasz wiedział dobrze, że stare polskie przysłowie mówi, że "w wodzie ryby się p.erdolą". Kto by chciał pić taką wodę po kopulacji? Nie ja. Nie mój fetysz. Mądrości ludowych trzeba słuchać. Piwo jest bezpieczniejsze. Mniejsze ryzyko zachłyśnięcia się ikrą. Wracając do pierogów... były kuźwa zajebiste!
Nasi bohaterowie, posileni i napojeni, udali się do hotelu, aby wypocząć chwilę przed wyjazdem na lotnisko. Tomasz przebrał się w strój biegowy. Na nogi założył czerwone biegowe ciżemki, a resztę ekwipunku spakował w plecak. Tomasz i Elka stanęli przed wyborem, jak dojechać na lotnisko: autobusem czy Szybką Koleją Miejską (SKM)? Tomasz nie wiedział, jak wygląda ta słynna kolej trójmiejska. Elka jednak szybko go uświadomiła, że to takie metro, ino, że na ziemi. Teraz wszystko już było dla Tomasza czyste i klarowne. Ich wybór środka lokomocji padł na autobus, gdyż jechał wcześniej niż SKM, a i przystanek był znacznie bliżej. Po blisko 30 minutach jazdy ich oczom ukazał się port lotniczy w Gdańsku. Był duży, ładny, nowoczesny, ale nie zrobił on na Tomaszu efektu wow. Po zweryfikowaniu tożsamości przy specjalnym okienku Tomasz mógł udać się po odbiór pakietu. Przy weryfikacji okazało się, że udział w biegu bierze jeszcze jeden biegacz o takim samym imieniu i nazwisku jak nasz niebywale przystojny bohater. W dodatku ten jegomość urodził się w tym samym roku co on. Tomasz zaczął się zastanawiać czy to aby nie jego brat bliźniak porzucony przez matkę po porodzie lub jakiś psychofan, który pragnie być taki, jak jego idol i na te potrzeby zmienił nawet swoje imię i nazwisko? Ciekawość to podobno pierwszy stopień do piekła. Dlatego Tomasz nie rozmyślał dalej nad tą sprawą, bo mu tam nie śpieszno. Jacuzzi ma na basenie. Raz w tygodniu mu starczy, aby wygrzać sobie tyłek.
Po udanej weryfikacji Tomasz szybko odebrał pakiet startowy złożony z worka na odzież, koszulki technicznej i numeru startowego. Sam pakiet nie był wygórowany cenowo. Kosztował 59 zł. Raził w nim jednak brak czegoś do picia i jedzenia. Z Tomasza jest łasuch. Brak szamki zawsze go razi. Była godzina 21.00. Do odprawy Tomasz miał jeszcze 1,5 godziny. Na szczęście organizator zapewnił trochę rozrywek dla biegaczy i osób im towarzyszących. Tomasz i Elżbieta usiedli sobie wygodnie na siedzonkach i obserwowali serwowane im atrakcje, które tyłka nie urywały. Bo debilne konkursy i skakanie na trampolinach do wyszukanych rozrywek nie należały. Gdyby nie dowcipy Elki, to Tomasz już dawno by zasnął.
W końcu nadeszła pora odprawy Tomasza. Organizator łaskawie zezwolił biegaczom zabrać ze sobą wodę w ilości nielimitowanej. Tomasz skorzystał z tego zezwolenia. Zabrał także ze sobą małą butelką kofeiny, aby się pobudzić przed startem. Odprawa przebiegła sprawnie i bez problemów. Obyło się bez macania przez obsługę lotniska. Bramka nie zapikała, a prześwietlenie nic nie wykazało. Broda Tomasza nie wzmogła czujności ochrony. Chodził po głowie Tomasza głupi pomysł, aby przywitać się na odprawie zwrotem "Sallam Alejkum", ale w obawie, że mogą go wziąć na osobistą kontrolę, zacisnął mocno język za zębami. Pokusa, aby przywitać się zwrotem, którego używają muzułmanie, była jednak wielka u Tomasza.
- Pokaż im jak biegają Tygrysy - powiedziała do Tomasza Elka zanim ruszył na odprawę.
- Będą jeszcze żałować, że dopuścili mnie do startu - odpowiedział jej Tomasz i ucałował mocno w czółko na pożegnanie.
- Tylko wróć do mnie i tam się przypadkiem nie zabij, bo będę cię musiała udusić - z uśmiechem wykrzyknęła Elka do Tomasza, który już zdążył się kawałek oddalić.
- Koteczki zawsze spadają na cztery łapy. Pamiętaj o tym - puścił jej lewe oczko i udał się na odprawę.
Po zakończeniu odprawy zaczęła się gehenna Tomaszowa. Start miał się odbyć dopiero za 2,5 godziny, a on już nie wiedział, co ze sobą zrobić. Chrystusa samotnie wędrującego na pustyni chociaż Szatan kusił, a on siedział sam jak palec. W sumie mógł zagadać do jakiejś niewiasty, ale wiedział, czym to grozi, gdyby Elka się dowiedziała. Najpierw zabiłaby tę niewiastę, potem jego, a na końcu siebie. Taka mała i kochana z niej zazdrośnica. Tomasz wolał nie ryzykować życia trzech istot. Siedział więc spokojnie na uboczu, pił wodę i gapił się na ludzi. Chciał podsłuchać jakąś ciekawą rozmowę, aby potem opisać ją na blogu, ale gwar był tak duży, że nie udało mu się niczego ciekawego usłyszeć. Nie tylko jemu się nudziło. Inni biegacze także nie wyglądali na wesołych. Ktoś, kto wymyślił tak długi czas oczekiwania na start, był istnym geniuszem. Niektórzy, aby umilić sobie czas, szli na lody z Maka, inni pili piwo. Zachowania godne sportowców. Wśród biegaczy było jednak sporo takich osób, dla których miał być to pierwszy start w zawodach w życiu. Tylko tym mogę wytłumaczyć tak nierozsądne zachowanie, jak picie piwa godzinę przed startem. Jeszcze nigdy Tomasz nie widział takiej liczby debiutantów na starcie biegu. Wśród nich czuł się jak zawodowiec. Gdy rozgrzewał się przed startem debiutanci patrzyli na niego jak na ufoludka, który nie wiadomo po co robi krótkie przebieżki i delikatnie się rozciąga. To podbudowało ego Tomasza.
Elżbieta w tym czasie oczekiwała na Tomasza w hali głównej lotniska. Nudziła się bardziej od niego. Wiernie czekała jednak na swego średzkiego ogiera. Chwała Jej, cześć i uwielbienie za to. Gdy kazali jej się ruszyć i wyjść na pas startowy, aby móc kibicować swoim bliskim, kategorycznie odmówiła, gdyż obiecała swemu Tomusiowi, że będzie czekała w tym samu miejscu, w którym się rozstali i choćby nie wiem co się stało nie ruszy się stąd na krok. Nawet promocja na ptysie czy inne słodkie rarytasy jej nie ruszy z miejsca oczekiwania.
Godzina 1.00 zbliżała się wielkimi krokami. Tomasz zrzucił balast w toalecie niczym samolot, który zrzuca zapasy paliwa przed awaryjnym lądowaniem, aby uniknąć pożaru na płycie lotniska. Tomasz nie chciał uniknąć płomieni. Wręcz przeciwnie. Chciał uniknąć zalania. Gdy usłyszał wiadomość płynącą z głośników, że start jest opóźniony o 10 minut nawet się nie zdenerwował. Był oazą spokoju. Przypomniał sobie film "Terminal" i tak na wszelki wypadek, jakby start się jeszcze bardziej opóźnił, opracowywał w głowie plan, jak zdobyć drobne pieniądze na posiłek. Tom Hanks nieźle sobie radził ze zdobywaniem gotówki i organizowaniem życia na terminalu lotniska. Tomasz miał dobry wzorzec do naśladowania. Na szczęście nie musiał wdrożyć w życie planu awaryjnego. Paręnaście minut po pierwszej w nocy biegacze dostali sygnał, że mogą wyjść na płytę lotniska. Tomasz próbował przemycić na płytę butelkę wody i energetycznego szota z kofeiny. Niestety była to próba nieudolna i musiał wypić kofeinkę przed wejściem na płytę. Weszła mocno. Tomasz obudził się od razu. Z wielką energią ruszył na linię startu. Udało mu się nawet ustawić w trzeciej linii startu. Był cały nabuzowany wielką dawką energii. Nie mógł doczekać się startu kiedy w końcu wystrzeli przed siebie z ogromnym impetem niczym radziecka rakieta Sojuz. Jego zapał i chęć walki o nowy rekord na tym dystansie ostudził spiker, który zaanonsował, że zaraz rozpocznie się oficjalna rozgrzewka. Poziom nerwów Tomasza, ale i innych biegaczy sięgnął zenitu.
Gdy już ta bezsensowna rozgrzewka dobiegła końca (każdy miał czas na rozgrzewkę podczas długiego oczekiwania na start) okazało się, że start się opóźni, bo jeszcze trasa biegu nie jest gotowa, gdyż ściągają samolot do hangaru. Tomasz miał wielką ochotę pokazać jak bardzo zadowolony jest z cudownej organizacji biegu używając do tego celu gestu wyprostowanego środkowego palca. Powstrzymał się. Kultura osobista mu na to nie pozwoliła. W myślach już jednak wielokrotnie z dużą dawką przemocy mordował organizatorów. Zażyta przed biegiem kofeina nie pozwalała mu spokojnie stać w miejscu. Z każdą jednak upływającą minutą czuł, że działanie specyfiku energetycznego słabnie, aż w końcu cała epa mu minęła bezpowrotnie.
W końcu nadszedł moment startu - godzina pierwsza, minut czterdzieści dwie. Wtedy Tomasz uświadomił sobie, że ustawienie się tak blisko linii startu było błędem. Kilka przyjętych ciosów łokciem i trochę przepychania uświadomiły mu, że nie jest taki szybki, jak mu się wydaje. Nie żałował jednak swojej decyzji w postaci wyboru pozycji do startu. Przepychanka na starcie była bardzo emocjonująca. Była również najciekawszym momentem tego nudnego, jak flaki z olejem, biegu.
Zanim opiszę zmagania Tomasza na trasie wypunktuję kilka błędów organizatorów, które sprawiły, że Tomasz był niezadowolony ze startu w Skyway Run. Gdyby nie fajny weekend spędzony z Elżbietą nad morzem, to chyba Tomasz zasypałby organizatorów stertą maili ze swoimi negatywnymi opiniami o organizacji biegu.
Siedem grzechów organizatora:
1. Zbyt długi czas oczekiwania na bieg po odprawie.
2. Jeśli jednak tak długi czas oczekiwania był konieczny, to należało zorganizować czas biegaczom (film, ciekawe konkursy, zabawy).
3. Brak wyznaczonych stref startowych dla biegaczy o różnych umiejętnościach.
4. Duże opóźnienie na starcie, które można było przewidzieć. Start zaraz po lądowaniu ostatniego samolotu był zbyt karkołomnym zadaniem. Trzeba było od razu wyznaczyć start na późniejszą godzinę.
5. Zbyt mało oświetlona trasa. Problem rozwiązałaby obowiązkowa latarka dla każdego biegacza lub mocniejsze oświetlenie trasy.
6. Brak oznaczenia kilometrów na trasie.
7. Brak posiłku regeneracyjnego po biegu.
Tomasz wystartował mocno z kopytka niczym kucyk pony. Biegł ile sił w nogach. Pierwszy kilometr pobiegł w czasie 4 min. 40 s. Było to zdecydowanie za szybko, jak na średzkiego Tygrysa. Następny kilometr przebiegł wolniej, ale w czasie ok. 5 minut. Cały czas czekał kiedy dane będzie mu pobiec wśród cudownie oświetlonego pasa startowego. Mógł na to czekać do usranej śmierci. I tak by się nie doczekał. Na obrazku reklamującym bieg pas był oświetlony prawie jak nowojorski Time Square w noc sylwestrową, a w rzeczywistości było ciemno jak w dup... tyłku Afroamerykanina. Co jakiś czas Tomasz zerkał pod nogi w obawie, że się wywróci, bo nic nie widział. Momentami było bardzo jasno na odcinkach, które doświetlały wozy straży pożarnej. Nawet za jasno. Bieg nie zapewnił Tomaszowi najmniejszych emocji. Znacznie ciekawiej biega się wokół średzkiego jeziora.
Na każdym biegu znajdzie się taki koleś, który tuż po starcie ucieka w ustronne miejsce na uboczu trasy, aby "odcedzić kartofelki". I tym razem nie było inaczej. Gdy mijał go nasz przystojny Tomasz pomyślał sobie, że to dziwne, że podczas biegu na tak krótkim dystansie jakim jest 5 km kogoś nacisnęła potrzeba. Nie było szans, że facet nie zdążył przed biegiem do toalety, gdyż miał na to sporo czasu. Tomasz wpadł na pomysł, że może ów biegacz z premedytacją planował oddanie moczu na pasie startowym już przed startem? Może to było jego marzenie, które właśnie w tym momencie realizował? Tego Tomasz nie wiedział. Pewne było, że nie każdy może wysikać się na pasie startowym czynnego lotniska. Tomasz zaczął żałować, że nie przyłączył się do niego i nie zaznał uczucia sikania w niedostępnym dla większości zwykłych ludzi miejscu.
Na końcu trzeciego kilometra Tomasz po raz kolejny uświadomił sobie, że nie jest sprinterem i zdecydowanie bardzie woli dłuższe dystanse (na co Elka nie narzeka). Trochę zwolnił, ale tylko trochę, gdyż duma nie pozwalała mu się poddać. Do końca walczył o jak najlepszy wynik. Ostatni kilometr to był pełen sprint. Tomasz fajtał girkami tak szybko, jak tylko mógł. Owe fajtanie dało mu na mecie wynik 24 min 58 s. oraz 522 miejsce na 1682 biegaczy, którzy ukończyli bieg. W swojej kategorii wiekowej był 130. Po dotarciu do strefy przylotów odebrał pamiątkowy medal i zabrał wody. Nie wziął jednej butelki tylko dwie w myśl, że jak za darmo dają, to się bierze. Bez trudu odnalazł Elżbietę, która czekała na niego tak, jak obiecała w tym samym miejscu, w którym się rozstali.
- Boski Kwiatkowski! - wykrzyczała Elka na widok Tomasza z medalem na szyi.
- Wiem maleńka, że jestem boski. Inny być nie potrafię. - odpowiedział pewnie Tomasz i pocałował Elkę soczyście w usta.
Już świtało, gdy wchodzili do taksówki, która miała ich zawieść do hotelu. Zmęczeni całym dniem pełnym atrakcji szybciutko zasnęli w hotelowym łożu. Chcieli wypocząć, bo na kolejny dzień mieli sporo planów. Nie opowiem Ci, drogi czytelniku, co robili, bo to ich słodka tajemnica. Mogę Ci jedynie powiedzieć, że bawili się przednio, a cały ich weekend był stosunkowo udany.
Jeśli chcecie poznać dalsze przygody biegowe Tomasza, to zapraszam do kolejnego wpisu, który opisywać będzie jego zmagania na rodzimej średzkiej ziemi w szóstej edycji Biegu Nadziei.