W obronie jRPG-ów

BLOG
418V
Roger | 19.12.2010, 16:39

W ostatnich miesiącach (a nawet latach), bardzo modne stało się najeżdżanie na japońskie gry RPG. Wiele osób porównuje je z zachodnimi produkcjami, mieszając z przysłowiowym błotem. Nawet developerzy pokroju BioWare, gdy tylko mają okazję wciskają szpilę swoim japońskim braciom.

W ostatnich miesiącach (a nawet latach), bardzo modne stało się najeżdżanie na japońskie gry RPG. Wiele osób porównuje je z zachodnimi produkcjami, mieszając z przysłowiowym błotem. Nawet developerzy pokroju BioWare, gdy tylko mają okazję wciskają szpilę swoim japońskim braciom.xxxxx
 

„Możesz postawić literę 'J' na początku, ale to nie oznacza, że otrzymasz erpega. Nie dokonujemy tu żadnych wyborów, nie tworzymy postaci, nie 'żyjemy' swoim bohaterem... Nie wiem, co to jest - może gra przygodowa? Ale na pewno nie jest to RPG."
 

- stwierdził swego czasu Daniel Erickson z BioWare. Żeby było ciekawiej, do kampanii deptania jRPG-ów dołączyła się również Bethesda, atakując Japonię reklamami, w których pojawiały się slogany: "Czy jest sens ponownego przechodzenia gry, jeśli nie zmienia się fabuła?", "Gra, w której odkrywasz tylko jeden scenariusz jest jak życie na szynach". Być może jestem w mniejszości, ale modle się o to, aby japońskie gry RPG oparły się ewolucji, którą niektórzy chcą im na siłę narzucić. W jRPG-ach nie potrzebuje sandboksowego charakteru rozgrywki, pierdylionów możliwości wyboru, świata, który od samego początku gry mogę od podszewki zwiedzić, 50 zróżnicowanych końcówek czy kreatora postaci. Chce spójnej, dopracowanej i zaskakującej fabuły, doszlifowanych profili psychologicznych głównych bohaterów, świetnie zaprojektowanych postaci, klimatycznych lokacji, charyzmatycznego adwersarza, stopniowego dawkowania dostępu do kolejnych obszarów na mapce świata, zapierających dech w piersiach sekwencji FMV ukazujących zawiłości fabularne, przyciągających na długie godziny mini-gierek, bonusowych dungeonów, na końcu których czeka boss do ubicia i niezobowiązujących subquestów. Spójny i ustalony z góry scenariusz wcale nie oznacza przecież, że w grze musimy podążać po prostej linii. Pamiętacie pierwszą wizytę w Midgar (Slumsy) w Final Fantasy VII? Do spotkania z Don Corneo mogliśmy przygotować się na kilka sposobów (ubranie, peruka, perfumy, wybór pokoju w Honey Bee Inn), a stary zbol mógł nawet wybrać do amorów samego Clouda (cała masa zabawnych scenek sytuacyjnych). Pamiętacie Gold Saucer? Możliwość zdobycia dwóch opcjonalnych postaci (Vincent, Yuffie)? Zabawę z parzeniem chocobosów? Mini-gierkę z nutką strategii w Fort Condor? Opcjonalnych bossów podróżujących po mapce świata (Weapony)? Można? Można. Za przykład może też posłużyć seria Suikoden, a zwłaszcza aspekt rekrutacji 108 postaci, które rozbudowują nasz zamek. Z jednej strony mamy więc dopracowaną, liniową fabułę, z drugiej możliwość skoku w bok. Ameryki tym nie okryłem, ale właśnie takiego charakteru rozrywki pragnę w jRPG-ach.  
 

Nie da się ukryć, że obecne Square Enix to już nie ta sama firma (a raczej firmy), co kiedyś. Takich gier jak Chrono Cross, Suikoden, Xenogears czy Final Fantasy VII po prostu nie ma, a każda nowa produkcja próbująca zmierzyć się z tymi legendami stoi na przegranej pozycji, na co wpływ ma po części utarty stereotyp. Jednak nie można popadać przy tym w przesadę. Na PS3 mamy "mało urozmaicone", ale wciąż dające sporo satysfakcji Final Fantasy XIII, świetne Resonance of Fate i całkiem udane White Knight Cronicles, Eternal Sonata czy Star Ocean: The Last Hope. Posiadacze Xboksów 360 mogą dodatkowo zainwestować w Tales of Vesperia, Lost Odyssey czy Blue Dragon  Nie można też zapomnieć o dwóch odsłonach Persony na PS2, przy których możemy przepaść na długie godziny. Oczywiście nie są to takie ilości jak za złotych czasów tego gatunku, jednak zamiast płakać nad takim stanem rzeczy, wystarczy sięgnąć po DS-a. Odświeżona wersja Chrono Triggera, Final Fantasy: The 4 Heroes of Light, Golden Sun: Dark Dawn, Dragon Quest IX: Protectors of the Starry Sky - mało? To dorzućcie do tego jeszcze The World Ends With You (świetny tytuł od "parszywego" Square Enix), kolejne odsłony Kingdom Hearts, serię Shin Megami Tensei, mocno niedocenione Sands of Destruction, Lunar Knights, Etrian Odyssey II: Heroes of Lagaard, Fire Emblem: Shadow Dragon czy Ni no Kuni, które właśnie zacumowało w Japonii. Mógłbym wymieniać tak jeszcze dalej, ale chyba podałem wystarczającą ilość "powodów" na to, że z gatunkiem j-RPG wcale nie jest tak źle, jak to niektórzy malują .
 

Tekst w żadnym wypadku nie pełni funkcji krytycznej w stosunku do zachodnich gier RPG. Dla przykładu: serię Fallout znam doskonale i świetnie bawiłem się grając zarówno w stare, kultowe w pewnych kręgach odsłony, jak i "trójkę" czy New Vegas. Nie można jednak wrzucać do jednego wora japońskiej i zachodniej szkoły tworzenia RPG-ów, ponieważ jest to bardzo krzywdzące i nie ma większego sensu. JRPG-i niech pozostaną jRPG-ami, a zachodni developerzy niech robią swoje…

Oceń bloga:
1

Komentarze (13)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper