Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
KoRn uderza z nowym albumem "Korn III Remember Who You Are" - i to uderza w wielkim, starym stylu. Już rzut oka na trzymane w ręce pudełko zdradza starym fanom chłopaków z Bakersfield, że kapela ogłasza nowym materiałem koniec pieprzenia i szukania "nowych trendów". Koniec popKoRna - powrócił KoRn!!!
KoRn uderza z nowym albumem "Korn III Remember Who You Are" - i to uderza w wielkim, starym stylu. Już rzut oka na trzymane w ręce pudełko zdradza starym fanom chłopaków z Bakersfield, że kapela ogłasza nowym materiałem koniec pieprzenia i szukania "nowych trendów". Koniec popKoRna - powrócił KoRn!!!
"Pamietaj kim jesteś" - tytuł to idealne podsumowanie zawartego na płycie materiału. Po wycieczkach w rozmaite regiony muzyczne i poszukiwaniach (trochę na siłę) świeżych brzmień i pomysłów, KoRn wraca z oldschoolowym wypierdem prosto w twarz, sprzedając przy okazji kopa w krocze, od pierwszych sekund. Dlaczego III w tytule? Bo album idealnie wpasowuje się jako trzeci, agresywny, buntowniczy i pełen energii kawałek chorej muzy, po genialnym debiucie i "Life is Peachy". Także po raz trzeci (po dwóch pierwszych) mamy na okładce prawdziwe zdjęcie (i po raz trzeci dziecka), zamiast artystycznych bohomazów czy komiksowych rysunków. Rzut oka na producenta podsumowuje mini-śledztwo: po raz trzeci za dźwiękowymi sterami zasiadł Ross Robinson, producent odpowiedzialny za dwa pierwsze, rewelacyjne krążki. Co ciekawe, dziewiąty album to także pierwszy dla nowej wytwórni. Czyżby mekka ciężkich brzmień - Roadrunner Records - dawała jednak większą swobodę artystyczną niż Sony i Virgin? Po obsłuchaniu albumu nie mam co do tego wątpliwości.
Jest w moim życiu kilka kapel, które szanuję i kocham bez względu na wszystko. Szanuję za stosunek do fanów, świata, swojej pracy, a kocham przede wszystkim za ich genialną muzę, która od lat szczenięcych towarzyszy mi w codziennym życiu, dając zastrzyk pozytywnej energii. I oczywiście płacę im za wykonywaną pracę - jeżdżąc na koncerty czy kupując każdy nowy album. Najczęściej w ciemno i gdy tylko to możliwe, w postaci Limited Edition (każdy ma jakieś zboczenie), bo te kilka kapel jeszcze nigdy mnie nie zawiodło. Są wzloty, są upadki, ale zawsze jest pewien poziom, który mnie satysfakcjonuje. Ostatni KoRn wzleciał wysoko ponad swoją ostatnią poprzeczkę - polecam kilkukrotne przesłuchanie płyty, bo materiał jest naprawdę pokręcony i ciężki. To nie Feel, którego można zanucić po usłyszeniu kawałka w radio.
Edycja Specjalna (wydanie digipack) zawiera 3 bonusowe kawałki na płycie CD:
oraz bonusowe DVD z całą zawartością CD, ale z materiałem filmowym ze studia, z procesu nagrywania płyty (>44 min.). Coś jak dokładała Metallica do limitki "St. Anger", tylko bardziej chore, z filtrami, efektami, przebitkami różnych ujęć i bardziej agresywnym montażem.
KoRn is BACK - bezkompromisowy, z jajami, wygarem, ciężkim brzmieniem, jak zwykle agresywnym basem, bez dźwiękowych ekperymentów i rapujących kolegów. Jonathan zatrudnił na stałe swego perkusistę z solowego projektu i muszę przyznać, że Ray Luzier godnie zastępuje Davida Silverię (co najlepiej widać na DVD). Fieldy i Munky w szczytowej formie, a wokalizy, wycia i wrzaski Davisa wysyłają ciary od szczytu głowy po czubek penisa. Jaram się.
Cała płyta (w wersji standardowej) do odsłuchania
tutaj.
Poniżej teledysk promujący album do kawałka Oildale (Leave Me Alone).