Pamiętnik Początkującego Łowcy #5

BLOG O GRZE
387V
Pamiętnik Początkującego Łowcy #5
DawidThePlayer18 | 20.06.2018, 22:33
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Udało mu się! Wyjątkowo odważny łowca z Piątej Floty przetrwał na dnie Gnijącej Doliny i zdołał wrócić w jednym kawałku. Jak tego dokonał? Co tam zobaczył? Czy były to poszukiwane ślady Zoraha Magdarosa? Zacznijmy może od tego, że już samo dostanie się do celu stanowiło niemałe wyzwanie. Oto obiecana relacja z prawdopodobnie najniebezpieczniejszej dotychczas wyprawy, jakiej podjął się wciąż początkujący łowca.

Część V: Lód i Ogień

Gnijąca Dolina to okropne miejsce. Jej dno natomiast mógłbym z łatwością porównać do jednej z bardziej znanych wizji piekła, gdyby nie fakt, że to wcale nie jest piekło, a coś znacznie bardziej realnego. Gdy odkryłem czym tak naprawdę jest zwiedzana przeze mnie lokacja zrozumiałem, w jak kiepskim położeniu się znalazłem. Wielkiemu poczuciu zagrożenia towarzyszyła jednak iskra ekscytacji, gdyż niewątpliwie byłem wówczas świadkiem prawdziwego cudu. Zanim jednak zyskałem możliwość zrozumienia wagi mego odkrycia spotkałem na swojej drodze nowego przeciwnika. No, może nie do końca nowego.

Plan był prosty. Mieliśmy z góry wypatrzeć ślady Zoraha i dopiero wtedy odnaleźć odpowiednie miejsce do lądowania. Gdy tak podziwialiśmy widoki dostrzegliśmy szybujące po niebie Raphinosy. Pomyślałem, że miło jest czasem docenić piękno niektórych bestii zamiast rzucać się na nie z bronią w ręku. Starałem się więc jak najdłużej delektować zaistniałą sytuacją, bo jako łowca w każdej chwili musiałem być gotowy do ruszenia w bój i zapomnieniu o cudowności zabijanych kreatur. Rzadko spotykany spokój nie trwał oczywiście zbyt długo, bowiem nagle pośród niegroźnych Raphinosów pojawił się ogromny potwór i rozpoczął łowy. Tym potworem była Legiana, czyli bestia, która wcześniej zrzuciła mnie i Przewodniczkę w przepaść na Pogórzu Koralowym. Musieliśmy przerwać misję i zająć się owym, uskrzydlonym i mimo wszystko niezwykle pięknym zwierzęciem.

Szybko poczyniliśmy z Karen niezbędne przygotowania i nie tracąc cennego czasu wyruszyliśmy na kolejne łowy. Przewodniczka przygotowała dla nas jeszcze w bazie odpowiedni posiłek, żebyśmy przypadkiem nie opadli z sił podczas walki. Muszę przyznać, że na gotowaniu się zna, choć czasem byłaby bardzo przydatna również w terenie. Towarzystwo w sytuacji istnienia tak wysokiego zagrożenia nie wchodziło jednak w grę i musiałem polegać jedynie na wsparciu mojego koleżkota. Karen, jak zawsze pomagała mi zbierać surowce, kiedy powoli zbliżaliśmy się do poszukiwanej przez świetliki zwiadowcze Legiany. Bestia przemieszczała się po wyższych piętrach Pogórza Koralowego, gdzie nie udało mi się jeszcze zapuścić, więc musiałem być gotowy na wszystko.

W końcu wypatrzyliśmy cel. Czas mijał, zatem naostrzyłem broń, przygotowałem odpowiednie wspomagacze, w postaci mikstur i ruszyłem do boju. Pierwszy cios rozbudził uwagę stworzenia, które szybko odpowiedziało szybkim atakiem. Naprawdę szybkim. Prawie nie udało mi się go ominąć. Postanowiłem nie ryzykować i nauczyć się najpierw ruchów Legiany, a dopiero potem przygotować odpowiedni plan działania. Nie chciałem powtórzyć sytuacji z Anjanathem, gdzie moja lekkomyślność tylko wydłużała wykonanie zadania i przysporzyła sporo negatywnych emocji. Wziąłem głęboki oddech, a po chwili zostałem brutalnie powalony na ziemię lodowym podmuchem. Naprawdę zamyśliłem się aż tak? Karen pomogła mi wstać na nogi i odwróciła uwagę niebezpiecznego przeciwnika. To była moja szansa, aby zaatakować od tyłu. Wybiłem się więc z glewii i wylądowałem na grzbiecie potwora. Zanim jednak zdołałem wykonać jakikolwiek atak rozwścieczona kreatura zrzuciła mnie na ziemię. W tym momencie dotarło do mnie, że to będzie długa walka.

Nie myliłem się. Szybka, niebezpieczna i dysponującą żywiołem lodu Legiana okazała się być godnym przeciwnikiem. Naprawdę niewiele brakowało bym nie zmieścił się w wyznaczonym limicie czasowym. Wielokrotnie to właśnie Karen przejmowała dowodzenie i ratowała mnie z opresji, za co jestem jej niezwykle wdzięczny. Po krótkim odpoczynku i zebraniu wszystkich surowców z ubitego stworzenia wróciliśmy do Bazy Badawczej, gdzie odebrałem pochwałę od Kapitana Trzeciej Floty oraz zgodę na podjęcie dalszych działań w sprawie Starszego Smoka. Tak oto nadeszła długo wyczekiwana chwila zejścia na samo dno Gnijącej Doliny. Nic już nie stało nam na drodze. Uzupełniłem sakwę, ulepszyłem broń, przygotowałem nową zbroję dla Karen i czekałem, aż ponownie statek wzniesie się w przestworza. Dotychczas na samą myśl o zejściu tak głęboko dostawałem gęsiej skórki, ale upolowanie Legiany napełniło moje serce wysoko pożądaną ekscytacją, która przezwyciężała strach. Pora odnaleźć ślady Zoraha Magdarosa!

Wylądowaliśmy w obozie. Ku mojemu zdziwieniu nie wyruszałem tym razem na wyprawę sam. Przewodniczka postanowiła pomóc mi odnaleźć ślady. Czyli jednak nie obawia się ona wychylać poza bezpieczne granice koczowiska. Cóż, w końcu to, czego szukaliśmy było bardzo ważne dla każdego w Asterze. Nie mogliśmy zawieść, więc dodatkową parę oczu przywitałem z nieukrywanym zadowoleniem. Karen również.

Szybko zorientowałem się, iż wnętrzności Gnijącej Doliny są dość rozległą lokacją. Ostrożnie zaglądaliśmy w każdy kąt i zwiedzaliśmy kolejne napotykane korytarze, coraz bardziej zapuszczając się w głąb piekielnych czeluści. Toksyczna wydzielina zaczynała coraz mocniej mieszać nam w głowach, kiedy to wreszcie trafiliśmy na coś ciekawego. Wielki kawał skały, który niewątpliwie zostawił tu sam Zorah Magdaros! Po krótkim zbadaniu znaleziska moja towarzyszka wpadła na genialny pomysł. Stwierdziła, iż powinniśmy się rozdzielić, aby skuteczniej odnajdywać kolejne ślady. Co mogłoby pójść nie tak? Zanim zdążyłem ją powstrzymać pobiegła przed siebie. Nie zdążyła nawet zniknąć z mojego pola widzenia, a już wpakowała się w niemałe kłopoty, zwracając na siebie uwagę niezwykle niebezpiecznego potwora. Na jej drodze stanął Odogaron i właśnie przymierzał się do ataku. Nie miałem szans zareagować, gdy bestia nagle ruszyła w stronę bezbronnej dziewczyny. Przez głowę przemknęła mi straszna wizja polowań pozbawionych przepysznych dań. Kiedy łzy napływały mi do oczu dostrzegłem lecący w stronę agresywnego zwierzęcia pocisk. Powalił on Odogarona na ziemię umożliwiając Przewodniczce ucieczkę. Mi zresztą też. Kto nas uratował? Ponownie zostaliśmy ocaleni przez łowczynię z Pierwszej Floty. Przerażony biegnąc przed siebie słyszałem jedynie krzyki mej towarzyszki, że musimy pomóc naszej wybawczyni w walce z tą nieokrzesaną kreaturą.

Odprowadziłem Przewodniczkę do najbliższego obozu i ruszyłem na ratunek pozbawionej sam na sam z Odogaronem łowczyni. Po chwili widziałem już rozjuszonego potwora, ale nigdzie nie było śladu kobiety, która nam wcześniej pomogła. Czyżby została pożarta? Nie, nie pozwoliłaby na to. Gdziekolwiek się teraz podziewa najpewniej jest bezpieczna. Ja natomiast miałem przed sobą poirytowanego i naprawdę niebezpiecznego przeciwnika, który z pewnością sprawdzi moje wszystkie nabywane z czasem umiejętności. Za chwilę miał rozpocząć się test sprawdzający, czy nadaję się do tej roboty. Dobyłem glewii i czekałem na atak. Ten nastąpił chwilę potem, więc wykonałem unik. I tak jeszcze kilka razy. Odogaron był szybki i nie męczył się. Jego niezwykle potężne ciosy powalały na ziemię, osłabiały i parzyły jak ogień. Przewidzenie skąd nastąpi szarża graniczyło z cudem, bowiem zwierzę poruszało się z niebywałym szałem, odbijało od ścian i skakało po polu walki, jakby napędzane czystą furią. Nie mogłem unikać tych ataków w nieskończoność. Zamachnąłem się glewią i trafiłem bestię prosto w pysk przewracając ją na ziemię. To była moja szansa. Grad ciosów posypał się na okiełznanego potwora i pozwolił zadać sporą dawkę obrażeń. Odogaron wiedział już, że przestał być nietykalny.

Pojedynek trwał, a ja z czasem zacząłem uczyć się sposobu, w jaki rywal przeprowadzał kolejne, pełne nienawiści szarże i zacząłem to wykorzystywać. W skupieniu wypuszczałem owada i zamachiwałem się bronią posyłając w jego stronę celne trafienia. Bestia była zmuszona kilkukrotnie przerwać walkę i uciec. Ja w tym czasie zażywałem miksturę i ostrzyłem glewię. Gdy już zagoniłem Odogarona do legowiska zwycięstwo było bardziej niż pewne. Zmęczona i zraniona kreatura przestała stanowić problem, trącać swoją ponadprzeciętną szybkość i szaleńcze spojrzenie. Pojedynek dobiegł końca wraz z ostatnim, potężnym trafieniem glewią w masywne cielsko. Odetchnąłem z ulgą i zabrałem się do wycinania wszelkich materiałów. Udowodniłem, że jestem godzien miana łowcy. To nie była łatwa walka, ale skupienie i szacunek do przeciwnika pozwoliły mi w miarę sprawnie wykonać zadanie. Myślę, że teraz żaden Anjanath nie stanowiłby dla mnie większego problemu.

Gdy wróciłem do obozu przywitało mnie pytanie Przewodniczki o pozostawioną na pastwę losu łowczynię z Pierwszej Floty. Zamarłem. Usatysfakcjonowany zwycięstwem kompletnie zapomniałem, że wyruszyłem w teren po to, aby jej pomóc. Zanim jednak zdążyłem coś powiedzieć ktoś przybył do naszego koczowiska. To była ona! Okazało się, że cały ten czas, kiedy walczyłem z Odogaronem ona ukrywała się czekając, aż ów zwierzę po prostu odejdzie. Cóż, wygląda na to, że niepotrzebnie pchałem się do paszczy lwa. Po chwili radości wywiązała się między nami ciekawa rozmowa odnośnie tego, czym jest Gnijąca Dolina. Prawda zmroziła mi krew w żyłach. Jak wcześniej wspomniałem, nie jest to piekło, a raczej... cmentarzysko potworów! Ponoć zlatują się tutaj, aby umrzeć, a cała dolina jest obracającym się wokół tego ekosystemem. Cały ten czas przemieszczaliśmy się po gnijących zwłokach różnej maści kreatur. Nie miałem pojęcia, jak zareagować. Łowczyni wyprowadziła nas na zewnątrz wszystko wyjaśniając. Ponoć ciała potworów zamieniają się w substancje odżywcze dla Pogórza Koralowego. To tu powstaje nowe życie, które następnie powraca do doliny, by umrzeć. Co jednak jest u sedna tego wszystkiego? Śmierć Starszego Smoka. Właśnie rozwiązaliśmy tajemnicę Migracji Starszych! Przybywają tu, by umrzeć, a to oznacza, że Zorah Magdaros również. Mimo wszystko nie odnaleźliśmy go. Coś poszło nie tak. Łowczyni poradziła nam spytać o pomoc Pierwszych Wiwerian. Gdy już wyszliśmy z podziwu, jakiego niesamowitego ekologicznego cudu doświadczamy wróciliśmy do Astery.

Po wyjaśnieniu prawdy o Gnijącej Dolinie Dowódca poinformował nas, że ostatnio Pierwszych Wiwerian widziano w Starodrzewie. To był nasz następny cel. Najpierw jednak musieliśmy odpocząć. Wiele się ostatnio działo, a ja potrzebowałem nowej zbroi i broni. Postanowiłem też wymienić owada w glewii. Mam nadzieję, że następna wyprawa nie będzie obfitowała w przesadną ilość niespodzianek i niebezpiecznych wyzwań, bo to, czego doświadczyłem po drugiej stronie Wielkiego Wąwozu na razie mi starczy. Czas pokaże, czy moje marzenie się spełni. Tymczasem najwyższa pora odwiedzić Kantynę i porządnie zjeść. Nigdy bowiem w tym zawodzie nie wiadomo, kiedy nadarzy się kolejna okazja, by w spokoju zasiąść do bogato zastawionego stołu.

Oceń bloga:
2

Komentarze (1)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper